Wiersze - Josif Brodski strona 3

Tym tylko byłem
Czego ty dotknęłaś dłonią
Nad czym w noc głuchą wronią
Pochylałaś się strzegąc
Tym tylko byłem
Co rozróżniałaś tam w dole
W licach zatartych
W czole rysy nawykła ciąć

Tyś potrącała przecież zmysł
By drżał by nie usnął
Mnie małżowinę uszną
Lepiąc w gorącym szepcie
Tyś to w wilgotną głąb krtani
Łuki podniebień
Kiedy wzywałem ciebie
Miękki wkładała głos

Ślepy byłem lecz szłaś
Przesłonięta i jawna
Wzrok wszczepiając mi z nagła
Tak zostawia się ślad
I tak światy się stwarza
A stworzone od nowa
Zaczynają wirować
I darami obdarzać

Tak to blaskiem
Tą mgłą spowity
Ziąbem ogniem
Wśród przestworzy samotnie
Krąży zbłąkany glob

Tak to blaskiem spowity
Ziąbem ogniem
Wśród przestworzy samotnie
Krąży zbłąkany glob


Przekład: Wiktor Woroszylski

Zastępowałem w klatce dzikie zwierzę,
wypalałem swój wzrok i ksywę gwoździem na ścianie baraku,
grałem w ruletkę, plażowałem na Riwierze,
jadłem obiad z diabli wiedzą kim we fraku,
z wysokości lodowca oglądałem świat polarny,
trzykroć tonąłem, dwakroć mnie skalpel chlastał,
rzuciłem kraj, który mnie wykarmił...
Z tych, co mnie zapomnieli, złożyłoby się miasto.
Włóczyłem się po stepach, gdzie wrzask Hunów brzmi jeszcze w wichrze,
przywdziewałem ubrania pod dyktando kolejnej mody,
siałem żyto, kryłem papą smołową spichrze,
piłem każdy płyn z wyjątkiem suchej wody.
W sny moje wbiła się straży oksydowana źrenica,
chleb wygnania żarłem ze skórką, oczyszczając z okruchów blat;
przyzwalałem strunom głosowym na wszystkie dźwięki prócz wycia -
w końcu przeszedłem na szept. Dziś mam czterdzieści lat.
Co mogę powiedzieć o życiu? Że rzecz to w sumie dość długa.
Tylko nieszczęście budzi we mnie zrozumienie,
ale dopóki ust mi nie zatka gliniana gruda,
będzie się z nich rozlegać tylko dziękczynienie.
 

Josif Brodski

***

Zawsze twierdziłem że los to zły kawał
Że po co ryba jeżeli jest kawior
Że z wszystkich stylów ostanie się gotyk
Bo stercząc nie naraża na kłujący dotyk
Siedzę przy oknie glony za nim mokną
Kochałem ludzi niewielu lecz mocno

Sądziłem że od lasu większe jest polano
Że po co całe dziewczę jeśli jest kolano
Że zaprószone pyłem z podkopów historii
Oko Rosji odpocznie na cyplach Estonii
Siedzę przy oknie umyłem naczynia
Szczęście już się skończyło nic się nie zaczyna

Sądziłem że w żarówce widać męki płócien
Że akt miłosny winien stworzyć własną mowę
Że wbrew Euklidesowi gdy coś zwężę w stożek
Nie tyle z tego zero ile chronos stworzę
Siedzę przy oknie wspominam dni młode
To się uśmiechnę to znów splunę na podłogę

Pisałem że liść każdy to pączka zniszczenie
Że w niewłaściwą glebę upadłszy nasienie
Nie puszcza pędów toteż łąka czy polana
Świadczy że się przyrodzie zdarzył grzech Onana
Siedzę przy oknie zaciskając wargi
Cień mój towarzysz na ścianie się garbi

