Wiersze - Teofil Lenartowicz

Teofil Lenartowicz

poeta, etnograf, rzeźbiarz
  • Data i miejsce urodzenia: 27 luty 1822, Warszawa
  • Data i miejsce śmierci: 3 luty 1893, Florencja
  • Narodowosć: polska
Teofil Lenartowicz - poeta, etnograf, rzeźbiarz

Na Kolumnę Wandomską w Paryżu

 
Więc nad Sekwaną przechadzam się smętny,
Na wpół umarły między żyjącymi,
I wokół siebie rzucam wzrok niechętny,
Jak duch bez nieba - albo człek bez ziemi,
I dziwne myśli snują się po głowie;
Gromady wojska, obozy, napady.
Przebiegam - krwawe zostawiając ślady,
Potratowaną ziemię - i pustkowie...
Wzorem Zwycięzcy, co wystąpił dumny,
Twarzą w twarz słońca, i stoi spokojny,
Jeden na szczycie brązowej kolumny,
Ulanej z armat wrogów, jak Bóg Wojny.
Gdziekolwiek wzrokiem rzucę, z każdej strony
Gwałtem się w myśli jego chwała wtłacza:
Tu orły wzięły złote wieńce w szpony,
Tam się zwycięski jego łuk zatacza,
I pytam: Czy liż ciebie wiodła chwała,
Ta marna żądza dziejowego blasku?
Czy iście wyższa wola ciebie gnała
Po lodach Moskwy, po egipskim piasku,
Na Kapitelu prowadziła wschody
I na szerokie oceanu wody?
Na ciebie, mężu z żelaza i spiżu,
Dowódzcę ognia, spoglądały wieki;
Niewolnik ciężkie przecierał powieki,
Wieczny męczennik stojący przy krzyżu
Przeczuwał w tobie odpocznienie ciche -
Gdybyś ty, Wielki, nie wpadł w małą pychę
I nie zapragnął z złotych liści wieńca,
I hermelinem ramion nie okrywał,
Ty, coś się rodził na wieków młodzieńca -
Pierwszy zwycięzca, który nie zdobywał...
Gdybyś swej świetnej gwieździe niebios wierny,
Innej miłości nie pragnął przez życie,
To uwolniony z więzów świat obszerny
Byłby cię widział z gwiazdą na błękicie.
Lecz i ty w dumie wyszedłeś na boga,
Wieczność za chwałę oddałeś widzialną,
I wystawiono-ć bramę tryumfalną,
Przez którą, wodzu, nie do nieba droga.
Dziś znasz swe grzechy - uwolniony z ciała,
Patrzysz z powietrza na swych czynów ziarna,
Widzisz, jak marną jest cesarska chwała,
Jak bez twej gwiazdy każda głowa marna;
Widzisz, że purpur nie dodaje wagi,
I wiesz, dlaczego Bóg na krzyżu nagi!
O wielki wodzu! Masz grób porfirowy,
Cesarskim płaszczem twą okryli trumnę,
Cesarski wieniec świeci z twojej głowy
I wieniec bitew otacza kolumnę,
A przecie duch twój przed mymi oczyma
Oblókł się szarą umartwienia chmurą,
Jakby nad tobą cień przeciągał górą,
Niezwalczonego wielki cień olbrzyma;
Czasami tylko jakiś blask przelotny
Pada na lice smętne wielką ciszą,
Gdy w wirze globu ujrzysz grób samotny,
Nad którym złote wierzby się kołyszą...
Wtedy cię widzę z mej ziemskiej oddali,
Jak się przybliżasz do świętego grona,
Gdzie Genowefa przędzie na wrzeciona,
Joanna ogień świętych uczuć pali;
Kędy Kościuszko, na którego ciało
Duchowe wszystkie złożyły się cnoty,
W morzu jasności wznosi głowę białą,
Uśmiechów pełną jak drgnienie prostoty,
A w dłoniach dzierżąc szablę wyżej czoła,
Którego tęcza przesłoniła bliznę,
Zda się, do Boga rozmodlony woła:
Pozwól raz jeszcze bić się za ojczyznę!
A myśl ta, w wiecznych paląca się sferach,
Duchową gwiazdą nieśmiertelnie mruga
I jak łza płynie, jak dziejów noc długa,
Rozbudza życie w młodych bohaterach
I nie dozwala zapomnieć zatraty
Wolności świętej i kraju całości,
I sprawia, że te pochylone chaty
Często anielskich oglądają gości,
Których pieśń dzwoni o ojczystym prawie,
Rześka, czarowna, a pełna kolorów,
Wonna i błoga jak konwalie borów,
A pełna słońca jakby piórko pawie.
Ku nim zwrócony płyniesz tak dostojnie,
Mijasz obłędne w swej podróży szlaki,
Jak po nużącej, długoletniej wojnie
Płynął Odysej do cichej Itaki.
I serce moje snuje dumę złotą,
I wschodnim wiatrom dobrą myśl powierza,
Że się pod niebem jasności sprzymierza
Męska potęga z dziecinną prostotą.
I upragnionym bliskich czynów duchem
Wyglądam, komu śpiewać pieśń w tym czasie,
 
