Aż nadto
Aż nadto
prawd z odciętymi nogami
i nowości z kneblem w ustach.
Aż nadto
cudzysłowów oplatających rzeczywistość,
księży zabijających drzwi deskami na krzyż,
młodzieńców kładących się z rowerami do łóżka,
nie zamieszkanych ptaszarni miłości,
oparzelin szukjacych ostrza noża,
marynowanego śledzia rodzinnego życia
i teratrów otwierających się na królewskie stajnie.
Aż nadto
łabędzi,które przeżyły swoje pałace,
igieł,które nagle wystają z ud,
panien młodych oślepionych blaskiem skrzyzowanych korkociągów,koni rozbijających kopytami drzwi,
żeby pozostawić bezużyteczną banderolę,
o tak,aż nadto,aż nadto
niemowląt w stukilogramowych cielskach
i samochodów-cystern przyozdobionych białymi astrami,
gwiazd,które nigdy ni spadają,
i gwiazd spadających nieprzerwanie,
psów w domach i kominków bez ognia,
przedziałków na głowie i wijów w uchu,
zimowych much i czkawki,i w ykrzywionych obcasów,
i końskiego włosai wyłażącego z klap marynarki.
Aż nadto,
aż nadto
wszystkiego,co fałszywe,bezużyteczne,przestarzałe,
a nigdy nie dość tego,co niezbędne,istotne,
tego co żyje pełnym życiem.
"Do..."-zachwycająco ujęte wyznanie...
JESTEM wulkanem,a ty jesteś ciemną nocą,w której
będę płomieniał.
Powinnaś być jak chłodne głebokie morze wokół mego
skalnego brzegu.
Dla mnie przyniesiesz niezwykłe rzeczy i złożysz je
u moich stóp.
Uniesiesz swoją pierś ku mojej,skradając się ku mnie
pieszczotliwie,i będziesz szeptała słowa z samej
głębi.
Akiedy nadejdzie burza,kiedy owładnie nami pożądanie,
kiedy poruszy się nasza głębia-
wtedy będziemy przelewali się nad sobą i będziemy straszni,
obejmując sie w tryumfalnej radości!
Jestem wulkanem,a ty jesteś ciemną nocą, w której
będe płomieniał.
GDYBYŚ przyszła do mnie tego sentymentalnego błękitnego
wieczora,
po tym pijanym wiosną dniu(dniu młodych burz,które
gorliwymi rękami kochanków obażyły łono ziemi)-
gdybyś przyszła do mnie w tej chwili(ach,pod tym
sentymentalnym błękitnym spokojem zmierzchu leżą
ukryte te młode szalone burze!)-
gdybyś przyszła do mnie czysta i pełna niewinności
i zatopiona w przyrodzie jak zwierzę,
wtedy zrozumiałabyś moje oczy i moje ręce
i spiewałabyś jak napięta struna przy moim dotyku-
wtedy zrozumiałabyś,że istniejesz tylko ty
i ja, i ta jedna otchłanna sekunda,
reszta jest tyko pianą na smaganej przez burze wodzie.
"Kobieta w oknie"-poezje wybrane A.Lundkvist
To jest twój cień nad rzeką liści,
gdzie wertujesz zaczytaną książkę swoich dni.
Wśród rozbitych muszli leżą dębowe łodzie,
a męźczyźni spoczywają w szklanych trumnach
wśród falujących bród i włosów.
Uśmiechają się z zamkniętymi oczami,
jeszcze pisząc wiersze w swoim śnie.
Przy spotkaniu dwu ryb w rzece zapala się błyskawica-
biały elektryczny kwiat,który poraża wzrok.
Lecz Ty widzisz w rzece siebie
bez kapelusza,
z rozpuszczonymi włosami jak wiązkowym korzeniem nocy.
Widzisz,jak burza,
kiedy ryby objadły twoje ciało,
flancuje ciebie jak sadzonkę srebrnego świerka
na bezludnym,niezmierzonym brzegu.
Za tobą
wbiega nagle dziewczyna ubrana w ogień,
piękność nosząca w sobie śmierć:
pozostanie tylko zwęglone drzewo
rojąco sie od owadzich iskier.
Nad Twoim czołem pędzą galopem konie,
lecz odgłos dudniących kopyt ginie w huku przyboju.
