Wiersze - Szymon Szymonowic

Wesele

Tyrsis
Powiedz nam, Morson - wszak to za pochwałę dają,
Kiedy się młodzi ludzie o rzeczach pytają -
Co za pieśni śpiewano, kiedy za Damona
Sąsiadka nasza, Fillis, była poślubiona?
Boś ty tam był, a nam się być tam nie zdarzyło,
A mam-li prawdę zeznać: i żal komuś było.

Morson
Dobrze tak na leniwe, a teraz kto inny
Tak grzeczną dziewkę uniósł do cudzej dziedziny.

Tyrsis
Tak to bywa, postronni lepsze szczęście mają;
Na cudzym lepsze zboże, dawno powiadają.

Morson
Barzo też przebieracie; wszak się wam kłaniano,
A ledwie, iż tak rzekę, do ręku nie tkano.

Tyrsis
Czego Bóg nie obiecał, otrzymać niesnadnie,
Często od samej gęby i łyżka odpadnie.

Morson
Trudno na Boga składać, Bóg do gotowego.
Głupi, dopiero kiedy nie masz, chce dobrego.

Tyrsis
Bóg przecie nie opuści; czas wszystko przyniesie.
Niejedna, powiadają, rózga rośnie w lesie.

Morson
Co nie szukać, nie szukać! Niech ślinki połyka,
Kto zaspał: a kto odniósł, niech ma i wykrzyka!

Tyrsis
Nie na tośmy zaczęli, abyś nas strofował,
Raczej byś to na inszy czas i miejsce schował.
Ale o pieśni prosim, bo je wysławiano
Aż nazbyt, w czym podobno nas też przegarzano.

Morson
Było o co przegarzać; i ode mnie macie
Toż odnieść, i próżno się o pieśniach pytacie.

Tyrsis
Jeśli nam pannę wzięto, co czynić nie miano,
Pieśni nie dla jednego wesela składano,
Ale aby po wszystkich biesiadach latały.
Muzy cichej muzyki nigdy mieć nie chciały.

Morson
Być-że tam sobie było: źle się rachujecie
Z rozumem; doma siedząc wszystko wiedzieć chcecie.

Tyrsis
Widzisz tę na mnie tajstrę szychem wyszywaną?
Widzisz i tę maczugę woskiem napuszczaną?
Oboje-ć to daruję, jedno nas tym daruj.
Słońca, mówią, i ognia używać nie żałuj.

Morson
Byście się jedno na tej kupi nie sparzyli!
Kiedyście już tak mocno na nie zaważyli,
Ja-ć wezmę upominki i podobro z zyskiem
Będę lepszym, a wy się uweselcie piskiem.

Tyrsis
Już ty jedno zaczynaj nie bawiąc się siła.

Morson
Jako wiecie, biesiada niemała tam była.
Gości wiele, sąsiedzi wszyscy z okolicy
I postronnych niemało; któż wszystkich wyliczy?
Picia, jedzenia wielki dostatek dawano,
W muzyki rozmaite na przemiany grano:
To w fletnie, to w piszczałki, to w gęśle podgorskie;
Były regały, były i skrzypice włoskie.
Potym pito za zdrowie małżeństwa przyszłego,
Każdy pełnił, a jeden doglądał drugiego,
Mieniąc Cyprydę, mieniąc jej pięknego syna:
Cyprydę i miłości dawcę - Kupidyna.
A wtym czterej śpiewaków wynidzie w pośrodek:
Stanie się pomilczenie i jednemu przodek
Inszy dadzą; on zacznie o małym Kupidzie,
Także o matce jego, nadobnej Cyprydzie.
Toż wtóry, toż i trzeci, toż i czwarty za nim,
Aż się wszyscy obeszli jednakim śpiewanim.

Pierwszy
Cnej Wenery dziecinę, gdy miód z dzieni kradła,
Pczółka nielutościwa w paluszek ujadła,
Aż mu rączka opuchła. Od bólu krzyczało
Niebożątko i z płaczem do matki bieżało.
A depcąc nóżką w ziemię: Moja matko droga!
Od jakiego robaczka, jaka rana sroga!
A Wenus rośmiawszy się: Mój synu kochany!
I tyś maluchny, ale czynisz wielkie rany.