Pieśni mojej motywu brakowało
Ale nie na chór jest pisana nie dziwię się wcale
Że mi w nagrodę za takie podarki
Nikt swoich nóżek nie kładzie na barki
Siedzę przy oknie morze stary raptus
Grzmi za storami i za świstem wiatru

Znając nasze dość niskogatunkowe czasy
Przybijam dumny stempel towar drugiej klasy
Na swe najlepsze myśli i niech jutro młode
Przyjmie te doświadczenia z walk o każdy oddech
Siedzę w ciemności i nie gorsza pewno
Ciemność w pokoju niż ciemność na zewnątrz


Tłumaczenie: Stanisław Barańczak

Bez latarni

 
Gdy w nocy wyjrzysz przez okno - od razu
wiesz, jak daleko może być do wiosny;
zwykłym sylwetkom narzutowych głazów
nie będzie bliżej do rosnącej sosny.
Z niedostrzegalnym uśmiechem spryciarza
przeciągasz nitkę przez zęby w skupieniu,
ażeby palce (albo mięśnie twarzy)
łatwiej przekonać o swoim istnieniu.
 
A serce w piersi skacze i szaleje
z obawy przed tym ponurym milczeniem
przestrzeni, która przed tobą czernieje
tak jak ciągnące się za tobą cienie.
 

Bezokolicznik

                                                       Ulfowi Lindemu
 
 
Drogie dzikusy, choć nie posiadłem waszego, wolnego od gerundiów
                                                                 i zaimków, języka-
nauczyłem się piec makrelę zawiniętą w liść palmy, a łapy żółwia
                                                                     jeść na surowo
z ich smakiem ociężałości. Pod względem kulinarnym, przyznaję,
                                                                     od kiedy morze
wyrzuciło mnie tu na brzeg, wszystkie te lata były jedną,
                                                            nieprzerwaną podróżą
i w końcu sam nie wiem, gdzie jestem. Bądź co bądź, nacinać
                                                                      karby na lasce
można, póki nas nikt nie małpuje. A wyście małpowali, zanim was
                                                             jeszcze spostrzegłem.
Spójrzcie, coście zrobili tym drzewom! Choć nam pochlebia, jeśli
                                                                nas bierze za boga,
nawet ktoś jak wy, ja z kolei małpowałem – zwłaszcza na użytek
                                                       waszych dziewcząt – was
trochę po to, aby zaćmić przeszłość, z jej pechowym statkiem, lecz
                                                          i aby zasłonić chmurami
pozbawioną wzdętego żagla przyszłość. Wyspy są okrutnymi
                                                                   wrogami czasów,
prócz teraźniejszego. Katastrofy morskie to tylko ucieczki
                                                                          z gramatyki
w czysty związek przyczynowo – skutkowy. Spójrz, co życie bez
                                                                       luster wyrabia
z zaimkami, nie mówiąc już o rysach twarzy! Może wasi
                                                                   przodkowie także
wylądowali na tej cudownej plaży podobnym sposobem,
co ja. Stąd wasza postawa wobec mnie. W waszych oczach jestem –
co najmniej! – wewnętrzną wyspą w wyspie. A zresztą, śledząc
                                                                      każdy mój krok,
wiecie, że wcale nie tęsknię za imiesłowem biernym albo czasem
                                                         przeszłym niedokonanym-
nie więcej niż za tym waszym przyszłym dokonanym, tkwiącym
                                                    w którejś z wilgotnych jaskiń
i ustrojonym w pióra oraz wyschły wodorost. Piszę to palcem
                                                          wskazującym na mokrym,
szklistym piasku o zachodzie słońca, inspirację być może czerpiąc
z widoku koron palm, rozbryzganych na platynowym niebie
jak chińskie hieroglify. Co prawda, nie uczyłem się chińskiego.
                                                                       Poza tym bryza
czochra je wszystkie za szybko, żeby można było pojąć, o czym
                                                                             mówią.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 9 10 ››