Eros i Psyche
na morzach nocy odpływ szumi pianą
jak w szkło w pustkę srelirnawą przenika poranek
chce wydobyć z topieli dom moi miasto wzgórza
słaby l bardzo szary próżno skrzydła trudzi
mimo ze świt z mórz nocy świat się nie wynurza
z zorzy bez horyzontu głosy dwojga ludzi
słowa toczcie się do me)
powiedzcie znowu
serce myśl
miłuję
wracajcie jego słowa wonne
hzepnijcie mu ode mnie to samo
miłuję
jedno to jest od wieków
głód zagłada l ty
jedno to jest od wieków
głód zagłada l ty
wiatr wieje z siwej nicości
świt nieznany ma zimny oddech
aleś ty jak woda rzeźwiąca
a my razem |ak miecz i dłoń
płaczę
miłość smutek wspólne to drzewo
jak chmura i grzmot
pod ręką czuję twe serce
smuci się równie
oczy ci łzami zaszły
wargi drżą tak skrzydła złamane trzepocą
to ból nie smutek
nie myśl
bo może dlatego płaczę
żeś nic widział nigdy moich łez
nie słuchaj serca
bo może goniłem ku tobie z prędkości miłowania
zmęczyło się
zapomnij o przeszłych i przyszłych
opuść błyskawice szalone
cóż że gwiazdę na której się unosimy
niebo uroni wkrótce
zapomnienie to ty
ty jesteś przy mnie
więc nie czeka mnie nic i nie żegna przede mną ni za mną
ty wieczność
głębiej szerzej
niż sądzisz
jcsteś sprzed sił
które czas wydarły z łona bogów
mocna
miłuję
miłuję
na morzach nocy odpływ szumi pianą
jak w szkło w pustkę srebrnawą przenika poranek
szarość stoi na lądach beznadziejną ścianą
ziemia drży chce otrząsnąć się z tej tępej krzywdy
po coś słuchał człowieku
rozmowa dwojga zgasła w konstelacjach sekund
mogłoby nic być jej nigdy
Front
Ludzle w białycn domacn mówią to pole chwały
w nledziele chodzą do kościoła il na białe procesje
ulicami czystymi w słońcu przebiega pies biały
w białym kwitnącym parku Zakochana czyta poezje
Ale tutaj nie ma wcale białości
w szarej ziemi rowy pdnc brudnych żołnierzy
dym siny i różowy proechodzi do nas przez rzekę
nie białe żółte są kości
armatniego ataku ognisty prąd
na niebie nieustannie leży
to front
to zstąpienie do piekieł
Odcinek 212 l wzgórze 105
we dnie szturmy l strzały
a w nocy przaz dym przedzierają się reflektory
po drutach kolczastych biegają błyski żywe jak rtęć
wszystko ma wtedy inne kolory
Gdy cieho zbłąkana kula wsiiźnie się w białe czoło
znienacka zrobi się biało (nawet na froncie)
biała niedziela biały park piesek biały
zatańczą wkoło
Pole chwały
Hymn
Szumiąca
chorągwi czarnych armią
łopotem ogni
śpiewem
chwytasz znienacka za gardło
serce roztrącasz
zimnym zalewem
żyjemy błądzimy
kołują na zegarach godziny
za nikogo chyba
płacze późną jesienią
szyba
do kogo się śmieje maj z wierzbiny
mówiący słowo kwiatowe
wieczornym cieniom
kiedy ptak znad bystrzycy ulatuje wzwyż
ziemia cała spada ciężką kroplą
ścieżki pokrywa zieloność
drogi się kładą na krzyż
woda ucicha za groblą
biegną do swoich wnętrz puszyste knieje
i malejące kształty domostw
ty jedna olbrzymiejesz
złoty na czole nocy
nabrzmiewa znak twej mocy
żyła piorunu
potężnymi stopami wychodzi z mroku
drżeniem napełniający
ciemną zatoką
falujący
grom
wielbi cię siła człowieczej giiny
śmierci
winna bez winy
ginąc na lądach
w powietrzu płonąc
jak zorze
niespodziewane
przywaleni w kopalniach gruzu kolanem
śpiewamy
głodem żelazem wybuchami
ogniem i gazem
tobie grożąca
tobie nieunikniona
królowo nocnego słońca
nienasycona.
Ja karabin
zapomniałem piękny sierpniu od wczoraj
jak drzwi kina otworzyła się ta pora
mur spękany nad tapczanem rozkwitł srebrnie
znowu głowa będzie gwiazdą niepotrzebnie
artylerio z betonowych łożysk ryknij
dosyć zmierzchów fałszowanych i jutrzni
cedzi stówo bardzo mądre dzień zwykły
w muszlę uszu których ja znów jestem uczniem
słodko wiersze w cieczy cisz tych się wazą
jak trzmiel czarny w tunelowym garażu
tylko taki czas odmienny chciałbym poznać
w którym ludu karabinom będę z wiosną
Jesienią
w oknie chmur plamy deszczowa sieć
ogród to rdzawość czerwień i śniedź
w kroplach co ciężkie na brzoskwiń listkach
niebo kultete błyska i pryska
słucham szelestów jesienny gość
mato wód szmeru szumu nie dość
czujnie czatuję rankiem przy oknie
gdy kwiat opada w kałużę ogniem
może usłyszę któregoś dnia
nutę człowieczą z samego dna
nutę co dzwoni mocno i ostro
a niebo całe dźwiga jak sosrąb