Wiersze - Edgar Allan Poe

Czerw Zwycięzca

Oto godowa noc
Śród lat, co w smętnych zgasły snach!
Skrzydlatych, jasnych duchów moc,
W zasłonach i we łzach,
Patrzy na dramat, który gra
Nadzieja, to znów strach,
A gędźbą sfer rozbrzmiewa donośną
Wszystek teatru gmach.

Aktorzy - z kształtów ni to Bóg,
Jak pszczelny szemrzą ul,
Błędnie szukając dróg.
Te kukły swych się jęły ról
Z woli bezkształtnych jakichś lich,
Co sieją w tłumy, jak w skiby pól
Z sępich rozwutych skrzydeł swych
Niewidzialny ból.

Pstry dramat! Lecz po wiekó wiek
Nie zginie o nim wieść:
Wiecznie trwać będzie Widziadła bieg
I tłumy za sobą wieść
Po kole... krążże więc koło, krąż
By znów się w siebie wpleść!
Te same szały i winy wciąż
I groza... dramatu w niej treść!

Lecz patrz! W pobliże płochych rzesz
Potwór się chyłkiem wkradł -
Z wolna na scenę pełznie od dźwierz
Ohydny, krwawy gad.
Już wpełzł! Już straszny zaczął łów
Śród trwożnych ludzkich stad.
Łkają serafy widząc jak z kłów
Sączy posokę i jad.

Już koniec - światła już mrą...
Na ból coi każdy pręży nerw,
Z szelestem jak śmiertelne gzło
Spada zasłona - ale wpierw
Anioły w męce podnoszą głos,
Bladości swych nie kryjąc lic,
Że dramat ten to człowieczy los,
W którym mogilny zwycięża czerw!

Do Frances S. Osgood

Chcesz być kochana? Niech serce twe, miła,
Własnego trzyma się podwórka.
Bądź, jaką jesteś, jaką byłaś.
Nie przystrojona w cudze piórka.

Wtedy dla świata twój urok nieśmiały,
Twój wdzięk, twe piękno niemal boskie
Będą dla wszystkich przedmiotem pochwały,
A miłość - zwykłym obowiązkiem.

Do wiedzy

O wiedzo, prawa córko dni dawno minionych,
Która bystrym spojrzeniem zmieniasz wszelką istność!
Czemu w serce poety zatapiasz swe szpony
Jak sęp, którego skrzydłem twarda rzeczywistość?

Jakże cię mam pokochać, jak twą mądrość cenić,
Skoro w jego wędrówkach jesteś mu wędzidłem
I bronisz skarbów nieba, co w blaskach się mieni,
Choć już uniósł się w górę nieulękłym skrzydłem?

Tyś wszak Dianę wstrzymała w jej zuchwałej jeździe,
Tyś Dryjady wygnała z ich leśnej ochłody
Każąc szukać schronienia na szczęśliwej gwieździe!

Toś ty wdzięczne Najady wypłoszyła z wody,
Elfy z łąki zielonej, a mnie, niby pliszkę,
Z rozmarzenia w lipcowy dzień pod tamaryszkiem.

Eldorado

Rycerz na schwał,
Na koniu w cwał,
W dzień jasny i w noc bladą-
Śpiewając rad,
Wędrował w świat
I szukał Eldorado.

Przeminął wiek,
Osiwiał człek,
Duch troską drżal mu bladą:
Bo nigdzie mu
Nie błysł kraj snu-
Rojone Eldorado!

A gdy już był
Bez tchu, bez sił,
Napotkał marę bladą.
O, cieniu, mów,
Gdzie kraj mych snów-
Mów, gdzie jest Eldorado?

Za szczyty gór,
Za kresy chmur,
W dolinę cieniów bladą
Śpiesz noc i dzień-
Odrzecze cień-
Tam znajdziesz Eldorado!

Gwiazda wieczorna

Lato było w pełni,
Noc w pełni. Plejadą
Gwiazdy przez poświatę
Migotały blado,
Gdy księżyc lśniąc zimno
Wśród planet-wasali
Smugę blasku z niebios
Kładł na morskiej fali.

W uśmiechu na licach
Zimnych księżyca
- Zbyt zimnych!? patrzyłem chwilę.
Skrył go pomału
Obłok jak całun.
Ku tobie oczy zwróciłem,
Gwiazdo wieczorna
W chwale dalekiej
Mojemu sercu tak miłej!
Z radością zawsze
Na ciebie patrzę,
Gdy w górze dumną masz wartę.
Wolę twe błyski
W dali niż bliskie
To światło? zimne i martwe.

1 2 3 4 11 12 ››