Wiersze - Edgar Allan Poe strona 4

Dla Ani

Dzięki niebu -- Przesilenie
Przeminęło już bezpiecznie --
I powolne ciała gnicie
Już minęło ostatecznie
I gorączka, zwana życiem,
Przeminęła ostatecznie.

Ach, bezwładnie wiem i smutnie
Wszystkich sił jam pozbawiony --
Żaden muskuł się nie rusza --
Gdym na wzdłuż tak położony --
Mniejsza o to -- Tak mi lepiej,
Gdym na wzdłuż tak położony...

Leżę -- leżę -- tak spokojnie --
W cichym łożu leżę sobie,
Że ktoś mógłby patrząc na mnie
Sadzić, żem jest trupem w grobie.
Ach -- i drżałby patrząc na mnie,
Sądząc, żem jest trupem w grobie.

Jęki moje i stękanie --
I gorączka -- łkanie -- rwanie --
Już ucichły w błogim stanie --
I okropne uderzanie --
Ach okropne -- przeraźliwe --
Mego serca uderzanie.

Ból i duszność -- chęć rzygania --
I febryczne drżenie ciała --
Już ustały wraz z gorączką
Co po mózgu mi szalała --
Wraz z gorączką zwaną życiem,
Co mi mózgi rozpalała.

I, ach, wszystkie te męczarnie,
Najstraszliwsze te cierpienia
Przeminęły z najstraszliwsza
Męka mak -- męka pragnienia,
Które we mnie głąb ognista
Namiętności rozpłomienia.

Piłem wody, dziwnej wody,
Co mi gasi szał pragnienia.
Piłem wody, która płynie
Jako piosnka nad kołyską --
Od wiosennych zórz, lecz mało
Wsiąka w gruntu podścielisko --

W tej jaskini tutaj blisko
Wsiąka w gruntu podścielisko.
Ach, a teraz któż to powie,
Chyba wariat jaki może,
Że mój pokój pełny mroku
I że ciasne moje łoże!

Ach, bo nigdy człowiek nie spał,
W takim łożu jak to łoże,
A gdy śpisz -- spać musisz właśnie
W takim łożu jak to łoże.
Teraz duch mój tantalowy
Pełny ciszy odpoczywa --

Zapomniawszy -- albo wcale
Nie żałując róż przędziwa,
Nie żałując dawnych wzruszeń
Mirtów ani róż przędziwa.
Bo gdy cicho tutaj leżę,
To widziadła owych kwiatków

Maja dla mnie świętszy zapach,
Przenajświętszy zapach bratków,
Rozmarynu słodki zapach,
Pomieszany z wonią bratków,
Z wonią ruty -- i przecudną
Czystą -- świętą wonią bratków.

I tak leżę cichy -- senny --
Kąpiąc duszę jak w otchłani
Nieskończonych snów o prawdzie
I piękności mojej Ani --
Tonąc duszą w tej kąpieli
Snów o włosach mojej Ani.

Ona czule mnie całuje,
Czule pieści dłoń mą ona;
Śpię -- ach śpię -- rozkosznie marzę
Niby w raju -- u jej łona --
Śpię głęboko -- śpię na niebie
Mojej Ani drogiej tona...

Gdy mrok nastał, wnet mnie ona
Kryje ciepłem ducha swego --
I błagała archaniołów
By mnie strzegli ode złego,
Ach, królową archaniołów,
By mnie strzegła ode złego.

Leżę -- leżę tak spokojnie
W łożu swoim leżę sobie,
(Znając miłość jej anielską),
Że wy mnie sądzicie w grobie --
Ach -- i leżę tak z rozkoszą
Cichy -- senny leżę sobie --

(Z jej miłością cichą -- słodka --)
Że wy mnie sadzicie w grobie --
Że wy drżycie patrząc na mnie
I sadzicie, żem już w grobie...
Ale serce me jaśniejsze --
Niż na niebach -- na otchłani

Wszystkie gwiazdy promieniste:
Ach, jaśniejsze blaskiem Ani.
Gdyż rumieni się tą zorzą,
Która jest miłością Ani;
Gdyż się złoci myślą zorzy
Jasnych oczu mojej Ani...

Do jednej w raju

Do jednej w raju
Byłaś mi wszystkim, o miłości moja,
Za czym duch tęskni jakby za mirażem,
Czarowną wyspa, o miłości moja,
I żywej wody źródłem i ołtarzem,
Który sam Pan Bóg w żywe kwiaty stroi
I wszystkie kwiaty owe były -- moje!

O śnie, zbyt cudny, abyś trwać mógł dłużej,
Świetlana nadziejo, obrazie anioła,
Coś po to błysnął, aby zniknąć w burzy...
Naprzód! Głos jakiś ku Jutru mnie woła,
Lecz duch mój w przystań, co się wiecznie chmurzy,
Wciąż zapatrzony -- na Przeszłości czoła,
Bezsilny krąży wśród błędnego koła.

