Wiersze - Wioletta Grzegorzewska

Wioletta Grzegorzewska

poetka, prozaiczka
  • Data i miejsce urodzenia: 9 luty 1974, Koziegłowy
  • Narodowosć: polska
Wioletta Grzegorzewska - poetka, prozaiczka

Duszne rondo

Wróciłam na stancję przy ulicy Lelewela.
Na materacu studentki wkuwały fizykę
zagłodzone jak hagiograficzni mędrcy
w ostatnim stadium umartwiania, odkryły
nowe prawo zepsutej łazienkowej wagi,
że kobieta może być lżejsza od powietrza.

Wróciłam z pierwszą wypłatą w kieszeni.
Zamiast uczyć się na egzamin z historii,
oglądałam Jagiełłę na wymiętym banknocie
- jako mężczyzna mógłby się rozmnożyć.
Zdjęła uniform śmierdzącego fryturą
i wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza.

Wróciłam, a koleżanka z testem ciążowym
w tym miesiącu nie wywiodła w pole matki
natury. Oblała egzaminy Byczą Krwią.
W ślepej łazience podcięła sobie żyły
tępym kozikiem do obierania kartofli.
Kiedyś będziesz lżejsza od powietrza?

O śmierci

I oto ja tam byłem, niewiarygodny sam dla siebie
Seamus Heaney


Mówi: jest w tobie tajemna przestrzeń,
pod mostkiem czujesz kamienny dom.
W nim mieszka ta Mała. Zawozi ją do szkoły
taki rudy, co ukrywa ślad po mauserze.
W szkole uczy się języków martwych,
procesów rozpadu, anatomii drobnoustrojów,
wzorów skończoności i teorii przypadku.
Przeczytała już obowiązkowe traktaty:
„O wybujałej i histerycznej naturze grzybów”,
„O eksterminacji roślin naczyniowych”
- Zbyt pilna, dojrzała, jak na swój wiek -
powiada jej niewyraźna babka
zajęta cerowaniem sepiowych zdjęć.

Wieczorem siedzi z dziadkiem na ganku,
podaje mu lodowatą rękę, ogląda gwiazdy,
nieruchome punkty, majaczący blask w głogu.
Słyszy miarowe bicie źródła w stawie.
Dziadek całuje ją w czoło.
Jego usta błysk w pajęczynie,
dłonie spuchnięte króliki w niebieskim sitowiu
tną krajzegą deski na nowe łóżka,
na wszelki wypadek, dla nowych gości.

Co będzie, gdy dorośnie? Przejrzy na oczy
i zapragnie zachłysnąć się twoim powietrzem.
Może przejdziesz ulicę na czerwonym świetle,
napatoczysz się w miejskim szalecie na złotą bestię,
na sen, nóż w parku, na splot wydarzeń i słów.

Obraz nadchodzi

Matka bije dywany, podlewa szlauchem chodnik,
myjemy nawet listki kwiatów czule jak niemowlaka.
Wszystko lśni, gdy Obraz wchodzi z sanktuarium,
pobrudzone woskiem atłasy opierają się o próg,
tłum jak zagazowane muchy rozprasza się w sieni.

Niepojęta jest pieśń do pudła, z którego macki
madonny jak wymyte resztki pelargonii schodzą
pojedynczo na gumolit, niepojęty jest ten Obraz,
który mnie przemienia w przestraszone dziecko.

Oko Waserwagi

Każdy jak może swoją starość łata.
Tytus Czyżewski


Ja Władysław syn Marianny i Józefa, stolarz
z dziada pradziada, urodzony na gołym klepisku
jako dziecko od pasania krów uciekałem,
modlić się pod kapliczką do Anioła Stróża,
by choć raz pozwolił pojechać do Warszawy,
którą widziałem na obrazie u księdza w Kamyku.

Ożeniłem się z panną, co zamiast serca ma kamyk,
wysłali rozkaz, pociagiem do Warszawy
wcielili do armii. Pytajcie Anioła Stróża,
jak pognali mnie do obozu, gdy uciekałem
z Sudetów, żułem z głodu korę. Na klepisku
konałem jak bydlę, ja syn Józefa, stolarz

jak postrzelona kuna w lesie na klepisku
i nie wyniuchał esesmański pies stolarza.
W rynnie pod mostem dziękowałem Stróżowi,
że mnie nie zawiódł do płonącej Warszawy,
co paliła się jak stodoła. Nie było kamyka,
którego nie podeptał wojskowy but. Uciekałem

na furmance za pazuchą mój Anioł Stróż,
heblował mnie na człowieka, mnie stolarza?
Dał cynk, gdy podchodziłem do Warszawy,
że ślubna z byle cepem urzęduje na klepisku.
Chciałem babie manto spuścić, ale uciekła
perliczka jedna. Z domu nie został kamyk,

wystrugałem nowe gniazdko, ale uciekałem
do gospody przed miejscowym aniołem stróżem,
co partią mamił, obiłem mu mordę na klepisku,
przyjechali mundurowi i wsadzili mnie, stolarza,
ojca dzieci, po których został cmentarny kamyk.
Długo śniłem na pryczy, że jadę do Warszawy:

leżę w hotelu i oglądam ulice Warszawy
przez okienko jak oko waserwagi stolarza,
leżę w srebrnej wannie, nie na klepisku,
wącham małe mydełko jak rzeczny kamyk,
leżę tak sobie bez wiórów i nie uciekam.
Ze snu wyrywa mnie klawisz - wredny stróż.

Ja stolarz, syn Józefa, urodzony na klepisku
uciekałem całe życie przed Aniołem Stróżem
do Warszawy. Niech spadnie z serca kamyk.

Stacja w Siemianowicach

We śnie biegnę z mamą przez Bytowski Park,
w którym wampir pochował ciocię Anię.
Tę sprawę dawno umorzyły lokalne gazety,
ale mama mruży oczy, jakby nie ufała światu.
Lecimy meandrami linii tramwajowych
i krzywych wiaduktów na dziesiąte piętro,
tam mieszkają osierocone kuzynki.
Pod blokiem termity parkują samochody,
w kolejce przed sklepem mięsnym toczą
śląską mortadelę; znikają w sztolniach.

Coś wisi w powietrzu i wchodzi do gardła.

1 2 ››