Wiersze - Charles Bukowski strona 11

Metamorfoza

przyszła dziewczyna
zbudowała mi łóżko
wyszorowała i wypastowała
podłogę w kuchni
wyszorowała ściany
poodkurzała
wyczyściła toaletę
wannę
wyszorowała podłogę w
łazience
i obcieła mi paznokcie u
stóp i
włosy.

potem
tego samego dnia
przyszedł hydraulik i
naprawił zlewozmywak
i spłuczkę
a człowiek z gazowni
naprawił grzejnik
a facet od telefonów
naprawił telefon.
teraz siedzę w tej całej
doskonałości.
jest cicho.
zerwałem z całą trójką moich
dziewczyn.

czułem się lepiej gdy
wszystko było w
nieładzie.
powrót do normalności zajmie
mi kilka
miesięcy:
nie mogę nawet znaleźć
karalucha żeby się z nim
zbratać.

straciłem swój rytm.
nie mogę spać.
nie mogę jeść.

zostałem ograbiony z
mojego brudu.

Miłość, Sława i Śmierć

sterczy za moim oknem
jak staruchy w drodze na targ
stoi i obserwuje mnie
pocąc się z nerwów
pośród krzewów
i mgły
i szczekania psów

aż nagle walę w ekran gazetą
jakbym chciał zabić muchę
a po tym nudnym mieście
roznosi się krzyk -
wtedy odchodzi

oto jak należy
skończyć wiersz jak ten

niespodziewanie zamilknąć



tłumaczenie: Varietes

Młody w Nowym Orleanie (Young in New Orleans)

głodując, wysiadując w barach,
a wieczorem włócząc się godzinami po
ulicach,
światło księżyca zawsze wydawało mi się
sztuczne, może było,
i w French Quarter oglądałem
konie i graczy przechadzających się,
wszyscy siedzący wysoko w otwartych
wagonach, czarny kierowca, a na
tyłach mężczyzna i kobieta,
zazwyczaj młodzi i zawsze biali.
i ja zawsze byłem biały.
i ledwo co zauroczony
światem. 
W Nowym Orleanie można było się
ukryć. 
Mogłem olać własne życie,
nietknięty.
za wyjątkiem szczurów.
szczurów w moim ciemnym ciasnym pokoiku
szczerze oburzonych dzieleniem go
ze mną.
były ogromne i pozbawione strachu
i gapiły się na mnie oczyma
które sugerowały
śmierć szybszą niż mrugnięcie
okiem.
kobiety były nieosiągalne.
widziały we mnie kogoś
zdeprawowanego.
była jedna kelnerka
nieco starsza ode
mnie, ona raczej uśmiechała się,
zwlekając z
podaniem mi
kawy.
to już było dla mnie
dużo, tyle
wystarczało.
było jednak to coś w
tym mieście
nie sprawiło że czułem się winny
temu, że nie miałem potrzeby posiadania
rzeczy które tak wielu innym były
potrzebne.
miałem spokój.
zalegając na łóżku
przy zgaszonych światłach,
słuchając dźwięków z
zewnątrz
podnosiłem butelkę
taniego wina,
pozwalając aby ciepło
winogronu
ogarnęło
mnie
kiedy słyszałem szczury
łażące po
pokoiku,
wolałem przebywać z nimi
niż
z ludźmi.
będąc zagubionym
będąc nieco stukniętym
nie jest tak źle
jeśli można się
w ten sposób
wyluzować.
Nowy Orlean zapewniał mi
to.
nikt nigdy nie zawołał mnie tam
po imieniu.
bez telefonu,
bez samochodu,
bez pracy,
bez
niczego.
tylko ja i
szczury
i moja młodość,
aż pewnego
razu,
dostrzegłem
co prawda przez
nicość, że
było to
czczenie
czegoś czego się nie
robi
a jedynie
wie.