I mimo woli idę za pastuchem,
Co w naszych borach białe owce pasie.

Jaskółka [I]

Kiedy słońce zachodzi na świata suficie,
A gromada komarów ponad łąką dzwoni,
Wtenczas rzucam lepione moich gniazd ukrycie
I biegnę śpiewać sobie. Usiędę na dachu,
Małą główką pokręcę i powitam zorze,
I złocony obłoczek, co po niebie goni.
Potem do róży lecę i w łonie zapachu
Kąpię się jako nurek, gdy zwiedza wód łoże.

Spojrzę w strumyk i widzę mój obraz na spodzie,
Później w trzcinę pogonię, gdzie leciuchne puchy
Płynące po powietrzu, gdy skrzydełkiem wionę,
Jakby spłoszone nagle zerwały się duchy
I krążą, i wiją się w tę i ową stronę,
Niby dusze umarłych po rajskim ogrodzie.

To znów wracam do gniazdka przy wieśniaczym oknie.
Co usłyszę, to powiem - najprzód świerszcza w próchnie
I szmer liści olszyny, co na błotach moknie,
Szeleszczącej, jak tylko lekki wiater dmuchnie,
I piszczałkę pastuszą. Jej echo po rosie
Daleko i daleko - aż do mnie przylata.
Ja lubię tę piszczałkę, bo w jej smutnym głosie
Jest coś jakby westchnienie do tamtego świata.

I umilkła piszczałka Cóż więcej usłyszę?
Poświst żółwia na stawie lub szelest w sitowiu
I wietrzyk, co spokojnie między krzewy dysze
I księzyc czysty, jasny sypie światło w nowiu

Ha, piosneczka pod oknem, piosneczka tak miła,
Ze gdyby nawet anioł tłumem cudnych tonów,
Które wyrzuca z lutni przed potężnym Bogiem,
Chciał walczyć o pierwszeństwo, taką by me była
Bo pieśń ta jest wspomnieniem, i - wspomnieniem błogiem

Kalina

Rosła kalina z liściem szerokiem,
Nad modrym w gaju rosła potokiem,
Drobny deszcz piła, rosę zbierała,
W majowym słońcu liście kąpała,
W lipcu korale miała czerwone,
W cienkie z gałązek włosy wplecione.
Tak się stroiła jak dziewczę młode
I jak w lusterko patrzyła w wodę.
Wiatr co dnia czesał jej długie włosy,
A oczy myła kroplami rosy.
U tej krynicy, u tej kaliny
Jasio fujarki kręcił z wierzbiny
I grywał sobie długo, żałośnie,
Gdzie nad krynicą kalina rośnie,
I śpiewał sobie: dana! oj dana!
A głos po rosie leciał co rana.
Kalina liście zielone miała
I jak dziewczyna w gaju czekała,
A gdy jesienią w skrzynkę zieloną
Pod czarny krzyżyk Jasia złożono,
Biedna kalina znać go kochała,
Bo wszystkie swoje liście rozwiała,
Żywe korale rzuciła w wodę.
Z żalu straciła swoją urodę

