Wiersze - Zbigniew Jabłoński

Czesława Miłosza wiwisekxja przekorna...

Zapamiętałeś Czas Wileńskiego przełomu, W
Którym poeta Gałczyński Leżąc nago na tapczanie  
czytał Horacego.
Wyrażałeś obawy o przyszłość Baczyńskiego
Obserwując rzędy maszerujących pluskiew Do
Spalonych domów Powstańczej Warszawy.
 
Możesz mnie nazywać faryzeuszem obłudy, Choć
Tymi faktami kopii poetyckiej nie kruszę, Bo
O pierwszej  z nich, ku przestrodze poetyckim bardom
Konstanty Ildefons napisał: „Był u mnie urzędnik Miłosz”.
A o drugiej? Zapomnieli Zniewoleni Proletariusze.
 
Prawdy kiedyś ukryte odkurzam zbyt późno, W
listach Noblisty, odnajdując Szczegóły
Nowojorskich sprawozdań do kraju.
Fragmenty zapisane, Na Każdym zakręcie historii
Tu i Teraz,
Były by prawdopodobnie dowodem Współpracy Dla
Komisji Śledczej Sejmu Rzeczypospolitej, Ale
Nie będą istotne w Poetyckim Raju.
 
Groźne Są, ale i Wspaniałe Dokumenty,
Powstałe w umysłach Poetów, Bo
Tylko tam są strony zapisane w Kształt zadziorny,
Gest bezradności, Słowo przetrwałe i Ból wykrwawiony.
Tych Normalnych, pozbawionych aktów ujawnionej wiary,
Pochłonie niepamięć mediów, nahajki zaborców,
Muzyka rynny deszczowej aury.
 
Poeci zawsze odnajdą swoje miejsca w piekle Natury,
Razem z grzmotem nieokiełznanej wyobraźni,
Niedojrzałą refleksją wiersza, zderzeniami faktów w tle,
Burzą umysłów, pod postacią Żywego,
Niekoniecznie Świętego Mikołaja, Za  
Którego przebrała się Ta, z którą chciałbym(?)

Czytając TRYPTYK RZYMSKI JANA PAWŁA II

...jeśli chcesz znaleźć źródło,
musisz iść do góry, pod prąd...
(Jan PAWEŁ II -Tryptyk Rzymski)

***
Dotykam Przestrzeni głębiej niż
Myśl-
Dalej od kosmicznych sond,
Bliżej zakrzywionego końca wszechświata.

Czy w tym doznaniu jest
Inna wrażliwość
Inny TON
Barwa, smak?

Dlaczego Bliskość Tak
Nie zaskakuje, nie frapuje, podnieca?

Różnorodność wplata Do
Poznawalnej Mizerii Ducha
Nieuchwytność, nierozpoznawalność Siebie,
Sięga po tajemnicze Klucze Królestwa,
Po Najwyższy TRON,
Po możliwość samooceny.

Dłoniom poleca obmyć marność
Pierworodnego Grzechu Wodą.

Oczyszczone Sumienie Posłucha?

Gdynia 07 marzec 2003

ZBIGNIEW JABŁOŃSKI

Długodystansowe pływanie w morzu.