Wtóry
Kiedym spał, piękna Wenus widzieć mi się dała,
A Kupida, chłopię swe, za rączkę trzymała,
Mówiąc do mnie: ,Pasterzu, na-ć to z ręku moich
Chłopiątko, naucz mi go, proszę, piosnek swoich.
A ja głupi, niemądry mniemając, że miało
Być co z niego, bo mi się chłopię rzeskie zdało,
Jąłem go uczyć i grać przed nim proste pieśni,
Jakie pasterze grają i faunowie leśni;
Jako niegdy wynalazł Pan piszczałkę krzywą,
Jako Minerwa surmę i dudkę krzykliwą,
Merkury wdzięczną lutnią, Apollo cytarę.
Tegom go uczył, alem puszczał próżną parę,
Bo on tego nie słuchał; ale swych chytrości
Używał, a przede mną śpiewał o miłości:
Co matka jego robi, jakie on sam strzela
Strzałki i jako miesza z frasunki wesela.
I takem do frymarku przyszedł misternego:
Czegom Kupida uczył, zapomniałem tego;
A czego mię Kupido nauczył, to miewam
W pamięci i dziś tylko o miłości śpiewam.

Trzeci
Chłopię małe po gaju na ptaszki strzelało
I tam Kupida między chróściną ujrzało
Na trzmielowej gałęzi: rączki mu zadrżały
Od chęci, bowiem się mu zdał być ptak niemały.
Pocznie kuszę napinać, bełciki gotuje,
A Kupido z krzaczka na krzaczek przelatuje.
Potym rozgniewawszy się, kiedy nic nie wskorał,
Szedł do starca, który tam niedaleko orał.
I jął się przed nim skarżyć, bo strzelać od niego
Nawykł był i ukazał mu ptaka onego.
A starzec, rośmiawszy się i trzasnąwszy głową,
Rzecze: Nie baw się, dziecię, źwierzyną takową
Ani jej goń; i owszem, uciekaj, bo mściwy
To ptak jest i dotądeś, niebożę, szczęśliwy,
Póki go nie ułapisz, pókiś jeszcze mały,
Ale gdy lata twoje będą dorastały,
Ten, co teraz ucieka, co przed tobą stroni,
Sam ci na głowie siędzie i sam cię ugoni.

Czwarty
Wołała po ulicach Kupida zbiegłego
Piękna Wenus: Widział kto kędy chłopca mego?
Uciekł mi. Kto mi o nim powie, udaruję;
Kto o nim powie, tego Wenus pocałuje.
A kto mi go przywiedzie, nie tylko całować,
no Ale go może Wenus czym lepszym czestować.
Znaczny jest, rozeznasz go między stem: nie biały,
Ale jakoby słońcem wszystek przepalały.
Oczki ostre, ogniste, zła myśl, słodkie słowa;
Insze na sercu nosi, insze mówi mowa.
Słówka jego miód, ale złe serce, gniewliwe,
Nieubłagane, gdy się zwaśni, i zdradliwe.
Nic prawdy, chytre chłopię, śmieje się i dąsa,
Igra i nie folguje, żartuje i kąsa.
Włoski ma kędzierzawe i pogląda śmiele,
Twarzyczka uporniuchna i wstydu niewiele.
Ręczynki ma króciuchne, lecz nimi szeroko
Zasiąga i pod ziemię przenika głęboko.
Nagie i gołe ciałko, ale, myśl kudłata,
Skrzydełkami jako ptak to tam, to sam lata
Do panien, do otroków, a na sercach siada.
Łuczek ma, a na łuczek strzałeczkę przykłada.
Strzałka jego maluchna, lecz cięciwka tęga;
Kiedy strzeli, i nieba samego dosięga.
Sajdaczek złoty, a w nim strzałki gęsto tkane,
Którymi i mnie samej nie raz zadał ranę.
Wszystko jad, wszystko żądło. Nagorsza u niego
Maluchna pochodniczka, którą i samego
Febusa nie raz pali. Jeśli-ć się do ręki
Dostanie, wiedź, nie folguj i prowadź przez dzięki.
Jeśliby płakał, strzeż się; płacz jego fałszywy.
Śmiał-li-by się, wiedź przedsię; i śmiech nieprawdziwy.
Chciał-li-by cię całować, nie daj się, bo zdrady
Pełno w tym i nagorsze w uściech jego jady.
Mówił-li-by: Cokolwiek broni mam przy sobie,
Pobierz ode mnie, a ja to daruję tobie.
Nie bierz ani się tykaj; niepewne u niego
Upominki i pełne ognia szkodliwego.

Morson
Tu koniec był, a wszyscy znowu wypijali,
Pannie i panicowi szczęścia winszowali.
Pannie dobrego męża, żony panicowi;
A pieśni sykulskiemu niegdy pasterzowi
Przyznawali, który lub pod Etną się bawił,
Lubo nad Syrakuzą spokojny wiek trawił,
Śpiewał łagodne pieśni, a stada mu zatym
Mnożyły się i słynął pasterzem bogatym.

Tyrsis
Bierz tajstrę i maczugę, mój Morsonie drogi,
A jeśli-ć się nawiedzić trafi tamte progi,
Powiedz Fillidzie, że się nazbyt ukwapiła.
Ukwapiona rzecz nigdy z pożytkiem nie była.