Moje strony

Pola, gdzie żniwa w plony obfite
Stajami świecą, jak dojrzy okiem,
I łąki, wonnym kwieciem pokryte,
Wody, szumiące jasnym potokiem,
Słońce, co złotem gaje powleka,
Pełne uroku jak przyjaźń człeka:
Tam zeszedł błogo życia początek,
Tam jest mój luby rodzinny kątek.
 
Pod skrzydłem dębu, topoli piórem
Gromada ptasząt zaśpiewa chórem,
A w którą stronę wiater powiewa,
Słodka melodia w ucho się wlewa.
Pod drzewem domek dziada, pradziadka,
Tam mnie na ręku nosiła matka;
Wszystko się sercu tak mile śmiało,
Wszystko, com kochał, tam się zostało.
 
Cieniste wierzby rosną nad strugiem,
Dźwięczny skowronek buja nad smugiem
I nad mogiły krzyżackie lata
Śpiewać mieszkańcom dawnego świata;
A krzyż przy drodze, ten stróż poległych,
Znak przyszłej w życiu zmiany szczęśliwej,
Słucha skowronka pieśni rzewliwej
O czasach dawnych, szybko ubiegłych.
 
Pomnę, wieczorem, z czeladzią razem,
Śląc w niebo modły za szczęście dzieci,
Ojciec przed świętym klękał obrazem.
Dziś przy kościółku leży pod głazem,
Cichy jak miesiąc, co mu tam świeci,
Zimny jak wicher, gdy na grób leci.
 
Co chwila nowy obraz się sunie,
Co chwila nowe wspomnienie bieży;
Wnet deszcz rzęsisty z oka wylunie,
Piorun przez usta słowem uderzy.
 
Lecz po co skargi, wspomnienia moje,
Przy was myśl smutna niech ma pogodę,
Płyńcie mi, dawnych pamiątek zdroje,
Z wami, wesołe, taniec zawiodę.
 
Jeszcze mazura usłyszę w dali,
Kiedy go szczera dziatwa wywija,
Ujrzę, jak para parę omija,
Jak się w ich licach krew żywo pali.
 
Hej mi, dziewczyno hoża, urodna,
Z twarzą rumianą, kwiatkiem we włosach,
Gdy masz sierp jutro rzucić po kłosach,
Dzisiaj na tany pospiesz, swobodna!
 
Ale dziewczyna z dala ucieka
I czegoś płacze - na coś narzeka.
Jutro ją znajdziesz, jak blask poranny,
U stóp ołtarza Najświętszej Panny,
A za kochanka, co gdzieś tam żyje,
Wianek ofiarny Bogu uwije.
 
Dalej, wspomnienia moje rodzinne,
Dalej, piosenki ciche, niewinne,
Grajcie mi jeszcze przeszłość kochaną,
W kwiatki rozkoszy świetnie przybraną.

Ostatnie słowo

Strudzony żeglarz do brzegu dopływa
Na kruchej łódce przez burzliwe morze.
Gdzieżeś, o piękna wyobraźnio tkliwa,
Królu mój niegdyś czy pogańskie boże? -
Pobladła szata srebrną barwą lśniąca
Przed prawdy wiecznej surowym obliczem,
A sława, sława, niegdyś tak nęcąca,
Czymże przede mną? - Próżnością i niczem!
Czoło zorane ku ziemi się zniża,
Widomych kształtów czarodziejstwo kona.
O Panie! W Twoje upadam ramiona
I już nie widzę nic, nic - oprócz krzyża...

1 2 ››