Wyczyn sportowy jest jednym ze spektakularnych efektów ludzkiego dążenia do
wyróżnienia się, do pokazania tego czego nie udało się dokonać innym, jest próbą
przekroczenia bariery; czasu, odległości, wysokości etc.
Maratony morskie są ekstremalnym rodzajem sportu tak nietypowym, że porównać go
można jedynie do wypraw wysokogórskich himalaistów. Te refleksje są rezultatem
obserwacji mojej i moich kolegów z Instytutu Medycyny Morskiej Polskiej
Marynarki Wojennej, również analizy wypełnianych przez zawodników
kwestionariuszy, wywiadów z nimi oraz publikacji o pływackich zawodach przez
Kanał La Manche.
Na początku kilka zdań z historii.
Prawdopodobnie pierwsze próby ludzi pływania przez morze na długim dystansie
przeprowadzone były przez ludy zamieszkałe na sub kontynencie indyjskim a trasa
prowadziła na Cejlon. Ale było to w czasach sumeryjskich. Wojownicy perscy
zdobywali zamorskie terytoria przepływając morze na skórzanych workach
wypełnionych powietrzem. Sławnemu angielskiemu romantycznemu poecie i
awanturnikowi, George Baronowi przypisuje się przepłyniecie Cieśniny
Gibraltarskiej oraz Bosforu.
kpt. English Navy Mattews Webb po raz pierwszy pokonał kanał La Manche na trasie
Dower - Calais w czasie 21 godzin. Było to w sierpniu 1875 roku. Mija 130 lat od
tego wyczynu i jest to ,jak sądzę dobra okazja aby przypomnieć trochę medycznych
informacji na temat pływania długodystansowego na morzu.
Uwagi te kreślę na podstawie obserwacji i badań na Kanale La Manche i Morskich
Maratonów Bałtyckich.
Udanych przepłynięć od 130 lat zaliczono do tej pory około jednego tysiąca.
Okazało się, że wyczyn sportowy przekracza ludzkie wyobrażenia bo po udanej
próbie kpt. Webba, gazety pisały o nim jako jedynym, niepowtarzalnym i ostatnim
pokonaniu Kanału wpław. Ba, w XX wieku zaliczono również przepłynięcia w
kierunku przeciwnym z Francji do Anglii. Zdarzyły się również dwu i trzykrotnie
pokonania dystansu przez tego samego zawodnika, po kilkuminutowych przerwach
odpoczynku na plażach.
Pierwszą kobietą która pokonała Kanał była mistrzyni olimpijska z Antwerpii,
amerykanka Gertruda Ederle, która pokonała trasę z Anglii do Francji w 1926 roku
w ok. 15 godzin. Najmłodszą zawodniczką, która pokonała kanał była 13 Egipcjanka
Abli Khari, a najstarszą 46 letnia amerykanka Stella Tylor. Za królową kanału
uważana jest Angielka Alison Streeter, która wyczynu tego dokonała ponad 40
razy. Pierwszą i jedyna jak do tej pory Polką której wyczyn ten się udał jest
Teresa Zarzeczańska. Było to w 1975 roku w stulecie wyczynu kpt. Webba.
Zawodniczka ta brała udział również w Maratonach Bałtyckich z dobrymi
rezultatami.
Podczas mojej służby w Polskiej Marynarce Wojennej opiekowałem się zawodnikami,
którzy brali udział w Maratonach Bałtyckich na trasach: Gdynia Hel ( 18.5km),
Sopot Gdynia (10km), Westerplatte –Hel (22.5km) Westerplatte -Puck, 35 km czy
sztafeta kobiet z Kołobrzegu do Nexo na duńskiej wyspie Bornholm.
W latach 60 i 70 tych ub. stulecia zorganizowano 14.maratonów pływackich. W 10 z
nich brałem udział jako lekarz zabezpieczający przebywając na motorówce, oraz
kwalifikując zawodników do startu i prowadząc ich badania na mecie. Owocem tych
obserwacji wspólnie z kolegami z Instytutu Medycyny Morskiej WAM, było
opublikowanie kilku prac naukowych a najistotniejsze ich tezy chciałem dzisiaj
kolegom przedstawić. Jako ciekawostki badań przed zawodami, podam fakt próby
startu, z awanturą za odmowę kwalifikacji, zawodniczki będącej w szóstym
miesiącu ciąży, i z kolei udaną próbę zawodnika po operacji dyskopatii
kręgosłupa lędźwiowego w rok po zabiegu.
Najistotniejszą różnicą pływania długodystansowego w morzu z innymi rodzajami
sportu jest środowisko. Różnica wysiłku sportowego pływaka wynika m.in.: z prawa
Archimedesa, odmienności pozycji ciała podczas wyczynu, pracy mięśni oddechowych
w którym wydech jest również aktem czynnym.
Skład wody morskiej, jej zasolenie, zmienność temperatury, stan morza,
różnokierunkowość prądów wodnych, wielogodzinny czas trwania zawodów, to tylko
niektóre, ważne elementy, na które każdy zawodnik musi być przygotowany.
Najważniejszymi parametrami, wręcz decydującymi o udanej próbie, są temperatura
wody i jej zasolenie. Stan morza i kierunek prądów to sprawy których pokonanie
zależy głównie od budowy ciała i stopnia wytrenowania zawodnika. Wysiłek
fizyczny powoduje zwiększanie produkcji ciepła, które w środowisku naturalnym
równoważone jest przez pocenie skóry, picie napojów chłodzących odpowiedni ubiór
itp. Z doświadczeń katastrof morskich i obserwacji doświadczalnych wynika, że
człowiek traci ciepło w wodzie 25 razy szybciej w porównaniu z powietrzem. Woda