Dafnis

Kozy; ucieszne kozy, ma trzodo jedyna!
Tu, kędy to zarosła poziema leszczyna,
Tu gryźcie list zielony, gryźcie chróścik młody,
Ja tym czasem przy strugu tej ciekącej wody
Przylęgę i frasunku lubo snem swobodnym,
Lubo będę zabywał śpiewaniem łagodnym,
Ponieważ mię tak moja Fillis wyprawiła,
Że mię na wieki wolnych myśli pozbawiła.
Cóż czynić? Jakie szczęście o człeka się kusi,
Tak sercu bywa błogo i tym się paść musi.
Okrutna Filli, tobie ani zdrowie moje,
Ani starganych myśli ciężkie niepokoje,
Ani serce związane, ani zbytnie chęci,
Ani słowo oddane zostawa w pamięci!
Chociaj tobie i sady moje zaradzały,
Chociaj koszary mleka i słodkie nabiały,
I co piękniejsze jagnię, i koźlęta małe,
I za tobą szły barci i pasieki całe,
A nade wszystko ja sam i pieśniami mymi
Rozsławiłaś się między pasterzmi wszystkimi.
Przedtym albo nic, albo niewiele cię znano,
I krępą, i Cyganką czarną przezywano.
Dziś i płeć, i postawa u ciebie nadobna,
I uroda do jedlin wysokich podobna,
Lice do mleka z różą, wargi koralowi,
Zęby perłom, miękkiemu włosy jedwabiowi.
Dziś cię co żywo chwali, a to uczyniły
Pieśni moje, które cię wszędzie rozgłosiły.
Ty przedsię mną pogardzasz, a ledwie nie tego
Pragniesz, abyś mię w rychłe miała nieżywego.
Teraz, jako to słońce w południe dogrzéwa,
I ptak, i bydło w cichych chłodach odpoczywa,
I oracz wolno puścił woły wyprzężone,
I pod krzami ucichły jaszczurki zielone,
Ja tylko, nędznik, w sercu mam ustawną trwogę
Ani strapionych myśli uspokoić mogę.
Lwica za wilkiem bieży, za kozą wilczyca,
Koza za wrzosem, i mnie do ciebie tęsknica;
Każdego swoja lubość, swoja żądza pędzi,
Każdego swój mól gryzie, swoja nędza swędzi.
Ułapiłem sarneczek parę, jeszcze mają
Srokacinki na grzbiecie, co dzień wysysają
Dwie dojne kozie, a te chowam samej tobie,
Dawno Testylis chciała uprosić je sobie
I podobno otrzyma, ponieważ prze twoje
Zbytnią hardość u ciebie śmierdzą dary moje.
Tu lasy, tu po lesiech ptaszkowie śpiewają,
Tu łąki, a po łąkach piękne stada grają.
Tu byśmy z sobą wieku miłego zażyli,
Tu byśmy aż do śmierci lata przetrawili,
Byś się tylko pasterską budą nie brzydziła,
Byś tylko umysł ku mnie cały przykłoniła.
Tu jamy mchem odziane, tu debrze, tu cienie,
Tu strugi uciekają, szemrząc, przez kamienie,
Tu wyniosłe topole, lipy rozłożyste,
Tu jawory, tu dęby stoją wiekuiste.
Ale bez ciebie żadne rzeki, żadne gaje,
Bez ciebie żadne miejsce k sercu nie przystaje.
Nie owszem mię też możesz potępić w urodzie,
Widziałem się niedawno z brzegu w jasnej wodzie.
Nie kożdy z sąsiad moich, byś też i ty zgoła
Sądzić miała, podle mnie w tej mierze wydoła.
Owiec u mnie na polach ruskich tysiąc chodzi.
Tyle drugie z nich co rok jagniąt się przypłodzi.
Tu koło mnie kóz tysiąc; mleka mam bohato,
Mam świeże całą zimę, świeże całe lato.
Potrafię też na gęślach i o dwojej kwincie,
Jako więc na aktejskim grawał Aracyncie
Amfijon, muzyk derski, gdy chodził za stady,
A lasy i źwierz dziki szedł za jego szlady.
Cóż po tym? Gdy ja próżno śpiewam, próżno proszę,
Gdy od ciebie żal jawny i wzgardę odnoszę,
Okrutna Filli! Lecz i ja mało rozumny,
Co narzekaniem złomić chcę twój umysł dumny.
A ty się z tego kędyś pośmiewasz na stronie
Abo kogo inszego piastujesz na łonie.
Śmiej się zdrowa, okrutnej lwice srogie plemię,
Potym, kiedy nasypą na me oczy ziemię,
Niechaj ten napis niesie wyniosła mogiła:
Fillis sroga nędznego Dafnisa zabiła.