Bo oto iście -- biada mi, o biada!
Zagasły wszystkie mego życia słońca;
Nigdy już -- nigdy już -- nigdy! powiada
Głos mi tajemny, co od mórz bez końca
Po brzeg piaszczysty -- strasznym echem włada:
Dąb nie zakwitnie, co go grom roztrąca,
Ani rannego orła lot, co spada!

I życie moje -- to bólu zachwyty --
A nocy moich bezsenne marzenia
Płyną, gdzie oczu twoich blask ukryty,
Tam, kędy ślady twoich nóg stąpienia.
Tam, gdzie eterów toczą się błękity --
U wiekuistych światłości strumienia.

Alone

From childhood's hour I have not been
As others were; I have not seen
As others saw; I could not bring
My passions from a common spring.
From the same source I have not taken
My sorrow; I could not awaken
My heart to joy at the same tone;
And all I loved, I loved alone.
Then -- in my childhood, in the dawn
Of a most stormy life -- was drawn
From every depth of good and ill
The mystery which binds me still:
From the torrent, or the fountain,
From the red cliff of the mountain,
From the sun that round me rolled
In its autumn tint of gold,
From the lightning in the sky
As it passed me flying by,
From the thunder and the storm,
And the cloud that took the form
(When the rest of Heaven was blue)
Of a demon in my view.

Annabel Lee

It was many and many a year ago,
In a kingdom by the sea,
That a maiden lived whom you may know
By the name of ANNABEL LEE; -
And this maiden she lived with no other thought
Than to love and be loved by me.

_I_ was a child and _She_ was a child,
In this kingdom by the sea,
But we loved with a love that was more than love -
I and my ANNABEL LEE -
With a love that the wingéd seraphs of Heaven
Coveted her and me.

And this was the reason that, long ago,
In this kingdom by the sea,
A wind blew out of a cloud by night
Chilling my ANNABEL LEE;
So that her high-born kinsmen came
And bore her away from me,
To shut her up, in a sepulchre
In this kingdom by the sea.

The angels, not half so happy in Heaven,
Went envying her and me;
Yes! that was the reason (as all men know,
In this kingdom by the sea)
That the wind came out of the cloud, chilling
And killing my ANNABEL LEE.

But our love it was stronger by far than the love
Of those who were older than we -
Of many far wiser than we -
And neither the angels in Heaven above
Nor the demons down under the sea
Can ever dissever my soul from the soul
Of the beautiful ANNABEL LEE: -

For the moon never beams without bringing me dreams
Of the beautiful ANNABEL LEE;
And the stars never rise but I see the bright eyes
Of the beautiful ANNABEL LEE;
And so, all the night-tide, I lie down by the side
Of my darling, my darling, my life and my bride
In her sepulchre there by the sea -
In her tomb by the side of the sea.



1849

Annabel Lee

Niegdyś przed wielu, wielu laty
W królestwie nad mórz pianą
Żyła dzieweczka, którą znałem;
Annabel Lee ją zwano.
Dzieweczka z kraju ponad morzem,
W królestwie nad mórz pianą
Żyła tym tylko, że mnie kocha,
I tym, że jest kochaną.

Byliśmy dziećmi, ja i ona,
W królestwie nad mórz pianą,
A miłowaliśmy się miłością
Nad miłość innym daną.
A miłowaliśmy się miłością,
Ja z moją Annabel Lee,
O jakiej chyba skrzydlaty
Rój Serafinów śni.

I z tej to właśnie, z tej przyczyny
W królestwie nad mórz pianą
Wicher napędził kłąb chmur siny
W królestwie nad mórz pianą.
I jak Serafin lodowaty,
W mroźne odziany mgły,
Do zimnej wtrącił ją mogiły -
Moją Annabel Lee.

Bo tam, w królestwie nad mórz pianą,
Każde dziecko to wie,
Że zazdrościły Serafiny
Annabel Lee i mnie,
I że dlatego wichry mroźne
W chmurne odziane mgły
Zabiły ją - zmroziły...
Mą piękną Annabel Lee.

Lecz w naszej miłości, choć była dziecięca,
Tak silnych uroków moc tkwi,
Żeśmy się kochali i lepiej, i więcej
Niż starsi i mędrsi niż my...
Niż mędrsi i starsi niż my...
I nigdy anioły, co w niebie królują,
Ni czarnych demonów rój zły,
Nie mogły oderwać jej duszy od mojej,
Ni mojej od Annabel Lee.

I dziś, skoro drżąca srebrzystość miesiąca
I gwiazd pozłocistych rój lśni,
Śnię o niej i czuję na sobie płonące
Oczy pięknej Annabel Lee.
I co noc w snów bieli, wśród srebrnej topieli,
Spoczywam z nią razem na zimnej pościeli,
Tam w jej królestwie nad mórz pianą,
Tam w jej mogile pod mórz pianą...

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 11 12 ››