działa tu na podobieństwo chłodnicy samochodu. Utrata ciepła jest tak duża, i
rośnie nieproporcjonalnie z każdym stopniem poniżej 20 st. Celsjusza, że
organizm zawodnika poza pokonywaniem dystansu musi również walczyć o utrzymanie
równowagi cieplnej. Łatwiej to znoszą zawodnicy o nazwijmy to łagodnie,
puszystej budowie ze zwiększoną ilością podskórnej tkanki tłuszczowej. Lekarze
angielscy kwalifikując zawodników, brali np. pod uwagę grubość fałdu skórnego.
Tablice obrazujące ile czasu może wytrzymać organizm człowieka w chłodnej wodzie
opracowano kilkadziesiąt lat temu i pozwalają one na przewidywanie czasowe, i
możliwość ratowania rozbitków na morzu.. W przypadku zawodów sportowych różnice
są oczywiste, chociażby z powodu przepisów, które nie zezwalają startu, kiedy
woda ma poniżej 16 st. C. w Anglii, a w przypadku maratonów bałtyckich 18 st.
C.
Im większe zasolenie tym łatwiej ciało utrzymać na wodzie, ale są i złe strony
tego faktu.. Wielogodzinne zanurzenie, powoduje macerację naskórka a przede
wszystkim podrażnienie i alergię i obrzęk spojówek z intensywnym łzawieniem.
Fakt ten był częstym powodem wycofania się zawodnika z zawodów. Dlatego oczy
trzeba chronić odpowiednimi okularami, co przy wielogodzinnej konieczności ich
nie zdejmowania nie jest sprawą ani prostą ani łatwą. Startować można tylko w
strojach kąpielowych. Kobiety w kostiumach jednoczęściowych , mężczyźni tylko w
slipach. Organizatorzy zawodów dopuszczają różnego rodzaju smarowidła ochronne.
Najczęściej stosowanym był tłuszcz wełny owczej; Lanolina, głównie ze względu na
lepkość i trudność zmywania. Jednak po wielogodzinnym stykaniu z wodą emulguje
on tworząc niezbyt przyjemną w dotyku warstwę swoistego mydła, czasem
alergizującą. W pływaniu sztafetowych w których zawodniczki wymieniają się co
godzina, dobrze sprawdził się krem oliwkowy “Ziaja”.
Stres niewidocznego po horyzont brzegu, i trudna orientacja kierunku pływania,
to następne elementy psychicznej strony odmienności wyczynu. Przyjmowanie
pokarmu i gorących płynów, oraz okresowa konieczność czynności fizjologicznych w
wodzie to też odmienność tego sportu. Niektórzy zawodnicy po posiłku odczuwali
senność i rozleniwienie, a czasami odruchy wymiotne szczególnie jeśli w menu
była czekolada. Z analizy wypełnianych ankiet i rozmów wiadomo, że dość często
występowała bolesna mikcja, natomiast aktu wypróżnienia nie obserwowano.
Utrata od 2.0 do 5.0 kg wagi ciała była trudna do obiektywnej oceny wobec
przyjmowania w morzu przez zawodników posiłków i napojów. Wydłużenie ciała
(wzrost o 1 cm) u zwycięzcy jednego z maratonów trzeba raczej brać na poczet
niedokładności pomiaru i dziennikarską próbę uatrakcyjnienia tekstu sprawozdania
sportowego małą medyczną sensacją.
Wyniki laboratoryjne poza nieznacznym zwiększeniem hematokrytu i sporadycznie
zwiększonej liczby leukocytów ( ponad 14tys ) nie wnosiły nic nowego. W tym
jednym przypadku podejrzewano wpływ stresu, powstałego na tle nieporozumień
miedzy zawodnikami na finiszu, co jednak jest trudne do udowodnienia. Zapis EKG
nie wykazywał istotnych odchyleń.
Jednym z ciekawszych elementów obserwacji była temperatura ciała mierzona w
różnych punktach, oraz per rectum. Otóż na czole, klatce piersiowej i barkach,
oziębienie w pojedynczych przypadkach sięgało do 29.5 31 st. C. czyli w liczbach
rzeczywistych o 2-4 stopni.
Per rectum temperatura nie obniżyła się poniżej 36.3 do max 35.9 - stopni. w
liczbach bezwzględnych zaledwie kilka kresek. Liczba obniżki temperatury była
ewidentnie zależna od czasu przebywania w wodzie.
U zawodników przybywających na metę na dalszych pozycjach. Obserwowano sztywność
mięśni i języka, trudności w sformułowaniu najprostszych zdań, zaburzenia
równowagi, orientacji co do kierunku, automatyzm ruchów pływackich nawet po
wyjściu z wody, czyli na pograniczu hibernacji. Objawy te cofały się szybko
podczas gorącej kąpieli i wypiciu gorącej herbaty z niewielka ilością rumu.
Doraźnie pomagał energiczny masaż z wcieraniem w skórę 70% spirytusu.
Wnioski:
1.Pływanie długodystansowe na morzu, jest oryginalnym i ekstremalnym,
nieporównywalnym z innymi dyscyplinami sportowym wyczynem wymagającym
odpowiedniego przygotowania fizycznego i psychologicznego dobrego stanu zdrowia,
i odpowiedniego zabezpieczenia medycznego.
2.Zawodnicy powinni być bardzo sprawni, solidnej budowie ciała z obfitą tkanką
tłuszczową warunkującą utrzymanie równowagi cieplnej, badani przed i po
zawodach, oraz ubezpieczeni.
3.Obserwacje medyczne maratonów morskich pozwalają na definiowanie wniosków
pomagających w pracy ratowników podczas morskich katastrof.


