Śnie(ż)nie
jesień zzimiała - sypie przenikliwym wiatrem
po szczelinach ciała niedokrytych płaszczem
a pogięte fale włosów na kosmyki kruszy
zatuleniem zatraceniem w puchu kusi kusi
zadymić widzenie zamglić wszystkie szyby
stworzyć pozór baśni choćby tak na niby
niechże wycieraczki chłoną płatki śniegu
które coraz gęściej ścielą ściany niebu
Tożsamość snu
Jestem dziewczynką butnowłosą
uciekam od lat wzdłuż mulistej rzeki
mijam stare buki cieniące Jej Leniwość
gładkie łachy piachu na brzegi wylane
korzeń o który zawsze się potykam
tupot małych nóżek moim śladem kluczy
gdy przystają - stadnie posapują
i dalej, dalej, dalej!
przykucam pod liściem paproci
wcieram pot w wiskozowe spodenki
przerośnięte łatami
by po chwili wyrwać kolejną ścieżką gaju
a wszystkie gałązki tłuką policzki
i choć znam ich taniec nie potrafię się uchylić
świst kamieni stłumiony okrzykiem
dopada zmurszałe pnie
i mija o włos
biorę zakręt z tym samym kątem determinacji
drżące nóżki uciekinierki posiekane
zapomniane przyczynki strachu w leśnych załomach
teraz powojenne okopy
zapadnięte ciężarem próchna i mchu
przeczołgać się nimi zaplanowanym szlakiem
z dala sennie świta skraj lasu
nigdy do niego nie dobiegam
Biegłaś
biegłaś bosą stopą pieszcząc zawilce
śnieżne łby im ciążyły
do snu je ułożyłaś
a ptaki zapowietrzyły się ciszą
i zawiesiły głosy nasłuchując
to twoje trele kwiecą powietrze
las zmurszały chyli pokornie tobie
najmilsze mchy i rzęsiste tafle
a rzeka mruczy leniwie
echo niesie i niesie
tuli dziecięcy śmiech
Dziś dopowiadam
Wszystko ma swoje powody
mniej lub bardziej trafne
ta garść włosów którą wiatr kula
i siniaki gniewnie odbite słowem
nawet strach imitujący szacunek
Wiesz tato
kiedy biłeś mnie tą deską
drzazgi wdarły się nie tylko w skórę
minęło tyle lat
a wciąż ropieją we mnie
z każdym twoim gestem
z każdą udawaną żałością
cisza to kolejny cios
wymierzona
zaplanowana
możemy o tym nie mówić
choć szwy swędzą
Erem cichoskrzydły
Nie pójdę na słomianym postronku
w lnianej sukni plecionej pokorą
z łuskanym warkoczem na karku
Nie pójdę w sianokose obietnice
ani kuszące maliny
plamiące uda i zamysł jutra
Nie pójdę za przy na przed obok
choćbyś łzy wcierał w zakole łydek
albo rwał zapewnienia koszami
dla mnie skał piaski szczelinne
ogarki niedosięgłych gwiazd
puste klepisko bez śladu gwaru
i erem cichoskrzydly