Wiersze - Józef Czechowicz

Daleko

wiatraki kołyszą horyzont
chaty pachną stepem
chatom źle
stoją na palcach o zachodzie ślepe
wspinają się jak konie
za chwilę się pogryzą

nie step ucichłe morze
rozlewa się wieczór bez szumu
świecące szyby otoczyły kolejowy dworzac
zachód mozolnie żuje gumę

ostajcie zdrowo matuś
z wojska napiszę list
nad parowozom dym białe kwiaty
gwizd

w niedzielę pociąg odiechał
w inną niedzielę przyjdzie
pracują czerwone obłoki pchają się ku słońcu

na stacji dzień jak codzlcń tydzień jak tydzień
a szyny
szyny się nigdzie nie kończą

Dawniej

szły lipy
gubiły kwiat
mały byłam żaglem łez nakryty
ale to się chyba nie zmieści
w rymami szytej
opowieści

szły liipy
gubiły kwiat
uśnij nuciły sprzętów skrzypy
bębenek mój drewniany koń
w globusie zaklęty świat

nocą bezsenną naprzeciw łóżka
poruszało się duże okno wędrowało
zapadała się w otchłań poduszka
wichr porywał leżące olało

wszyscy spali nie spały lęhi
z lustra wynurzały się suche jak patyk
hyczały maleńki rnaleńfci
będziesz jak ojciec w KiZputalu wariatów

nic można było budzić mamy
żeby powiedzieć to straszne
dobre lipy chodzą pod domom
sypia kwiatami
jeśli zasypią przerażenie zasnę

tak z głowa żaglem łez nakryta
płynąłem ciężko do świtu
a świt otwierał mi oczy

kwitł świat
cóż mi globus konik bębenek malowany
oto słońce świeci na tapczany
świeci matka siostra i brat

Dawno już ucichł

Dawno już ucichł
złoty kogucik

i królik biały kwiatów nie depcze.
Ogromna Wisła
pod niebo wyszła,
z gwiazdami szepcze...

Gliniany konik
wszedl na wazonik,

by się spokojnie zdrzemnąć do świtu.
Synku maluśki,
do twej poduszki
i ty się przytul...

Dzisiaj verdun

samochody planety świecące deszcz stał ukosem
przechodnie w melonikach melonik czarny owoc
cienie rzeczy ulica czarniejszym mruczały głosem
tylko tramwaj uparciuch błyskał na drucie różowo

nad jezdnią latarnie wisiały mleczne obłoki
wieczór a mleczne obłoki lecz wyżej było ciemno
kanciaste bryły kamienic w żałobie mroku po kim
a dach zupełnie jak balon w górę gdzieś zemknął

no powiedz czy nie spokojne ciche miasteczko stolica
a przecież na trotuarze nowy świat trzydzieści dwa
moknę na deszczu marząc jak podchmielony policjant
samotny w tłumie ja

zlikwidowano wojnę spętano paktów powrozem
na próano ba my wciąż na froncie bijemy się
patosom dział świszczących bomb grozą
jestem wciąż na pustyniach verdun

deszcz na asfalt światło na krzyk warszawy
.uczy miana na kolumnę ogłoszeń bo ona z chlebem
od wewnątrz czuje mózg wojenną czerwoną prawdę
rozumiesz
cóż po chlebie kiedy nie smarowany niebem

Elegia uśpienia

godziny gorzkie bez godów
czarny druk na pożółkłych stronicach
jakby ze stromych schodów
spływała w mroku żywica

zwija się zaułek zawiły
zagubiony we własnych załomach
tętnią mu rynsztoków żyły
rytmami dwoma

niebo sine niebo szare
domy szare domy sine
beznamiętnym obszarem
to niebo to miasto rodzinne

tylko myśli się miłość żywa
w myśli na bruku się klęka
naprawdę złotą niwą
faluje tylko piosenka

sen życic ujął
osłoda sen ciężki a nicważki
piękne zjawy sennie kołują
w krwawych ciemnościach czaszki

dni malowane zmierzchem
śniąc także jak zły list potargam

wtedy
kwiaty na gwiazdach wierzchem
rajskie ptaki obsiadają parkan
rzoką świateł ścieka śnieg zbrudzony
tęcz jest tyle tęcze lecą ulica
jedna niesie konew
z żywicą

z żywicą
znów po ogniowych ogrodach
znowu ciemne korony
i w takt ociężałych kroków
spływa po czarnych schodach
żywica i miasto mroku

1 2 3 4 17 18 ››