Wiersze - Władysław Bełza

Władysław Bełza

pisarz, poeta, publicysta
  • Data i miejsce urodzenia: 17 październik 1847, Warszawa
  • Data i miejsce śmierci: 29 styczeń 1913, Lwów
  • Narodowosć: polska
Władysław Bełza - pisarz, poeta, publicysta

Poeta neoromantyczny, pisał o polskim patriotyźmie i duchu patriotycznym. Nazywany był piewcą polskości. Znakomity publicysta oraz animator życia kulturalnego, oświatowego i prasowego.

Abecadło o chlebie

 
 
ABC
Chleba chcę,
Lecz i wiedzieć mi się godzi,
Z czego też to chleb się rodzi?

DEF
Naprzód siew:
Rolnik orze ziemię czarną
I pod skibę rzuca ziarno

HKJ
Ziarno w lot
Zakiełkuje w ziemi łonie,
I kłos buja na zagonie.

Ł i L
Gdy już cel
Osiągnięty gospodarza,
Zboże wiozą do młynarza.

MNO
Każde źdźbło,
za obrotem kół, kamienia,
W białą mąkę się zamienia.

PQS
To już kres!
Z młyna piekarz mąkę bierze
I na zacier rzuca w dzieże.

RTU
I co tchu
W piec ogromny wkłada ciasto,
By chleb miały wieś i miasto.

WXZ
I chleb wnet!
Patrzcie, ile rąk potrzeba,
Aby mieć kawałek chleba.

Babuleńka, historya prawdziwa

 
 
Była sobie babuleńka
Taka stara, że aż strach;
Miała chatkę bez okienka,
A nad chatką stary dach.
Miała w ręku kij sękaty,
A na plecach duży garb;
Starą suknię w same łaty:
I to był jej cały skarb.

Wszystko w chatce było stare:
Koło domu stary płot,
Pajęczyny w oknach szare,
A za piecem stary kot.
Był tam jeszcze pies na progu,
Łysy, chudy, niby wiór;
Ślepa kurka na barłogu,
I to był jej cały dwór.

Chatka stała na uboczu,
Porośnięta w cierń i głóg;
Nikt nie zwracał na nią oczu,
Ani wstąpił na jej próg.
Czasem tylko w tej ustroni,
Co za jakiś brano cud:
Małe dzieci biegły do niej,
Na jagody lub na miód.

Zresztą bliscy i przechodni,
Omijali chatki dach;
Bo odpychał wszystkich od niej
Jakiś dziwny wstręt czy strach.
Nie spotkałeś tam nikogo,
Choćbyś chodził wzdłuż i wszerz;
Nikt tamtędy nie szedł drogą,
Chyba jaki zbój lub zwierz.

Bo szeptano w tajemnicy
O tej chatce bardzo źle:
Że to nora czarownicy,
Co się Babą-Jagą zwie.
Że tam ona w leśnej głuszy
Musi straszne zbrodnie knuć:
Jadowite zioła suszy,
Aby nimi ludzi truć.

Lecz naprawdę tak nie było,
Jak to plotka chciała mieć;
Babci ani się nie śniło
Ludzkie dusze łowić w sieć.
Choć wiedziała o potwarzy,
Nie płaciła złem za złe;
Tylkoś często na jej twarzy
Zabłąkaną widział łzę...

Tylko co dzień, jak przed laty,
Ukończywszy dzienny znój,
Zasiadała w progu chaty,
Na wieczorny pacierz swój;
I modliła się za ludzi,
Zapatrzona w nocy cień,
Niewiedząca czy się zbudzi,
Gdy nazajutrz błyśnie dzień.

Wstał raz dzionek cały w złocie,
Lecz mu czegoś było brak;
Nie rozlegał się na płocie
Jak codziennie, kurki gdak;
Ani babcia stała w progu,
Ni się kotek łapką mył:
Tylko burek na barłogu,
Przeraźliwie wył i wył...

I gruchnęło w okolicy,
(Bo jak w dudkę każdy dął):
Że się zmarło czarownicy,
Że ją wreszcie diabeł wziął.
Dużo było też uciechy
Dla patrzących na jej grób:
Że już babcia za swe grzechy
Siedzi w piekle po sam czub.

