Wiersze - Mariusz Parlicki

O wierności ławki parkowej

Na ławkę, jedną z wielu ławek,
Do parku, jakich w świecie wiele,
Przychodził co dzień pewien Paweł.
Nie przyszedł jednak w tę niedzielę.


Ławka wierzyła, że się zjawi,
Lecz przyszedł tylko dziadek z wnuczkiem
I babcia z pieskiem oraz z włóczką,
Z której robiła sweter wnuczce.


Lecz nie pojawił się ten Paweł
Przez tuzin niedziel, poniedziałków.
Ławka czekała go na próżno,
Miał inną ławkę w innym parku.

O sobie

Są myśli, których ludziom nigdy nie wyjawię,
one plączą mą duszę jak kokon motyla.
Po tych myślach jedynie śmiech pusty zostawię,
by się tliła jedynie w sercu szczęścia chwila.

Są słowa, znam je dobrze, lecz ich nie wyszepczę,
mogą wydać się dziwne, śmieszne, czy banalne,
bo te słowa są moje, jak głazy stuwieczne:
niedosięgłe, tajemne, szczere, nierealne.

Są osoby, do których nie wyciągnę ręki,
chociaż w sercu mym budzą po zimie przedwiośnie.
Prędzej pancerz przywdzieję bólu i udręki
i wieczorem rozpaczał będę sam – żałośnie.

Myśli w sercu ukryte zżerają me serce,
słowa w ustach tajone burzą spokój duszy,
i osoby, te których nie pochwycą ręce,
i głaz ciała, którego nikt z miejsca nie ruszy.

Polonistka

                              dedykowany studentkom polonistyki UJ

W październiku na Gołębiej
drzewo i dziewczyna więdnie,
liść pożółkły wiatr zabiera;
pomarszczona, żółta cera.

Już listopad. W bibliotece
tuż przy lampach ćmy kobiece
połykają liter maczek,
wiatr na gontach smętnie płacze.

Grudzień. Wkrótce będą święta,
panna spięta i zapięta,
otulona ciepłym szalem,
w zimnych dłoniach książki stare.

Styczeń, Nowy Rok i sesja,
wszędzie książki i obsesja,
w międzyczasie okulista,
”miłość matki w Julka listach”.

Luty. Zdane egzaminy,
odcień powiek bladosiny,
praca roczna, biblioteka,
zupa w barze, czas ucieka.

Marzec. Dzisiaj Święto Kobiet,
trzeba różę kupić sobie
i sałatkę zjeść w Chimerze
rozmawiając o Homerze.

Kwiecień. Można żegnać zimę.
Gdy się streści „Oziminę”,
to zostanie tak niewiele -
sześć powieści i „Wesele”.
 
 
W maju praca coś się zwalnia.
- Ach ta miłość licealna,
te kasztany, spacer w deszczu,
a tu co? – Stanisław Grzeszczuk.

Czerwiec – szczęście – zdała pracę
i egzamin. Już wakacje.
Parę groszy dała mama,
jedzie w góry – ale sama.

Koleżanki za mąż wyszły,
ona czyta – na rok przyszły.
............................................
............................................

Już ma studia ukończone,
lecz zbyt mądra jest na żonę.
Koszmar: dzieci, mąż i praca.
zna swój cel – doktoryzacja.

Niezwykły dzień

To nie był zwykły dzień tygodnia,
choć zaczął się całkiem zwyczajnie.
Śniadanie – kawa i papieros,
a potem prysznic w kucki w wannie.
 
 
Przystanek, tłoczny autobus
i osiem godzin w szarym biurze.
Po pracy ktoś w markowym aucie
rozbryzgał na mą twarz kałużę.
 
 
Obiad – jak co dzień z mikrofali,
herbata podła, jak sąsiadka,
potem jak zawsze mycie naczyń,
aż tu mi nagle zlew się zatkał.
 
 
Kolacja – nie ma nic w lodówce,
tak samo jak w telewizorze,
więc jeszcze tylko mycie zębów
i choć nie usnę, się położę.
 
 
A leząc jeszcze puszczę dymka,
policzę stare dziury w ścianie
pogadam z Bogiem, w pamiętniku
napiszę dnia podsumowanie.
 
 
Ten dzień piękniejszy był od innych
szarych i smutnych dni tygodnia,
bo zlew nie co dzień się zapycha
i twarzy w błocie nie mam co dnia.

O dziewczynie z nocą na smyczy

Przeciwległą stroną ulicy
Szła dziewczyna czarna jak rozpacz,
A noc biegła za nią na smyczy
I po ścianach jej czarny cień niosła.
            Była północ. Na Wieży Mariackiej
            Trębacz cały wytrąbił hejnał,
            A dziewczyna czarna jak rozpacz
            Szła, a za nią się wlokła noc ciemna.
Aż się obie dowlokły do świtu,
Tak bladego jak księżyc był blady.
Noc odeszła, dziewczyna zniknęła,
Tylko rozpacz została na czaty.

1 2 3 4 22 23 ››