Wiersze - Włodzimierz Wysocki

Pieśń o ziemi

Kto to rzekł: pożar strawił nasz świat,
nigdy ziarna nie przyjmie już ziemia?!
Kto to rzekł: ziemia sczezła do cna?
Przecież tylko na chwilę zasnęła.

Nie wyczerpie nikt morza do dna,
macierzyństwa nikt ziemi nie skradnie!
Mówi ktoś, że spalona, lecz trwa,
choć z rozpaczy sczerniała szkaradnie.

Tak, przeciętą okopem ma pierś,
wokół wyrwy jak rany na ciele,
wszystkie nerwy wyprute na wierzch
- Ziemia cierpi nieziemskim cierpieniem.

Lecz wytrzyma, przeczeka zły czas,
nie próbujcie z niej zrobić kaleki!
Kto powiedział, że śpiew ziemi zgasł
i że ziemia zamilkła na wieki?

Przecież śpiewa przez rany, choć śpi,
zabrzmi życiem i jęki zagłuszy.
Przecież dusza człowiecza w niej tkwi,
a butami nie można zgnieść duszy.

Bieg Inochodźca

Bieg Inochodźca

Galopuję, owszem, lecz inaczej,
Przez kałużę, błoto, rosę, piach –
„Inochodziec” mówią, a to znaczy,
Że inaczej, dziwnie i nie tak

Jest i dżokej – tam gdzie ja, tam on,
Nie ma mowy, żeby ze mnie zszedł.
Chętnie biegałbym jak każdy koń,
Gdyby nikt nie właził mi na grzbiet.

Jeśli klinga nie opuszcza pochwy,
Nie zdobędzie się na ostry błysk,
Oto ja – strzemiona, uzda, popręg
I wędzidło, kaleczące pysk.

Bok ostrogą dźgany spływa krwią,
Dżokej się doprawdy chyba wściekł!
Chętnie biegałbym jak każdy koń,
Gdyby nikt nie właził mi na grzbiet.

Dziś wyścigi – jestem faworytem,
Lecz choć na mnie forsę stawia widz,
Dżokej zgarnie sławę i zaszczyty –
Koń nie ważny, koń nie znaczy nic...

Tylko dżokej grze nadaje ton,
Już do boksu ze szpicrutą wszedł –
Chętnie biegałbym jak każdy koń,
Gdyby nikt nie właził mi na grzbiet.

Tańczą, tańczą konie na paddocku,
Już za chwilę bomba w górę, start,
Obserwują się z niechęcią w oku,
Jeden by drugiego żywcem zżarł.

Jest mój dżokej – znają go, to on
Najtrudniejszy może wygrać bieg,
Chętnie biegałbym jak każdy koń
Gdyby nikt nie właził mi na grzbiet.

Nie, nie będzie triumfował dżokej,
Nie powita go radosny wrzask!
Pomszczę swoje poranione boki,
Pójdę tak, by mieć najgorszy czas!

Już mnie dosiadł, cugle ujął w dłoń,
Parę sekund ciągnie się jak wiek,
Chętnie biegłabym jak każdy koń,
Gdyby nikt nie właził mi na grzbiet.

Co się dzieje? Czemu galopuję,
Choć dosiada mnie najgorszy wróg?
Bardzo chciałbym przegrać, lecz nie umiem,
Przegrałbym na pewno gdybym mógł....

Co ma zrobić? Ostateczna broń –
Zrzucę go, i koniec moich bied!
Będę w cuglach biec jak zwykły koń,
Lecz bez jeźdźca, gniotącego grzbiet!

Meta- dżokej zarył nosem w błocko,
Już nie będzie mnie szpicrutą siekł!
Pierwszy raz nie byłem Inochodźcem
I wygrałem, przegrywając bieg!

Ballada o szpitalu

przekład Ewa Sobczak


Żyłem obserwując bacznie
Co się dzieje wokół mnie
Aż coś zabolało strasznie
I trafiłem - nie wiem gdzie.

Łóżko - prawie że wojskowe
W bandaż (kilometrów sześć)
Zawinięto nogi, głowę
Zabroniono pić i jeść.

W takim oto białym świecie
Nie wylądowałem sam:
Sąsiad z prawej coś tam plecie,
Z lewej - snu nie mija bram.

Pierwszy zacząć chciał rozmowę
Lecz najgorszą wybrał z dróg.
Niezbyt śmiesznie zażartował:
Patrz, człowieku - nie masz nóg!

Czemuż miałbym nie uwierzyć
(Drugi nie zaprzeczał też)
Tamten wesół jął się szczerzyć:
Nic nie zrobisz, stary! Leż!

Rozpacz miarę swą przebrała,
Skoczyłem nań - jak gdyby zdrów
Strach i wściekłość we mnie wrzały
Aż swych pożałował słów.

W niepohamowanym szale
Dopadłem do gardła krwi...
...Mógłby żyć mój sąsiad z prawej,
Gdyby prawdę mówił mi...