STRESZCZENIE
Pływanie długodystansowe na morzu jest ekstremalnym i nieporównywalnym z innymi
dyscyplinami rodzajem sportu. Jego dzieje datują się od czasów starożytnych.
Prawdopodobnie pierwsze próby przepłynięcia z sub kontynentu Indyjskiego na
Cejlon podejmowano w czasach sumeryjskich Wojownicy perscy pokonywali morza
wpław na wyprawach wojennych posługując się workami ze skóry napełnionymi
powietrzem.
W czasach współczesnych, najbardziej znanymi stało się pokonywanie wpław Kanału
La Manche. Pierwszym który tego dokonał był kapitan angielskiej Marynarki
Wojennej Matthew Webb . Stało się to 31 sierpnia 1875 roku. Czas pokonania
dystansu z Dover do Calais wynosił ponad 21 godzin.
Od tego czasu „ Diabelski Przesmyk” przepłynęło około tysiąca zawodników z
kilkudziesięciu krajów świata, w tym wiele kobiet. Z polskich pływaków jako
pierwsza uczyniła to Teresa Zarzeczańska w 1975 roku.
Na Bałtyku w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych zorganizowano 14
Maratonów Pływackich na różnych trasach. Np.: Gdynia –Hel, Puck –Kuźnica,
Westarplatte - Hel. Zarówno przez Kanał La Manche jak i na Bałtyku organizowano
pływanie sztafetowe (wg tego samego regulaminu) Było to wielokrotne pokonywanie
trasy Westerplatte-Hel, a w 1994roku z polskiego Kołobrzegu do duńskiego Nexo na
wyspie Bornholm o długości ok.. 100 km.
Zawodnicy ubrani byli w typowe kostiumy pływackie, ciało pokrywali Lanoliną lub
kremem oliwkowym „Ziaja”. Podczas pływania w nocy, na kostiumie w okolicy pleców
umocowywano małą lampkę oświetlającą.
Wielogodzinne przebywanie w wodzie powoduje znaczą utratę ciepła
(25 razy szybciej niż w środowisku naturalnym). Obserwowano obniżenie
temperatury na powierzchni ciała ( o 3-4 stopnie C), przy nieznacznym spadku per
rectum, tylko2-3 kreski, oraz spadek wagi ciała od 3-do 5 kg.
Inne parametry: EKG, OB. morfologia, mocz, transaminazy, cukier we krwi,
mierzone natychmiast po zawodach nie wykazywały istotnych zmian.
Badania medyczne zawodników są przydatne w pracy ratowników podczas morskich
katastrof i były publikowane w periodykach lekarskich.

