Wiersze - Josif Brodski

Iosif Aleksandrowicz Brodski

poeta, eseista
  • Data i miejsce urodzenia: 24 maj 1940, Leningrad
  • Data i miejsce śmierci: 28 styczeń 1996, Nowy Jork
  • Narodowosć: rosyjska, żydowska
Iosif Aleksandrowicz Brodski - poeta, eseista

W roku 1987 został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za uniwersalne wartości całokształtu twórczości literackiej, odznaczające się jasnością myśli i poetycką siłą. Jest jednym z największych rosyjskich i amerykańskich poetów i eseistów XX wieku.

Część mowy(fragment)

 
Znikąd z miłością, nastego lipcopada roku ....,
drogi szanowny kochana, zresztą to się nie liczy,
nieważne kto, bo sam diabeł, szczerze mówiąc, z mroku
nie wydobędzie już twarzy, nie twój, lecz i niczyj
wierny przyjaciel pozdrawia serdecznie z jednego
spośród pięciu kontynentów, tego co się wspiera
na kowbojach, kochałem cię bardziej niż i Samego,
więc dalej mi do ciebie niż do nich jest teraz,
dziś późną nocą, w uśpionej dolinie, na dnie,
w miasteczku, które śnieg po klamki zawiał,
w ciemnościach skręcam się na prześcieradle
(jak nie wspomniano niżej zamknąć nawias)
i za morzem bez końca nie potrafiąc usnąć,
mamroczącym zaimkiem "ty" próbuję wzruszyć
poduszkę, kiedy ciało, obłąkane lustro,
zarys postaci twojej chce powtórzyć.
 
 
tłum. Stanisław Barańczak

Czas rachowania kurcząt przez jastrzębia; monet
parzących palce w kieszeni, stogów we mgle; moment,
kiedy fale północnych rzek, zamarzające
u ujścia, wspominają źródła w zapadłym kącie
południa i jest im cieplej. Czas doby coraz krótszej,
zdejmowanego palta, nasiąkłych butów, kurczów
żołądka po gotowanej brukwi; pora
drzew, bitewnych chorągwi, targanych przez poryw
silnego wiatru. Pora, gdy leży odłogiem praca,
dni podobne do siebie jak bliźniacy smutni
i pod korą zachłanne, bezwstydne, drżące palce
błądzą. Im więcej palców, tym mniej sukni.

Dotknij mnie - pod palcami poczujesz rzep uschły.
wilgoć wieczoru lub poranku, tętno
kamieniołomu miasta, oddech stepowej pustki,
tych, którzy już nie żyją, lecz których pamiętam.
 
Dotknij mnie - a poczujesz pod czubkami palców
wszystko to, co istnieje poza mną. beze mnie,
co nie wierzy mnie, mojej twarzy, memu paltu,
wpisując nas w swój bilans zawsze po stronie ujemnej.

Jak długo depczę ziemię, poznać po obcasie.
Pajęczyny też nie da się palcem zdjąć z czoła.
Donośne kukuryku raduje tym właśnie,
że brzmi jak brzmiało wczoraj.
Ale i czarne myśli gęstnieją, nawisłe
jak kosmyk, gdy horyzont brwi skośnie przekreśli.
I przestaje się miewać sny – byle mniej istnieć,
rzadziej się zdarzać, nie zaśmiecać reszty
czasu. Uboga ulica z uporem
pcha się w oczy, wystając godzinami w oknie:
to jej pamięć przechowa wygląd lokatora,
a nie, jak skłonny był sądzić, odwrotnie.
I, w czterech ścianach krążąc jak w tańcu szamana,
tocząc się niby kłębek z rogu w róg,
motam na siebie pustkę, aby dusza miała
jakieś pojęcie o tym, co wie Bóg.

Jesienny wieczór w miasteczku niedużym,
które się szczyci istnieniem na mapie.
(Kartograf chyba spuścił kleks na papier,
albo się w córce sędziego zadurzył.)
 
Formatem swoich dziwactw zmordowana,
Przestrzeń tu jakby zrzuca z siebie brzemię
gigantomanii – gdyż ją zadowala
rozmiar ulicy Głównej. A Czas drzemie,
zerkając sennie na sklepik malutki,
który na froncie ma ogromny zegar,
a wewnątrz – wszystko, co stworzył duch ludzki:
czy to teleskop będzie, czy laubzega.
 
Jest tutaj kino, saloon i apteka,
oraz kawiarnia, jedyna w promieniu
mili. Bank z orłem, widocznym z daleka.
Plus kościół, który w głuchym zapomnieniu
daremnie byłby zarzucał swe sieci,
gdyby się poczta nie mieściła obok.
I gdyby tutaj nie robiono dzieci,
pastor udzielałby chrztu samochodom.
 
Tu rejwach świerszczy przez ciszę się niesie.
O szóstej wieczór, jak po atomowej
wojnie, nie spotkasz żywej duszy w mieście.
Tylko z księżycem można wieść rozmowę,
gdy się jak prorok pcha w okna prostokąt,
i czasem światła cadillaca hojnie
omiotą, pędząc nie wiadomo dokąd,
cokół, na którym trwa Nieznany Żołnierz.
 
Tu przyśni ci się nie girlasek szwadron,
ale twój własny adres na kopercie.
Tu mleczarz, widząc, że mleko się zsiadło,
pierwszy przyjmuje wieść o twojej śmierci.
Tu w czterech ścianach można żyć latami,
łykać brom, palić kalendarze wszystkie
i patrzeć w lustro, tak jak blask latarni
przegląda się w kałuży na wpół wyschłej.
 
1972

1 2 3 4 9 10 ››