Wiersze - William Shakespeare

Gdy oczy zamknę, widzę ciebie wcześniej,
Bo w dzień na wszystko patrzę bez czułości;
Gdy śpię, me oczy widzą ciebie we śnie
I w ciemnym blasku są blaskiem ciemności.
Więc jakże cień twój, co rozjaśnia cienie,
Mógłby swym cieniem w dzień jasny i biały
Zajaśnieć jeszcze jaśniejszym promieniem,
Jeśli w snach oczom daje blask swój cały!
I jakże mówię wzrok mam zaspokoić
Widzeniem twojej postaci na jawie,
Jeśli w noc głucha twój cień we śnie stoi
Tak piękny oczom, że aż obcy prawie!
   Dzień, to noc ślepa, która cię zaćmiła,
   Noc to dzień jasny, gdy sen ciebie zsyła.

89

89

Gdy mnie porzucisz, choćby dla zabawy,
Będę się kajał i łzy będę ronił,
Mów, że kuleję stanę się kulawym,
Przed twoim ciosem nie będę się bronił.
Nie zdołasz nazwać win moich połowy,
By uzasadnić nagłą serca zmianę,
Jakie wytoczyć sam jestem gotowy,
Gdy taki rozkaz od ciebie dostanę.
Zdławię znajomość, ostudzę spojrzenie,
I wydrę imię, które język drażni,
Iżby nie nazwał cię przez roztargnienie
I naszej dawnej nie wydał przyjaźni.
   Dla ciebie walkę wydam przeciw sobie,
   Bo jakże kochać to, co obce tobie?

Czy umrzeć mam?Czy uciec?

Czy umrzeć mam?Czy uciec?

      1

Czy umrzeć mam? Czy uciec tam,
Gdzie nie nęci i nie smęci
    miłowanie?
Czy się bronić? Czy pokłonić?
Czy bez żalu się odsłonić
    tkliwej ranie?
Jej sługą na wieczność długą
Tak czy owak mnie uczyni jej uroda.
A gdy wzgardzi mną, tym bardziej
Na zawsze mi będzie szkoda.

          2

Jednak muszę wylać duszę
I wysłowić tę katuszę,
    co się we mnie dzieje.
Uśmiech jej udręce mej
Zmilknąć każe... A jak okaże
    niechęć i zwiedzie mą nadzieję?
Precz, zwątpienie, podejrzenie,
Nie trzeba mi dręczyciela!
Zmykaj pędem, a ja będę
Kochał, gdyż nadzieja mnie ośmiela.

          3

Gdybym winił, despekt bym czynił
Mej miłości, wzajemności
    nim dowiodę.
Zrób więc próbę! Albo lube
Słowo rzeknie ci, albo na zgubę
    i na szkodę.
To czy owo zniosę słowo
Od piękności jej, zniosę cierpliwie,
Snadź nie splami się krzywdami
Tego, kto hołd niesie jej w podziwie.

          4

We śnie, zdało się, cieleśnie
(Choć biada mi, sen przepada
    jak niknące
Cienie) że chodziła, że gwarzyła
Ze mną gołąbeczka miła
    gdzieś po łące.
Szliśmy tak, weseli, aż spoczęli
I wargami do warg przywarli,
Ja i ona, spletli ramiona,
Serca mego skarb w uścisku zawarli.

          5

Igrał polny wietrzyk swawolny
I co chwilę burzył mile
    włos jej złoty,
Zmysły me zmacał, w obłęd wtrącał,
Gdym oglądał wzloty jej włosów
    i trzepoty
Ja odurzony, zapatrzony
W jej więcej niż śmiertelne piękno.
Pokąd sięga urody potęga
Wiedzą ci, co przed nią uklękną.

          6

Włosy dokoła, w nich gładkość czoła
Wysokiego jej, spod którego
    brew się smuży
Marszczką nie tknięta; i oczęta
Pod nią gwiezdne, miłości przynęta,
    gdy je mruży.
Kto spojrzy, na policzku jej dojrzy
Sztandar miłości rozwinięty.
Ach, spoglądam i już pożądam,
Już bym chciał posiąść jej ponęty.