Gdyńska Kwiaciarka...

Gdyńska kwiaciarka
 
Czyli Zapach kolorów...
 
 
 
 
 Na ulicy Obrońców Wybrzeża w Gdyni
Róg Świętojańskiej

 
Zdarza mi się kupować kwiaty.
 
Pod filarami, naprzeciw reklamy
 
Lekarskiej spółdzielni kwiaciarka
 
(niska wzrostem kobieta w średnim wieku)
 
W kolorowej chuście na głowie
 
Wychwala delikatne płatki wonne
 
Wiosennym słońcem nawet w zimową śnieżycę.
 
Ubrana odpowiednio; w pstrokaty fartuch latem
 
Waciany kaftan zimą, bezrękawnik wiosną
 
Długą spódnicę i kamasze jesienią,
 
Wdzięcznie podcina końcówki łodyg
 
Zardzewiałymi nożyczkami.
 
„To utrwala i wydłuża kolor zapachu”
 
Mówi - demonstrując koronkę uśmiechu.
 
Ale od pewnego czasu pod filarami
 
Nie stoją słoiki po ogórkach
 
W których pyszniły się arcydzieła płatków róż.
 
Mam kłopot z decyzją kogo spytać?
 
Pracowników spółdzielni Lekarskiej,
 
Strażników miejskich...
 
A może kogoś z Urzędu Skarbowego...
 
Wracaj na swoje... Kwiaciarko
 
Jesteś jak orzeźwiający wiatr spod
 
Kamiennej Góry, od Bałtyku.
 
 
 
 Gdynia marzec 2011                                     
 
 

HELSKIE IMPRESJE MEDYCZNE (pierwsze dni w wojsku)

HELSKIE IMPRESJE MEDYCZNE
 
( Pierwsze dni w Marynarce Wojennej)
 
 
 
To był jesienny dość ponury dzień 1965 roku. Chmury wisiały nisko nad horyzontem, Bałtyk wydawał się smutny, szary, niespokojnie od czasu do czasu pomrukiwał wyrzucając grzywę piany ponad fale, które rozbijał kuter sanitarny „Bryza” pływający po kadrę zamieszkałą w Gdyni a służącą w Helu. Na pokładzie poza mundurowymi z MW było kilkunastu pilotów i „zielonych” nazywanych pogardliwie „zającami”, oraz kilku cywilów.
 
 Ja, w nowo wyfasowanym mundurze podporucznika MW wcielony na dwa lata tzw. służby okresowej, po dyplomie w Gdańskiej AM i stażu w szpitalu powiatowym w Mławie, lekko zaniepokojony, by nie powiedzieć przestraszony wychodziłem od czasu do czasu z pomieszczenia na górnym pokładzie, by mimo chłodu i lekkiego deszczu odetchnąć świeżym powietrzem. Nie czułem nudności ani innych objawów morskiej choroby poza niepewnością, co mnie czeka w pierwszy dzień mojej nowej pracy. Zastanawiałem się wówczas czy zrobiłem dobrze odmawiając pozostania asystentem w oddziale ginekologicznym z nieco irracjonalnym argumentem „zbyt lubię kobiety” i włożeniem munduru oficera na okres 2 lat.
 
