Wiersze - John Keats

Jasna Gwiazdo

Jasna gwiazdo, o, gdybym mógł tak nieprzerwanie
Jak ty — nie, nie promienieć samotnie, wysoko
Jak na wieczność rozwarte, w natury otchłanie
Bezsennie zapatrzone pustelnika oko;
Nie śledzić, jak w odwiecznym kapłańskim mozole
Wody mórz obmywają ludzkich lądów brzegi,
Lub jak na ostre rysy łańcuchów gór w dole
Maską czystą i miękką opadają śniegi;
Nie — raczej nieprzerwanie jak ty i niezmiennie
Trwać jak teraz, skroń tuląc do piersi dziewczęcej,
Czuć bez końca, jak oddech unosi ją sennie,
Na sen nie tracić odtąd ani chwili więcej
I wciąż, wciąż słyszeć równy puls serca w tej piersi,
I żyć tak wiecznie — albo zapaść w wieczność śmierci.

tłum. S. Barańczak

Litości — Zmiłowania — Miłości!

Litości — zmiłowania — miłości! — tak, właśnie
Miłości — miłosiernej, takiej, co nie mami,
Nie zna, co to wahania, wątpliwości, waśnie,
Szczera, jawna, widzialna — a nic jej nie splami!
O, bądź moja bez reszty — cała — cała należ
Do mnie! Całą postacią, urokiem, słodyczą
Ust całowanych, dłońmi, cudem oczu — ależ
Nie przecz! — tej piersi bielą ciepłą i dziewiczą,
Całą sobą — swą duszą — zmiłuj się, bo pali
Mnie pragnienie — a jeśli zatrzymasz choć atom,
Umrę; albo żyć będę w tej niewoli dalej,
Lecz zapomnę, przybity poniesioną stratą,
Po co żyję — umysłu podniebienie straci
Zmysł smaku, a ambicja wzrokiem to przypłaci

tłum. S. Barańczak

Oda do słowika

I

Boli mnie serce, poraża senna drętwota
Zmysły, jakbym cykutę pił lub z szumowiną
Do dna makowy jakiś spełnił opiat;
Chwila jeszcze i w Lety odmętach zaginę.
Twe szczęście zlewa na mnie nadmiar szczęścia;
Nie zazdroszczę ci szczęścia, o szczęście wcielone,
Bo ty, skrzydłami unoszona Driado drzewa,
Gdzieś w melodyjnej gęstwie
Zieleni buków, wśród cieni niezliczonych
Lato pełnym gardziołkiem dzisiaj śpiewasz.

II

O, pragnę haustów wina z najlepszego zbioru,
Które przez lata w chłodnej pieczarze dojrzewa;
Zielenią pól, weselem słońca i rozkoszą Flory,
Tańcem, prowancką piosnką w ustach śpiewa!
O, skwarnego Południa pragnę pełnej czary
Z Hippokrene dziewiczej napojem różanym,
Co paciorkiem bąbelków u brzegu się pieni
I usta purpurą plami.
O, wychylić ją, światu wzrok odjąć sterany,
By wraz z tobą zaniknąć pośród lasu cieni.

III

Zaniknąć gdzieś w oddali, zapomnieć do końca
O tym, czego nigdy nie znałeś wśród liści;
To zgryzota, znużenie, paląca gorączka
Tu, gdzie jęk ludzki w każdych ustach już się ziścił,
Gdzie siwizna i drżączki starczej w krąg niepokój,
Gdzie młodość wzrasta blada, wątła i umiera,
Gdzie wystarczy pomyśleć, by zaznać boleści
W ołowianym rozpaczy oku,
Gdzie blask oczu Piękna tak szybko zamiera,
A Miłość nowa w dniu jutrzejszym ich nie pieści.

IV

O, dalej i wciąż dalej! Niesie mnie do Ciebie
Nie rydwan Bachusa pośród lwich zastępów,
Lecz skrzydła niewidzialne poezji na niebie,
Choć się temu opiera, wzdraga umysł tępy.
Nareszcie jam przy Tobie. O, czuła jest noc,
Trafem Królowa - Luna zasiadła na tronie
W orszaku swoich dwórek – gwiezdnych wróżek.
Ale tu zagasła światła moc
Prócz tego, które z niebios podmuch wionie
Przez zieleniste mroki, omszałe skręty dróżek.