          7

Jej czerwone wargi zwężone,
Gdy mu się użyczą, wszelką słodyczą
    kochanka swego
Karmią i poją, lubością swoją,
Spokojnie, błogo, żadną trwogą
    nie naglonego.
Bródka jej budzi u wszystkich ludzi
Bez nijakiej osłonki
Zachwytu wyrazy, szyja bez skazy,
Podziwu godne są wszystkie jej członki.

          8

Dzieli te miejsca najśliczniejsza
Nagość co człowieka urzeka
    też i osobno.
Nie równa z niczym prócz słodyczy,
Aż dziw, żem spotkał, jakom żyw,
    piękność podobną.
Żadnej wady, żadnej zdrady
Wobec natury doskonałej wzoru,
Żadnej skazy, żadnej zmazy,
Jest królową piękności z wyboru.

          9

Gdy tak śniłem, bez trosk byłem
I zda się, że z nią dzieliłem
    uciech mnóstwo;
Lecz na jawie żadnych prawie
Nie znajduję i bieduję
    przez rozkoszy owych ubóstwo.
Będę zatem ścigał je,
Aż serce me swych pragnień dopnie.
Bo mówią, że odwlekać źle
I że później tego żal okropnie.

 
 

Hamlet; Być albo nie być

Być albo nie być- oto jest pytanie.
Kto postępuje godniej: ten, kto biernie
stoi pod gradem zajadłych strzał losu,
Czy ten, kto stawia opór morzu nieszczęść
I w walce kładzie im kres?
Umrzeć- usnąć- i nic poza tym- i przyjąć,
że śmierć uśmierza boleść serca i tysiące
Tych wstrząsów, które dostają się ciału
W spadku natury. O tak, taki koniec
Byłby czymś upragnionym. Umrzeć- usnąć-
Spać- i śnić może? Ha, tu się pojawia
Przeszkoda: jakie mogą nas nawiedzać
Sny w drzemce śmierci, gdy ścichnie za nami
Doczesny zamęt? Niepewni, wolimy
Wstrzymać tę chwilę. I z tych chwil urasta
Długie, potulnie przecierpiane życie.
Bo gdyby nie ten wzgląd, którz by chciał znosić
To, czym nas chłoszcze i znieważa czas:
Gwałty ciemiężców, nadętość pyszałków,
Męki wzgardzonych uczuć, opieszałość
Prawa, bezczelność władzy i kopniaki,
Którymi byle zero upokarza
Cierpliwą wartość? Któż by się z tym godził,
Gdyby był w stanie przekreślić rachunki
Nagim sztyletem? Któż by dźwigał brzemię
Życia, stękając i spływając potem,
Gdyby nam woli nie zbijała z tropu
Obawa przed tym, co będzie po śmierci,
Przed nieobecną w atlasach krainą,
Skąd żaden jeszcze odkrywca nie wrócił,
I gdyby lęk ten nie kazał nam raczej
Znosić zło znane niż rzucać się w nowe?
Tak to świadomość czyni nas tchórzami
I naturalne rumieńce porywu
Namysł rozcieńcza w chorbliwą bladość,
A naszym ważkim i szczytnym zamiarom
Refleksja plącze szyki, zanim któryś
Zdąży przerodzić się w czyn.

LXXXIX

LXXXIX

Mów, że mnie rzucasz, gdyż mam wady znaczne,
A na występki me sam się pożalę;
Powiedz, żem chromy, a wnet kuleć zacznę;
Zarzutów twoich nie odeprę wcale.
Miły, nie zhańbisz mnie nawet w połowie,
Usprawiedliwić pragnąc swą przemianę,
Jak ja się zhańbię. Wolę swą wypowiedz,
A zdławię przyjaźń i obcy się stanę.
Zejdę ci z drogi, a z języka mego
Twe imię słodkie, kochane, nie spłynie,
Bym o przyjaźni dawnej nie rzekł czego
I sprofanował bluźnierczo twe imię.
   Dla ciebie z sobą stoczyć chcę bój twardy,
   Nie mogąc kochać przedmiotu twej wzgardy.

1 2 3 4 11 12 ››