Wiersze - Aleksandra Zbierska

A ja mam właśnie napad paraliżu

nie mogę oderwać oczu od zakonnicy
obojętność wróbli świadczy o tym,
że czerń nie jest cudem. w gruncie rzeczy
więcej nic nie widać. obok drzwi
ktoś szarpie się z klamką.

skąd ten smród? to po gościu – odpowiada dziewczyna
kopiąc pościel w stronę pralni. to co,
on umarł?

jego ręka, moja ręka – te obszary natury
wymagają więcej kontroli niż inne –
popijam pigułkę jego śliną. od tego
można zacząć:

wsuwamy łóżka z powrotem pod ściany,
ściągamy powłoczki. spytałam czy mnie kocha. -

miał usta pełne pierza a ja napad paraliżu.


brakuje mi zamknięcia

Droga do Kirkutu

Danielowi Zbierskiemu

Myślałam, że dawno umarłeś, ale
gdybyś był martwy, albo przynajmniej snem, który się wypełnił
 twoja twarz wyglądałaby inaczej. I inny jest ten wiosenny poranek,
kiedy wracam na przekór rozkładowi, tam, gdzie nagrobek zapada
w wilgotną trawę zagajnika – tam wszystko milczy: gałęzie, drzewa;
tam nawet kwiaty są chore. A wzgórze rośnie w rytm stałego przyciągania
zdumiewająco brzydkiego krajobrazu, by zaraz się przewrócić całym
ciężarem ustalonego już wcześniej porządku. Teraz jest zima.
Jest ciepło, bo siedzę w ogrzanym pokoju. Mam książki, trochę mebli
i twój portret, który patrzy na mnie ze ściany. Więc śmiech nadal
wykrzywia ci twarz? Ale wejdź, zamieszkaj. Za oknem? Nic takiego.
Jedyna ścieżka. Jedyne miejsce dokąd można pójść – twój grób.
Ale nigdy nie byłam. A teraz zabierz mnie jak zakładnika.
Zawlecz nonszalancko w głąb twojego la la landu, a ja pozwolę ci kręcić
kołami mojej plisowanej spódnicy, aż twoje oczy staną się różowe,
zawstydzając złote oparzenia wewnątrz fałd mojego serducha.
A potem utopmy się obydwoje w fasolowym piure z ziemniakami.

Eleganccy, elokwentni

a ja mam właśnie okres chrześcijański. w
instynktownej piekarni siedzimy blisko siebie,
gejzer gorącej klatki schodowej próbuje
wywieźć w pole wszystkie matki robiąc głupie miny.

w cieniu, sukienka w kwiaty, roślejsza
dojrzalsza, przeznaczona przez naturę
dla szubrawca okrywa podżegacza, a po drugiej
stronie łańcucha wulgarne twoje wargi

milczą bierzesz pigułki? A ja mam właśnie
okres chrześcijański. Zgrzyt klucza w zamku
piętro wyżej, On schodzi w dół, Widzi, Zezuje
w usta wkłada mi słowa nieznane. obce. tajemnicze.

krwawiące. pełne. natychmiastowe. "kopula raza".
sejsmografy rejestrują mówienie językam,

Ewolucyjna tęsknota pingwina

śmierć przez utopienie lekka nie jest
i to mu nie grozi, choć ciągle jest zdany
na łaskę tlenu.  --> nie sieje, nie orze,
a'żywi'go'pan. nie zrodzony, nie stworzony
i niewspółistotny O'jcu. ^^ swimming
in the sea is great fun nawet
w lodowatej wodzie. a potem chodzi
wyprostowany, jak człowiek, i marzy
o lataniu zmuszając prawdę do ucieczki
I czeka, czeka - cudownie przeznaczone
do dalszej obróbki pomysłowe białko.

Tak jak uśmiech stojących

obok,

w kolejce. Niektórzy

czytają gazety. Dwóch starszych panów siedzi
w fotelu. Gospodyni przechadza się, tam
i z powrotem ustalając kolejność. Ustawiam się
na końcu. Czytający opuszczają gazety.
Starsi panowie podnoszą wzrok. Odpowiadam
na kilka pytań, a potem, wbrew woli,
zostaję

wypchnięta na przód.

- Jakiego rodzaju wariant pani sobie życzy? -
spytała Gospodyni. - tradycja, czy może
wariant współczesny? Kilku zawołało - tradycja!,
tradycja!, reszta: ee tam. - Wariant współczesny -
zawołał jeden ze starszych panów. Sprawa
została przesądzona. Wariant współczesny -
zgodziła się Gospodyni. - Wariant współczesny -
powtarzali mężczyźni. Wielu kiwało głową. -
Wariant współczesny - oświadczyłam. I

obłok pary z moich ust

zebrał się w krzywiźnie nieba, a potem
spłynął w dół, wezbrał w potokach, znikł
w żelbach i rozpadlinach, by wylać się
na ulice, przepłynąć rynnami. I zniknąć
w błogosławionych kloakach,

1 2 ››