Nie miałem wówczas pojęcia, że ta przygoda zakończy się po kilkudziesięciu latach, awansowania na kolejne stopnie wojskowe, do pełnego komandora i od młodszego asystenta w Izbie Chorych poprzez ordynatora oddziału szpitalnego do komendanta szpitala.
 
Wyposażony w ogromna walizę i worek marynarski wlokłem się z portu wojennego w kierunku wskazanym mi przez życzliwych nieznajomych oficerów, którzy na wieść o nowym lekarzu przybywającym z cywila wyrażali zadowolenie, twierdząc, że zwiększona liczba lekarzy w odległym ( tak się wyrażali) garnizonie, to dobra wiadomość dla nich i ich rodzin.
 
Wraz ze mną wcielony został inny lekarz ( Bogdan Szelking- pediatra), którego poznałem w dniu rozmowy z kadrowcem MW, a który też został wcielony na 2 lata do Helu. W przeciwieństwie do mnie, kolega cały czas narzekał na skazanie go na dwa lata izolacji od świata, przerwaną specjalizację, oderwanie od żony itp.
 
 Ja uważałem się za dość szczęśliwie skierowanego na Wybrzeże, ze względu na bliskość Gdańska, w którym zamieszkiwała moja narzeczona a przyszła żona.
 
 Pierwszym lekarzem, który przywitał mnie w starym budynku, a właściwie willi, w której mieściła się Garnizonowa Izba Chorych był św. p. dr Zbigniew Śmietanko, wówczas szef sł. Zdrowia 9 Flotylli Obrony Wybrzeża, a który często pracował w Izbie Chorych, pełniąc w niej dyżury lekarskie. Komendantem Przychodni Garnizonowej z Izbą Chorych był wówczas kpt. Stanisław Żadkowski.
 
Świetnie się składa doktorze, to były pierwsze słowa dr Śmietanki, które do dziś pamiętam. Zostaw Pan swoje manele na górze w pokoju, który będzie waszym ( z kolegą Szelkingiem i jeszcze jednym lekarzem z cywila powołanym do wojska, którego nazwisko wyleciało mi z pamięci) i zejdź na dół. Tu jest biały fartuch, słuchawki chyba kolega posiada? Są do przyjęcia ambulatoryjnego chorzy marynarze. Na biurku leży książka przyjęć, siostra doktorowi na początku pomoże. W tym momencie zawołał. „Dzidziu, to jest nowy lekarz, wprowadź go w tajniki przyjęć i do roboty”. Formalności załatwimy potem.
 
Trochę bezradny rozglądałem się po pokoju lekarskim, biurku z nieco zdezelowanym krzesełkiem, aby obejrzeć gardło pierwszego z marynarzy, który wszedł meldując się niewyraźnie ze skrzywioną miną i błyszczącymi gorączką oczami.
 
Gdzie są szpatułki zapytałem?
 
Już nie ma, odpowiedziała wyżej wspomniana Dzidzia (Zdzisława Łęcka). Te, co były wygotowane już pan doktor Śmietanko wykorzystał. Musi pan sobie radzić bez, póki te się nie wysterylizują dodała. Pseudo-jednorazowe, drewniane szpatułki, wówczas sterylizowało się przez gotowanie. Popatrzyłem ze zdziwieniem na dość atrakcyjną blondynkę, w której jak się potem przekonałem kochała się większość oficerów garnizonu, zazdroszcząc mężowi, który wówczas był dowódcą jednego z okrętów ( dużego ścigacza) i często opuszczał młodą żonę wychodząc na morskie ćwiczenia.
 
Cóż, trzeba było sobie radzić. Nie powiem, że było łatwo. Marynarze widząc niedoświadczonego młodego lekarza przychodzili gremialnie usiłując wyłudzić zwolnienia z zajęć, albo wymuszając położenie w Izbie Chorych na „wypoczynek”. Ale powolutku udało mi się wdrożyć w specyficzne warunki nowej pracy. Poznawałem Hel, jego morskie uroki, wsłuchiwałem się w wiatr towarzyszący jesiennym nocom spędzanych w przydzielonym pokoju Izby Przyjęć pisząc czasem wiersze. Rozpocząłem udane kontakty z miejscową ludnością, angażując się dodatkowo do pracy w Przychodni Przemysłowej zakładu rybnego „Koga”. A trzeba przyznać, że ludność miejscowa chętnie korzystała z pomocy lekarzy wojskowych, gdyż lekarz Ośrodka Zdrowia, dość często wyjeżdżał na specjalizację do Gdańska.
 