Ściana wody zwieńcza swą ciemność świecącą pianą,
pieścisz siebie,póki piersi nie poczują ust dziecka,
z gwiazdy kapie mleko w noc,która zapadła nad parkiem,
jasmin nad policzkiem Cyganki zanosi się płaczem.
Ksiązka wyslizguje się z twojej ręki w deszczu liści.
"Nie gódź się nigdy..."Poezje wybrane A.Lundkvist
Nie gódź się nigdy z przymusem człowieczeństwa,
z przymusem nadziei,z niewolą szczęścia.
Twoją jedyną prawdaą jest zwierzę,które rozszarpuje boga
w tajemniczo cichych głebinach czerniejącej krwi.
Jakże mógłbyś błogosławić skrytobójczy los,
ciemność z sidłami,dołami i furiami
przebranymi za żądze,gdzie tonąca zieloni gospoda
jest tylko zarośniętym więzieniem przy zakręcie drogi!
Tak,Twoja wiara w morze,Twoja nadzieja na wiatr
jest tylko trzepotem wróblich skrzydełek w żelaznej klatce.
Widzisz ich.jak skamienieli we własny posąg
i pod działaniem mechanizmu przymusu rozpadają się powoli w ruinę.
Różane gniazdo miłości kaleczy rękę do krwi.
Obnażają się wilcze zęby.Męźczyzna i kobieta-dwie połowy
zwrócone ku sobie jak karciane figury:walka
między ślepymi,którzy nie znaja własnej broni.
Widziałeś świetliste grzbiety koni
biegnących stromizną zboczy w górę między falami drzew.
Lecz nawet zwierzęta ze swym bardziej wysotrzonym instynktem
nie potrafia uniknąć pułapek,zastawionych w zieleni.
Człowiek pzegnał swoje zwierzę i wygasił
żar swoich wewnętrznych obrazów.Bladzi mężowie
ukradli dobro i przemienili je w zło:teraz
podonosi sie zło,żeby pomścić tamtą wiarołomność!
Ukradli Chrystusa i wciągnęli w górę jego ramiona,
rozprostowali jego gniewne dłonie,sfałszowali dramat,
dali mu oczy z oliwek zamiast płomieni
i ukryli jego męskie ciało w białym grobie płaszcza.
Kto jeszcze pragnie pożreć serce lwa
lub języczek słowika?Męstwo i miłe brzmienie
są tylko jednym z przekleństw,przymusem
z krwawymi korzeniami w ziemi zapomnianej przez ludzi i Boga.
Ostatni śnieg
Ostatni śnieg skrył się jak ptak we wrzosach
i wiosna nadchodzi jak toczące się koło:
len pieknej pogody owija się niebiesko wokół szprych.
Szlaki wodne prowadzą wzrok we wszystkie zakątki nieba.
Kwiaty jabłoni osypują sie do studni przy wtórze krzyku ogiera,
plama chmury w przestworzu zacienia kobiety na drodze,
a czerwone kwiatki z leśniej polany wywołują echo czerwonego domu.
Dojarki zmierzchu wychodza na dwór pod zwisającymi wymionami obłoków.
Męźczyzna z uchem przy ziemi nasłuchuje rżenia swoicj zbiegłych koni,
lecz słyszy tylko serce ziemi.
Na roległych,podmokłych łąkach znajduje wędrowiec stodołę,
która zapadła się tak głęboko,że w trawie widoczne są tylko kontury dachu;
przed jego stopami wyrastają nagle nenufary
i niewiele brakuje,by runąl w głab źródła.
Noc wylewa z siebie czystą wódkę,
destylowaną z ciszy i białych lesnych kwiatków.
Staruszka wkłada wędrowcowi w rękę zawiniątko z solą,
jakby był więźniem dawnych czasów.
Pies księżycowy zaczyna gnać w lesnych pustkowiach.
Wieśniacy brną przed wodę snu:
sierpy przechodzą przez pola marzeń jak wodne księżyce.
W jednym oknie świeci samotna lampa cerowaczki,ciemnoczerwona od snu.
Żaba śpiewa z ciemnego balkonu liścia.
Las świerkowy stoi spiczasty i wonny jak dziegieć;
strumyk wije się w nim jak zagubiony srebrny łańcuszek.
Młodzieniec pędzi na swoim rowerze przez noc młodości,
za nim padaja drzewa z gwazdami w gałęziach.