przełożył Jacek Szafranowicz

bandini21@go2.pl

Moment krytyczny

zbyt dużo
zbyt mało
 
 
zbyt gruby
zbyt chudy
albo żaden
 
 
śmiech albo
łzy
 
 
nienawistnicy
kochający
 
 
obcy z twarzami jak
główki
pluskiewek
 
 
armie przewalające się
ulicami krwi
machające butelkami wina
dźgające bagnetem i kutasem
dziewice.
 
 
albo stary facet w tanim pokoiku
z fotografia Marilyn Monroe.
 
 
samotność na tym świecie jest tak wielka
ze widać ja w powolnym ruchu
wskazówek zegara.
 
 
ludzie tacy zmęczeni
okaleczeni
miłością albo brakiem miłości.
ludzie po prostu nie są dobrzy wzajem dla siebie
jeden na jednego.
 
 
bogaci nie są dobrzy dla bogatych
biedni nie są dobrzy dla biednych
 
 
boimy się
 
 
nasz system edukacyjny uczy nas
ze wszyscy możemy być
wielkimi zwycięzcami.
 
 
nic nam natomiast nie mówi
o rynsztokach
albo samobójstwach.
 
 
o przerażeniu kogoś kto cierpi gdzieś
samotny
 
 
bez dotyku czyjejś ręki
bez dźwięku czyjegoś głosu
 
 
podlewa tylko kwiaty.
 
 
ludzie nie są dobrzy wzajem dla siebie.
ludzie nie są dobrzy wzajem dla siebie.
ludzie nie są dobrzy wzajem dla siebie.
myślę, ze nigdy nie będą.
nie proszę ich, żeby byli.

czasem jednak o tym
myślę.
 
 
koraliki będą się kołysać
chmury będą się chmurzyć
a morderca będzie odcinał głowę dziecku
jakby zlizywał kawał lodów z wafla.
 
 
zbyt dużo
zbyt mało
 
 
zbyt gruby
zbyt chudy
albo żaden
 
 
 
 
wieje nienawistników niż kochających.
 
 
ludzie nie są dobrzy wzajem dla siebie.
może gdyby byli
nasza śmierć nie byłaby taka smutna.
 
 
tymczasem patrzę na młode dziewczęta
łodygi
kwiaty nadziei.
 
 
musi być jakiś sposób.
 
 
na pewno musi być jakiś sposób, o którym jeszcze
nie pomyśleliśmy.
 
 
kto we mnie umieścił ten mózg?
 
 
wola
domaga się
mówi, ze jest nadzieja.
 
 
nie powie
„nie”.
 

Mój Ojciec

mój ojciec był świetnym facetem
udawał że jest bogaty
mimo to żyliśmy na fasolkach, grzybkach i parówkach
kiedy siadaliśmy do jedzenia, mówił
"nie każdy może jeść jak my"

ponieważ chciał być bogaty, albo sądził
że już jest bogaty
głosował na Republikanów
na Hoovera przeciwko Rooseveltowi
i przegrał
na Alfa Landona przeciwko Rooseveltowi
i przegrał znowu
mówił "do czego zmierza ten świat
kolejny raz są tutaj Czerwoni
i niedługo zastaniemy Ruskich we własnym ogródku"

Myślę, że to mój ojciec skłonił mnie do tego
bym został menelem
Pomyślałem, że jeśli ktoś taki jak on chce być bogaty
to ja chcę być biedny

I zostałem menelem
I żyłem z miedziaków, w tanich pokojach
na ławkach w parku
myślałem, że menele coś wiedzą

odkryłem, że większość meneli też
chciała być bogata
po prostu im się nie udało

uwięziony między menelami i swoim ojciem
nie miałem miejsca do którego mógłbym pójść
I szedłem do niego szybko i powoli
nigdy nie głosując na Republikanów
nigdy nie głosując

pogrzebałem Go
jak osobliwość ziemi
jak setki tysięcy osobliwości
i miliony innych
straconych

‹‹ 1 2 8 9 10 11 12 13 14 28 29 ››