Wiersze - Józef Czechowicz strona 2

Eros i Psyche

na morzach nocy odpływ szumi pianą
jak w szkło w pustkę srelirnawą przenika poranek
chce wydobyć z topieli dom moi miasto wzgórza
słaby l bardzo szary próżno skrzydła trudzi
mimo ze świt z mórz nocy świat się nie wynurza

z zorzy bez horyzontu głosy dwojga ludzi
 
 

słowa toczcie się do me)
powiedzcie znowu


serce myśl
miłuję

wracajcie jego słowa wonne
hzepnijcie mu ode mnie to samo
miłuję

jedno to jest od wieków
głód zagłada l ty
jedno to jest od wieków
głód zagłada l ty

wiatr wieje z siwej nicości
świt nieznany ma zimny oddech
aleś ty jak woda rzeźwiąca
a my razem |ak miecz i dłoń

płaczę
miłość smutek wspólne to drzewo
jak chmura i grzmot
pod ręką czuję twe serce
smuci się równie

oczy ci łzami zaszły
wargi drżą tak skrzydła złamane trzepocą
to ból nie smutek

nie myśl
bo może dlatego płaczę
żeś nic widział nigdy moich łez

nie słuchaj serca
bo może goniłem ku tobie z prędkości miłowania
zmęczyło się

zapomnij o przeszłych i przyszłych
opuść błyskawice szalone
cóż że gwiazdę na której się unosimy
niebo uroni wkrótce

zapomnienie to ty
ty jesteś przy mnie
więc nie czeka mnie nic i nie żegna przede mną ni za mną
ty wieczność
głębiej szerzej
niż sądzisz

jcsteś sprzed sił
które czas wydarły z łona bogów
mocna

miłuję
miłuję

na morzach nocy odpływ szumi pianą
jak w szkło w pustkę srebrnawą przenika poranek
szarość stoi na lądach beznadziejną ścianą
ziemia drży chce otrząsnąć się z tej tępej krzywdy
po coś słuchał człowieku
rozmowa dwojga zgasła w konstelacjach sekund
mogłoby nic być jej nigdy

Front

Ludzle w białycn domacn mówią to pole chwały
w nledziele chodzą do kościoła il na białe procesje
ulicami czystymi w słońcu przebiega pies biały
w białym kwitnącym parku Zakochana czyta poezje

Ale tutaj nie ma wcale białości
w szarej ziemi rowy pdnc brudnych żołnierzy
dym siny i różowy proechodzi do nas przez rzekę
nie białe żółte są kości
armatniego ataku ognisty prąd
na niebie nieustannie leży
to front
to zstąpienie do piekieł

Odcinek 212 l wzgórze 105
we dnie szturmy l strzały
a w nocy przaz dym przedzierają się reflektory
po drutach kolczastych biegają błyski żywe jak rtęć
wszystko ma wtedy inne kolory

Gdy cieho zbłąkana kula wsiiźnie się w białe czoło
znienacka zrobi się biało (nawet na froncie)
biała niedziela biały park piesek biały
zatańczą wkoło

Pole chwały

Hymn

Szumiąca
chorągwi czarnych armią
łopotem ogni
śpiewem

chwytasz znienacka za gardło
serce roztrącasz
zimnym zalewem

żyjemy błądzimy
kołują na zegarach godziny
za nikogo chyba
płacze późną jesienią
szyba

do kogo się śmieje maj z wierzbiny
mówiący słowo kwiatowe
wieczornym cieniom

kiedy ptak znad bystrzycy ulatuje wzwyż
ziemia cała spada ciężką kroplą
ścieżki pokrywa zieloność
drogi się kładą na krzyż

woda ucicha za groblą
biegną do swoich wnętrz puszyste knieje
i malejące kształty domostw
ty jedna olbrzymiejesz

złoty na czole nocy
nabrzmiewa znak twej mocy
żyła piorunu
potężnymi stopami wychodzi z mroku
drżeniem napełniający
ciemną zatoką
falujący
grom
wielbi cię siła człowieczej giiny
śmierci
winna bez winy

ginąc na lądach
w powietrzu płonąc
jak zorze
niespodziewane
przywaleni w kopalniach gruzu kolanem
śpiewamy

głodem żelazem wybuchami
ogniem i gazem
tobie grożąca
tobie nieunikniona
królowo nocnego słońca
nienasycona.

Ja karabin

zapomniałem piękny sierpniu od wczoraj
jak drzwi kina otworzyła się ta pora

mur spękany nad tapczanem rozkwitł srebrnie
znowu głowa będzie gwiazdą niepotrzebnie

artylerio z betonowych łożysk ryknij
dosyć zmierzchów fałszowanych i jutrzni

cedzi stówo bardzo mądre dzień zwykły
w muszlę uszu których ja znów jestem uczniem

słodko wiersze w cieczy cisz tych się wazą
jak trzmiel czarny w tunelowym garażu

tylko taki czas odmienny chciałbym poznać
w którym ludu karabinom będę z wiosną

Jesienią

w oknie chmur plamy deszczowa sieć
ogród to rdzawość czerwień i śniedź
w kroplach co ciężkie na brzoskwiń listkach
niebo kultete błyska i pryska

słucham szelestów jesienny gość
mato wód szmeru szumu nie dość
czujnie czatuję rankiem przy oknie
gdy kwiat opada w kałużę ogniem

może usłyszę któregoś dnia
nutę człowieczą z samego dna
nutę co dzwoni mocno i ostro
a niebo całe dźwiga jak sosrąb

‹‹ 1 2 3 4 5 17 18 ››