 Pamiętam dokładnie sanitariuszy służących w Izbie Chorych, którzy częściej niż pielęgniarki przydzielani byli do pracy podczas przyjęć ambulatoryjnych. Jeden z nich twardy „górol” od czasu do czasu przynosił kucharzowi gotującemu dla chorych złapanego na wędkę „kurczaka”. Były o to awantury z miejscowymi Kaszubami, którzy przyłapali go na tym procederze. Robił on to dość sprytnie rzucając za wysoki płot wędkę z haczykiem i kawałkiem gotowanej kaszy lub chleba. Bywało ze kura dziobiąc chwyciła tylko częściowo przynentę i z wrzaskiem uciekała ostrzegając inne, ale czasem udawało mu się w ten niecodzienny sposób wzbogacić dietę wojskową.
 
Dość często jako danie obowiązkowe podawane były wędzone dorsze, które mnie bardzo smakowały a o których zupełnie dla mnie niezrozumiale mówiono: jedzcie dorsze g... gorsze, oraz kasza pęczak. Pod koniec mojej dwuletniej służby, kiedy po ślubie moja żona przyjechała do mnie będąc już w zaawansowanej ciąży, tak jej posmakował przeze mnie przeklinany jako częsta potrawa „pęczak”, że miałem do nie pretensję, że przynosi wstyd mi, kiedy poprosiła kucharza o dokładkę.
 
Ten zdumiony przyniósł jej ogromną porcję, którą ku mojemu zdumieniu całą zjadła. Większość marynarzy nie lubiła kaszy, więc zostawało jej sporo i była wykorzystywana dla kur jako w wspominana „przynęta”, Cóż, widocznie organizm kobiecy potrzebował odmienności dietetycznej i nie było to takie złe, skoro po kilku następnych miesiącach żona urodziła dwie dorodne dziewczyny (bliźnięta), co było sporą dla nas niespodzianką, bo w tych latach o badaniach USG nie słyszano. Jedynie mojemu Ojcu, który był również z bliźniąt, w przeddzień porodu przyśniło się, że będzie miał dwie wnuczki, o czym powiedział mamie, która nie bardzo chciała w to uwierzyć nawet po potwierdzeniu tej wiadomości.
 
 Inny z sanitariuszy pod moje dyktando pisząc w książce ambulatoryjnej rozpoznanie wpisał; podaję oryginalną pisownię: „Nie Żyd”- oskrzeli” a spośród chorób skórnych rozróżniał, „mały wrzód, duży wrzód i „sparszenie” jako najwyższe stadium choroby. Pierwsze, zatem dni mojego pobytu w Helu należały do ciekawych acz stresujących.
 
Przychodnia z Izbą Chorych podlegała pod Komendę Portu Wojennego ( kmdr Porydzaj), która to jednostka w owych czasach dość często miała alarmy bojowe, w których jako główne zadanie miała zaopatrzenie okrętów w paliwo, żywność itp. Ale za każdym razem, trzeba było czy nie, alarm ogłaszano również dla służby zdrowia, i wówczas, wszyscy lekarze zostawali przez kilka dni w Izbie Chorych gnieżdżąc się w jednej sali na polowych łóżkach, czasem śpiąc w fotelach na holu. Podczas tych alarmów, działy się przedziwne rzeczy. Z reguły pozorowane były przygotowane pomieszczenia pierwszej pomocy, segregacja rannych itp. Najczęściej tylko za pomocą napisów, a przygotowane też „na niby” kroplówki, koniecznie z kolorowymi płynami ( riwanol, pioktanina, woda podkolorowana tuszem) sugerowały „znakomicie przygotowaną pomoc dla poszkodowanych” a całe noce zamiast odpoczywać grano w bridża czasem dla animuszu rozgrywania wyższych licytacji racząc się winem lub czymś mocniejszym w butelkach po oranżadzie.
 