Ale jakiż tłumów licznych
Był niezmierny dziw i lęk:
Gdy z kościołów okolicznych,
Nagle zabrzmiał dzwonów jęk...
Gdy sam Biskup z pastorałem,
Posłyszawszy smutną wieść:
Z duchowieństwem przybył całem,
Aby zmarłej oddać cześć.

Cóż dopiero, gdy z ambony
Ksiądz roztoczył blask jej cnót;
Kiedy poznał lud zdumiony
Jej nazwisko i jej ród...
Jej dla bliźnich tkliwe serce,
Co przestało nagle bić,
I to życie w poniewierce,
I jej smutków długą nić...

Bo to była kasztelanka,
Co rzuciwszy marny świat,
Żyła tutaj jak wygnanka,
Na pokucie szereg lat.
Co rozdała szczodrą ręką,
Skarby swoje między lud;
I pod Bożą kląkłszy męką,
Trud znosiła, nędzę, głód...
Słuchał tego lud zebrany,
Z okiem pełnem gorzkich łez;

Słuchał kotek zapłakany,
Ślepa kurka, wierny pies...
Nawet Biskup, wierzchem czapki,
Otarł z ócz płynącą łzę;
Tylko czysta dusza babki,
Radowała z niebios się!

Baśń o królewnie na drewnianych nóżkach

 
 
Była sobie królewna,
Chyba wróżkom pokrewni,
Bo od młodych lat byk,
Tak nadobna i miła,
Taka dobra i słodka,
Taka luba pieszczotka,
Taka jakaś przylepka,
Takie miała ci ślepka,
Że jak nimi spojrzała,
Wszystkich u nóg swych miała.

A lubiła pasyami,
Wieczorynki z tańcami,
I lubiła na bale,
Chodzić z boną na salę,
Bo tańczyła jak fryga,
Co to w oczach się miga,
Gdy przez chłopców puszczona,
Leci niby szalona,

Aż tu razu pewnego,
Dnia, nie pomnę, którego,
Gdy ze swymi dworzany,
Znów puściła się w tany:
Nagle w wirze mazura,
Kiedy przyszła jej tura,
Ktoś ją trącił z nienacka,
A że śliska posadzka,
Więc się nagle zachwiała,
I bęc !... nóżki złamała !

Leży biedna na ziemi,
Płacze łzami rzewnemi,
Przez łzy patrzy na nóżki,
Z których same okruszki,
Łamie rączki u czoła,
I zawodzi i woła:
— „O mój Boże, mój Boże!
Kto mię biedną wspomoże?"

Aż tu słychać za murem,
Jak rozlega się chórem,
Śpiew myśliwski dobrany,
Co brzmi jakby organy:
„Pojedziemy na łowy,
Do zielonej dąbrowy!"

To królewicz Słodyczek,
Śpiewa jakby słowiczek;
Piosnka wpada do ucha,
A królewna jej słucha,
Słucha, słucha i myśli:
— Żeby do mnie tu przyśli,
Poradzili niebodze,
Która cierpi tak srodze!

A wtem drzwi się otwarły,
Naprzód weszły dwa karły;
Jeden dźwigał koronę,
Drugi berło złocone;
A za nimi do sali,
Orszak dworzan się wali;
"Wszyscy piękni, dostojni,
Szumni, dumni i zbrojni:
Ten niósł kołczan i strzały,
Ten znów pancerz wspaniały,
Ten królewski hełm z kitą,
Ów zwierzynę ubitą;
Aż nareszcie szedł tłusty,
Niby beczka z kapusty,
Ledwie mieszcząc się drzwiami,
Wielki kuchmistrz z rondlami.

W tem coś błysło na końcu,
Jakbyś przejrzał się w słońcu,
Jakby nagle z błękitu,
Strzelił promień przedświtu;

W takim blasków potoku,
Z dumą w czole i w oku,
W szatach jakby do ślubu,
Od trzewików do czubu,
Przyodziany wspaniale,
Wszedł królewicz na salę.

Uderzyły fanfary,
Organ ozwał się stary,
A panowie 1 panie,
Ile w piersiach sił stanie,
Ile w nich się tchu kryje:
Wykrzyknęli: „Niech żyje!"

Ukłonił się królewic,
W stronę dworzan i dziewic,
Lecz zachmurzył wnet czoło,
Kiedy spojrzał w około,
Bo się spotkał z królewną,
Co leżała jak drewno.

