Wiersze - Ballada o szpitalu

Ballada o szpitalu

przekład Ewa Sobczak


Żyłem obserwując bacznie
Co się dzieje wokół mnie
Aż coś zabolało strasznie
I trafiłem - nie wiem gdzie.

Łóżko - prawie że wojskowe
W bandaż (kilometrów sześć)
Zawinięto nogi, głowę
Zabroniono pić i jeść.

W takim oto białym świecie
Nie wylądowałem sam:
Sąsiad z prawej coś tam plecie,
Z lewej - snu nie mija bram.

Pierwszy zacząć chciał rozmowę
Lecz najgorszą wybrał z dróg.
Niezbyt śmiesznie zażartował:
Patrz, człowieku - nie masz nóg!

Czemuż miałbym nie uwierzyć
(Drugi nie zaprzeczał też)
Tamten wesół jął się szczerzyć:
Nic nie zrobisz, stary! Leż!

Rozpacz miarę swą przebrała,
Skoczyłem nań - jak gdyby zdrów
Strach i wściekłość we mnie wrzały
Aż swych pożałował słów.

W niepohamowanym szale
Dopadłem do gardła krwi...
...Mógłby żyć mój sąsiad z prawej,
Gdyby prawdę mówił mi...