Wiersze - Dylan Thomas

To barwa mowy niegdyś przesycała

 
To barwa mowy niegdyś przesycała
Mój stół po brzydszej stronie wzgórza
Z poletkiem zatopionym, gdzie szkoła nieduża
Przycupnęła, gdzie rosła dziewcząt grządka czarno-biała;
Muszę zniszczyć te grzeczne morskie ślizgawki mowy,
Niech wdzięczni topielcy przynoszą śmierć, gdy się przed świtem wynurzą.
Kiedy z chłopcami, gwiżdżąc, puszczałem się w pościg
Przez spichlerz parku, by wieczorem kamienować
Zziębłych kukułczych kochanków w brudzie liściastej pościeli,
Wtedy cień ich drzew był słowem wielu cieni
I latarnia pioruna dla biednych w ciemności;
Dziś mowa moim zniszczeniem się stała
I jak kłębek odmotać każdy kamień muszę.
 
 

z tomu „The Map of Love”, 1939”
tłum. Stanisław Barańczak

Gdy się przebudziłem

 
Gdy się przebudziłem, miasto przemówiło.
Ptaki, zegary i skłócone dzwony
Ogłuszyły zgiełkliwy tłum pod moim bokiem,
Pełzających rozpustników rozpalonych,
Marnotrawców prosto z pieca snu,
Morze, mój sąsiad, rozproszyło w sobie
Żaby, szatanów, przygodne kobiety,
Kiedy człowiek za oknem, ogrodniczym nożem
Ścinający poranek,
Od stóp do głów we własnej krwi
Unurzany, sobowtór Czasu,
O ciepłych żyłach i brodzie jak z książki,
Ostatniego już węża odcinał, jak gdyby
Różdżka to była albo delikatna gałąź
z zadraśniętym językiem w zawiniątku z liścia.

Codziennie rano ja, który jestem
Bogiem w pościeli, i dobrym, i złym,
Po przechadzce na powierzchni wody
Tworzę przez śmierć trzebioną, dyszącą urywanie,
Wielką jak mamut i wróblo maleńką
Ziemię dla wszystkich.
Gdzie ptaki szybują jak liście, a łodzie jak kaczki suną,
Słyszałem, budząc się dziś rano,
Poprzez miejski zgiełk i tumult,
Jak w pionowe powietrze wznoszący się głos,
choć nie głos kogoś z moich proroczych potomków,
Krzyczał, ze moje morskie miasto pada w gruzy.
Nie ma Czasu, szeptały zegary, nie ma Boga, huczały dzwony,
Zaciągnąłem na wyspy białe prześcieradło
a na moich powiekach monety śpiewały jak muszle.
 


z tomu „Deaths and Entrances”, 1946
w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka
 
www.youtube.com/watch?v=f8J1VPEoxsM

Nagrobek mi powiedział, kiedy zmarła

 
Nagrobek mi powiedział, kiedy zmarła.
Jej dwa nazwiska zatrzymały mnie w milczeniu.
Dziewczyna poślubiona na wieczny spoczynek.
Poślubiona w tej ulewnej okolicy,
O którą kiedyś trafem zawadziłem;
Poślubiona, zanim uzyskałem słuch,
Zanim w odłamku lustra mogłem ujrzeć
Deszcz, który mówił przez jej chłodne serce,
I słońce zabite w jej twarzy.
Nic więcej ciężki kamień mi nie powie.
Przedtem leżała na czyimś posłaniu
Z zatopioną we włosach dłonią,
Albo ów dżdżysty język odpychał ją wstecz
Poprzez lata demonów i niewinne zgony
Aż do pokoju tajemnego dziecka.
Słyszałem później wśród ludzi: płakała,
Że jej ubrane w biel ciało jest nagie,
A jej czerwone usta scałowano w czerń,
Płakała w bólu, z grymasem cierpienia,
Szarpana szlochem, choć uśmiech drżał w oczach.

Ja, który w przyśpieszonym filmie
Widziałem śmierć i tę bohaterkę szaloną
Raz w życiu napotkaną na cmentarnym murze,
Usłyszałem, jak mówi przez szczerbaty dziób
Swego strażnika, kamiennego ptaka;
Umarłam, zanim pora snu nastała,
Lecz wyło moje łono
I moim nagim upadkiem poczułam,
Jak targa się w płomieniach zmierzwiona, czerwona głowa
I ukochany potop jego włosów.

 
Przełożył
Stanisław Barańczak

Ta siła, która przez zielony lont prze kwiaty

 
 
 
 
Ta siła, która przez zielony lont prze kwiaty
 
 
Ta siła, która przez zielony lont prze kwiaty,
Prze mój zielony wiek; ta, co rozrywa korzeń,
Jest niszczycielką moją.
I tracę głos, gdy mam mówić skręconej róży,
Że młodość moją gnie ta sama febra mrozu.

Ta siła, która prze wodę na wskroś przez skały,
Tłoczy moją krew; ta, co wysusza rzeki,
Krew moją zmienia w wosk.
I tracę głos, gdy mam powiedzieć moim żyłom,
Jak piły z górskich wód usta, którymi mówię.

Ta ręka, która w wir wprawia wodę w kałuży,
Podnosi lotny kurz; ta, która wiąże wiatr,
Ciągnie mój czarny żagiel.
I tracę głos, gdy mam mówić powieszonemu,
Że z mego ciała kat uczynił swoje wapno.

Przylgnął wargami czas do tryskających źródeł;
Miłość nabrzmiewa, lecz opadająca krew
Uspokoi jej ból.
I tracę głos, gdy mam wiatrowi opowiadać,
Jak wielki zegar gwiazd wybił godzinę nieba.

I tracę głos, gdy mam mówić zmarłej kochance,
Jak pełznie w pościel znów ten sam skręcony robak.
 
 
 
tłum. Stanisław Barańczak

A śmierć utraci swą władzę

A śmierć utraci swoją władzę.
Nadzy umarli będą jednym
Z człowiekiem pod zachodnim księżycem i w wietrze;
Gdy spróchnieją ich kości do czysta obrane,
Będą im świecić gwiazdy u łokcia i stopy;
Chociaż szaleni, odzyskają rozum,
Powstaną chociaż potonęli w morzu;
Choć zginą kochankowie, lecz nie zginie miłość;
A śmierć utraci swoją władzę

A śmierć utraci swoja władzę.
Ci, którzy pod wirami morza
Leżeli długo, też nie umrą z wiatrem;
Rozrywani przez konie, gdy pękają ścięgna,
Łamani kołem nie złamią się jednak;
Wiara w ich dłoniach na pół się przełamie
I na wskroś przemknie przez ich zło o jednym rogu;
Choć końce się rozszczepią, oni wytrzymają;
A śmierć utraci swoją władzę.

A śmierć utraci swoją władzę.
Mewy nie będą krzyczeć przy ich uchu
Ani fala na brzegu z hukiem się nie złamie;
Gdzie zakwitł kwiat, nie będzie wolno kwiatom
Podnosić głowy pod razami deszczu;
Chociaż będą szaleni i martwi jak głazy,
Przez stokrotki litery bytu się przebiją;
Łamani będą w słońcu, aż słońce się złamie
A śmierć utraci swoją władzę.

1 2 3 4 5 ››