V

Nie widzę jaki kwiat pod nogi mi się ściele,
Ani jakie kadzidło z gałęzi się zwiesza;
W ciemności balsamicznej znajdę darów wiele,
Które wraz z pór obrotem przynosi ten miesiąc
Trawie, gęstwinie krzewów, owocowym dziczkom;
Oto głóg pobielały, wiejska eglantyna,
Nad fiołkiem, co przemija, liściasta zasłona;
I Maja najstarsza dziedziczka,
Róża rozkwitająca pełna rosy wina,
Szemraniem muszek w letni wieczór nawiedzona.

VI

Gęstnieje mrok, ja słucham. O, ileż to razy
Tak cicho jak kochankę czułą śmierć wzywałem
Pieszczotą imion, rymem, co wiąże wyrazy,
By mój oddech spokojny rozłączył się z ciałem:
Teraz umierać pora w najmroczniejszym cieniu;
Chcę sczeznąć o północy bez męki konania,
Kiedy ty duszę swoją wyśpiewujesz wzniosłą
W spełnionym zachwyceniu!
Ty rekwiem będziesz śpiewał, a mnie do słuchania
Uszu nie starczy darnią zieloną zarosłych.

VII

Nie dla zgonu zrodzoneś, nieśmiertelne Ptaszę,
Pochód głodnych pokoleń z pyłem cię nie zmiesza;
Tej pieśni, której słucham, gdy noc mija w czasie
Za dawnych dni wysłuchał i trefniś, i cesarz.
Może to pieśń ta sama, która się przedarła
Do Rut smutnego serca, gdy chora z tęsknoty
Stała wśród zbóż jej obcych z okiem od łez mętnym?
Może na pieśni tej się wsparła
Magia, otwierająca okna na grzywaczy zwroty
Mórz groźnych zagubionych w krainach zaklętych?

VIII

Zagubiony! To słowo mnie jak dzwon przyzywa
Od ciebie do mnie, w zamkniętej jaźni świat.
Żegnaj! Fantazja siłą prawdy nie porywa,
Wbrew sławie swej nie zmyli mnie zwodniczy skrzat.
Żegnaj, już żegnaj! Twój tęskny hymn przycicha,
Gaśnie za łąką, nad sennym strumieniem.
Za wzgórza zboczem już spoczywa w grobie
I poza ciszą nic nie słychać.
Byłże to sen na jawie? Byłoż to widzenie?
Umknęła pieśń. A teraz czuwam czy śnię sobie?

Do samotności

O samotności! Chcąc z tobą wieść życie,
Nie w miejskich gmachów pomieszane mury,
Jeno, by śledzić władanie Natury,
Szedłbym na górskim wypoczywać szczycie.

Tu stąd patrzałbym na kwietne pokrycie
Dolin, na strumień, tryskający z góry
Falą kryształów, i jak jeleń bury
Wypędza pszczołę z naparstnic. W tym bycie

Choć rozmiłowan, rad bym przecież w twojem
Iść towarzystwie między wielkie duchy,
By na mądrości ich słowa niegłuchy,
Odczuć, że oni są rozkoszy zdrojem:
Szczęście, gdy k'tobie przepełne otuchy
Dwa bratnie serca spieszą ze swym znojem.

Konik polny i świerszcz

Poezja ziemi nigdy nie zaginie:
Gdy ptakom blasków jesiennych ulewa
Każe się schronić w lubym cieniu drzewa,
Śród żywopłotu pieśń z pokosów płynie:

To konik polny wodzi rej w drużynie
Piewców!... bez końca w śpiewie tym rozbrzmiewa
Rozkosz i radość; nawet gdy omdlewa
Z uciech - spoczynek trawa da jedynie.

O tak! Poezja ziemi nie ma końca:
W mroźny zimowy wieczór, w martwą ciszę,
Kiedy wśród pustki spoza pieca dzwoni
Pieśń świerszcza, w cieplej coraz głośniej brzmiąca,
I w niej konika polnego pieśń słyszę,
Na poły sennie płynącą śród błoni.

1 2 3 4 5 6 ››