Ody królewicz ją zoczył,
Zaraz do niej poskoczył,
Widząc straszną jej mękę,
Pocałował ją w rękę,
I pocieszał niebogę:
— „ja ci zaraz pomogę!"
Poszedł prędko do boru,
Zrobił nóżki z jaworu,
Z trzewiczkami na drewnie,
I darował królewnie.

A królewna już rada,
Nowe nóżki zakłada,
I próbuje i skacze,
I już więcej nie płacze,
Bo jej nóżki drewniane,
Leżą jakby ulane.

Czule zbawcy dziękuje,
Królewicza całuje.
— Królewiczu mój złoty,
Mówi głosem pieszczoty:
Dałeś nóżki z jaworu,
Więc nie odmów honoru,
Królewiczu kochany,
I puść ze mną się w tany !
Więc jej podał prawicę,
Lewą znak dał muzyce,
Huknął na swe dworzany:
— „Proszę za mną iść w tany!"
Suną nogi i nóżki,
W polonezie Moniuszki,
Co jak srebrny szum fali,
Powiał raźno po sali.

A królewicz na przedzie,
Ten rycerski tan wiedzie,
Co z wojennej kurzawy,
W blasku zwycięstw i sławy,
Do królewskich podwoi,
Wszedł przy szabli i zbroi;
Co to taki jest stary,
Jak nasz taniec z Tatary,
W który nieraz z pogany,
Polak puszczał się w tany.

Raźno huczy muzyka,
Raźno taniec pomyka,
A królewna jak wiosna,
Uśmiechnięta, radosna,
Szczudełkami przebiera,
Na tancerza spoziera,
A spojrzenia jej biega,
Jak dwie strzały do niego.

W tem... o! nieba! W pół drogi,
Coś splątało mu nogi,
I czy oczy nie mylą,
Jak królewna przed chwilą,
Zanim wsparły go sługi:
Runął tancerz jak długi...

Poskoczyły sługusy:
Duży, średni i kusy;
Przywołano karzełka,
Co był mały jak pchełka ;
Sprowadzono lekarza,
Z pobliskiego cmentarza,
Co tam właśnie wprowadzał,
Kogoś, co mu zawadzał.
Lecz daremne ich rady,
Zimne z wody okłady,
I troskliwie zabiegi,
Eskulapa kolegi:
Bo królewicz, o ! rety !
Rozbił sobie niestety,
Całą swoją osnowę:
Ręce, nogi i głowę...

Za cóż, za cóż los srogi,
Tak go skarał, o bogi!
Za cóż kłaść się do trumny,
Ma królewicz ten dumny,
I w lat swoich rozkwicie,
Tracić berło i życie?...

Ha! kto tańczy wciąż tylko,
Trwoniąc chwilę za chwilką;
Kto dla marnej zabawy,
Rzuca ważne w kąt sprawy:
Czy on królem potężnym,
Czy też chłopem siermiężnym,
Gdy niebacznie los kusi,
Taki koniec mieć musi!

Bo treść życia, młodzieży,
Nie na fraszkach zależy;
Nie na tańcach, swywoli,
Co czas chłoną powoli,
I są godne pogardy:
Lecz na pracy, na twardej,
Dla swych bliźnich, współbraci,
Która tu się czcią płaci,
I uprawia grunt żyzny,
Dla pożytku ojczyzny.

Ale wróćmy na gody,
Gdzie królewicz nasz młody,
Jęczy biedny i stęka:
„Aj, aj, noga !... aj, ręka !..."

Każdy pomódz mu rady,
Aż ci przyszło do zwady,
I doradcy po chwili,
Omal że się nie bili.

Gdy tak wszyscy coś radzą,
A lekarze się wadzą:
Głos dobiega ich z dala,
Wędrownego górala,
Co w swej górskiej zaciszy,
Robi łapki na myszy.

Więc karzełek powiada:
— „Proszę panów, jest rada ;
Po co szukać lekarza?
Zawołajmy druciarza,
Niech nam księcia ratuje,
I jak umie zdrutuje."

Wziął się druciarz do sprawy,
Zakasawszy rękawy;
Sięgnął po drut i glinę,
Robił dobrą godzinę,
I jak pierwszy konował,
Królewicza zdrutował.