 Cóż, takie to były „rozrywkowe”, kowbojskie czasy.
 
Na szczęście podczas takich ćwiczeń „ofiary”, były również pozorowane a każdy prawdziwy przypadek wiozło się na sygnale karetką do szpitala w Oliwie, czasem do Gdyni kutrem lub holownikiem a bywało, że i okrętem wojennym. Trzeba przyznać, że pod tym względem nie było nigdy odmowy. Oficer operacyjny flotylli na każde żądanie lekarza dyżurnego starał się dostarczyć cały możliwy transport do dyspozycji. Wówczas w medycynie i w wojsku nie obowiązywała ekonomia i z kosztów transportu się nie rozliczano. Wbrew temu, co się obecnie sądzi o tych czasach, w wojskowej służbie zdrowia priorytetem było niesienie pomocy poszkodowanym nie licząc się z kosztami. Młodym lekarzom wychowanym już w dobie racjonalnego rozliczania się z każdej złotówki i limitami NFZ, trudno w to uwierzyć, ale ja to tak pamiętam i tak faktycznie było.
 
Kadra i rodziny otrzymywali leki i zaopatrzenie sanitarne bezpłatnie. Pewnie, że czasem bywało, że na wyrost i wiele leków się marnowało, albo były wyprowadzane poza wojsko dla dalszej rodziny lub „znajomych królika”. Zakres możliwości leczniczych też był bez porównania mniejszy, ale komfort psychiczny mundurowych z tego powodu był wyraźnie większy.
 
Późniejsze moje losy związały się dość ściśle z helskim garnizonem, i nie mam prawa narzekać, bo już w służbie okresowej zostało mi przydzielone mieszkanie w Juracie, potem w Helu. Postanowiłem zostać w służbie zawodowej( wówczas zarobki lekarzy w wojsku były realnie wyższe niż w cywilu, odwrotnie niż obecnie)
 
 i całe moje następne zawodowe lata upłynęły w mundurze.
 
Od podporucznika i młodszego asystenta do komandora i komendanta szpitala, który formował się już w trakcie mojej zawodowej służby. Poza Helem przebywałem tylko podczas staży specjalizacyjnych, dwukrotną służbą w ONZ, w Egipcie i Libanie Płd., oraz rejsami okrętami wojennymi w trakcie dozorów i wizyt zagranicznych. Trochę autentycznych zdarzeń opisałem w książce „Notatnik głupiego Palanta”- (wojsko - seks – medycyna), wydanej przez wyd. Finna w 2007 roku.
 
W 1978 roku mimo przeprowadzki ze względów rodzinnych (szkoła i studia dzieci), do Gdyni, nadal dojeżdżałem lub raczej częściej dopływałem do Helu. Ilość przebytych mil przez wiele lat służby powinna mi wystarczyć do przepłynięcia, co najmniej Atlantyku. W 1997 roku zakończyłem służbę wojskową praktycznie rezygnując z pracy lekarskiej a poświęcając się działalności literackiej i dziennikarskiej.
 
 Mam zamiar napisać wspomnienia z tego okresu, bo jest ich dużo i zapewne wywołałyby one sporo kontrowersji, ale wrodzone „lenistwo” a i sporo czasu poświęconego na działalność społeczną, rodzinną i literacką pochłaniają nie pozwalają jak dotychczas na przypomnienie czasów młodości w mundurze oficera Marynarki Wojennej.
 
 W tym okresie udało mi się wydać 8 tomików poetyckich 2 książki prozatorskie w znanych wydawnictwach ogólnopolskich. Poza tym mnóstwo artykułów w prasie, wyjazdy na kongresy sportowo-lekarskie, jako zapalonego amatora tenisisty i również wygłaszającego tam referaty z pogranicza sportu i medycyny nie pozwalały na realizację tego zamiaru,. Ale ... jeszcze nic straconego.
 

1 2 3 4 ››