A królewna niebożę,
Łez utulić nie może,
Że królewicz jedyny,
Z jej tak cierpi przyczyny....
Płacze dniami, nocami,
Wciąż zalewa się łzami,
Aż od płaczu niebogi,
Wilgoć weszła w podłogi,
I pokryły się mury,
Pleśnią od tej tortury...
Wreszcie kwartał dobiega,
Jak się płacz jej rozlega;
Aż po roku się cała,
W łzy rzęsiste rozlała,
I zrobił się z królewny,
Staw szeroki, rozlewny,
W którym słychać jak nocą,
Chórem żabki rechocą.

A nad stawem wieczorem,
Pod zielonym jaworem,
Co na dany znak wróżek,
Wyrósł tutaj z jej nóżek:
Błądzi młodzian nieznany,
W zbroję z drutu odziany,
I gdy padnie noc cicha,
Jęczy, płacze i wzdycha.

Chodzą wieści z dalewic,
Że to właśnie królewic,
Roztęskniony i rzewny,
Szuka ślicznej królewny.

Bez mamy

 
 
Dziecinki moje! czy też wy wiecie,
Czem jest mateczka dla was na świecie?
Czyście też kiedy myślały o tem,
Jakim to dla niej nieraz kłopotem
Jest upór dziecka, które umyślnie,
Z ócz biednej matki łzy rzewne ciśnie?

I czy wiesz dziatwo, jakeś bogatą,
Że są przy tobie mama i tato,
Którzy nad tobą i dniem i nocą,
Ciągle czuwają, wciąż się kłopocą,
I wspólnie z całą pracują siłą,
Aby dziateczkom ich dobrze było?

O! dziatwo moja, figlarna, żywa,
Ani przeczuwasz jakeś szczęśliwa!
Ani ci przez myśl nie przejdzie może,
Wciąż błogosławić wyroki Boże,
Że wam w dniach wiosny dały, o! dziatki,
Poić się słodkiem imieniem matki!

Bo matka w życiu, dziatwo kochana,
To ręka Boga z niebios zesłana;
To ciche skrzydło Stróża Anioła,
Które ci smutki rozwiewa z czoła;
To jasna gwiazda, co od powicia,
Świeci przez wszystkie dni twego życia.

Jeśli Bóg dzieciom matki poskąpi,
O! to tej straty nikt nie zastąpi...
To nie odkupić jej łez potokiem,
To wciąż się za nią obracać wzrokiem,
To wciąż, na smutnem życia ściernisku,
Tęsknić i tęsknić do jej uścisku!

O ! na kolana padnijcie dzieci!
I temu oku, co dla was świeci,
I temu sercu, co jakby złote,
Ma samą tylko dla was pieszczotę,
I tej opatrznej, matczynej ręce:
Wdzięczność i miłość nieście w podzięce!

Bo wy nie wiecie dziateczki drogie,
Że są i inne dzieci ubogie,
Co nie słyszały jeszcze ni razu
Słodkiego matki swojej wyrazu,
Ni jej tkliwego słowa pieszczoty,
A noszą smutne imię: — sieroty!
O! ty, po stokroć dziatwo szczęśliwa,
Którą do serca matka przyzywa,
I tak cię garnie w objęcia słodko:
Jeśli się spotkasz z jaką sierotką,
Co się samotnie błąka śród świata,
Zastąp jej siostrę, zastąp jej brata!

A ten, przed którym nic nie uchodzi,
Bóg ci twe tkliwe serce nagrodzi!
I ta mateczka biednej dziecinki,
Za wszystkie twoje dobre uczynki,
Długich dni pasmo wymodli w niebie,
Dla twojej mamy, ojca i ciebie!

Bocian

Mój mości bocianie,
Co kroczysz na łanie,
Jak mędrzec poważnie, miarowo:
Bujałeś po świecie,
Więc powiedz mi przecie,
Coś zdobył przez zimę surową?

Latałeś, nieboże,
Aż kędyś za morze,
Nad Nilu błękitne topiele:
Toż w takiej podróży,
Gdzieś strawił czas duży,
Musiałeś nauczyć się wiele? —

A bocian na wieży,
W dziób wielki uderzy,
Popatrzy na chłopca z pod oka;
I głową pokiwa,
I tak się odzywa,
Klekocąc do niego z wysoka:
„Zyskałem tam wiele,
I z każdym podzielę
Tę mądrość, nie skąpiąc nikomu:
Że dobrze jest wszędzie,
Lecz ponoś nie będzie,
Tak nigdzie wygodnie — jak w domu !"

1 2 3 4 16 17 ››