Modlitwa żałobna
że pod kwiatami nie ma dna
to wiemy wiemy
gdy spłynie zórz ogniowa kra
wszyscy uśniemy
będzie się toczył wielki grom
z niebiańskich lewad
na młodość pól na cichy dom
w mosiężnych gniewach
świat nieistnienia skryje nas
wodnistą chustą
zamilknie czas potłucze czas
owale luster
Póki się sączy trwania mus
przez godzin upływ
niech się nie stanie by ból rósł
wiążąc nas w supły
chcemy śpiewania gwiazd i raf
lasów pachnących bukiem
świergotu rybitw tnących staw
i dzwonów co jak bukiet
chcemy światłości muzyk twych
dźwięków topieli
jeść da nam takt pić da nam rytm
i da się uweselić
którego wzywam tak rzadko Panie bolesny
skryty w firmamentu konchach
nim przyjdzie noc ostatnia
od żywota pustego bez muzyki bez pieśni
chroń nas.
Moje zaduszki
wyprowadzam królów szeregi
mają szaty zorzanozłote
ja nad falą ładogi oniegi
zluite szaty fałduję młotem
przeznaczenie to moje umarli
wam krokami pożarów grać
aiunie wzywać na grobów darni
słów muzyką ku wam je gnać
a w tym kraju inaczej świta
łuski wodne u kryp się łamią
gwiazdę bladą przez kraty widać
glosy fabryk ramią i kłamią
o piwiarnio w której się budzę
obnażane konary lip
ci pijani ubodzy ludzie
dorożkarska szkapa u szyb
wolno kładę na kartach rękę
trudno śpiewać śpiewaniem pisać
zziębli z torów zbierają węgiel
węgiel brudzi listopad liszaj
lepię tęcze na rudej darni
królów gonię na złoty bieg
to co stworzę wesprzyjcie zmarli
może przetrwa i nas i brzeg
Na wsi
Siano pachnie snem
siano pachniało w dawnych snach
popołudnia wiejskie grzeją żytem
słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach
życie - pola - złotolite
Wieczorem przez niebo pomost
wieczór i nieszpór
mleczno krowy wracają do domostw
przeżuwać nad korytem pełnym zmierzchu.
Nocami spod krzyżów na rozdrogach
sypie się gwiazd błękitne próchno
chmurki siedzą przed progiem w murawie
to kule białego puchu
dmuchawiec
Księżyc idzie srebrne chusty prać
świerszczyki świergocą w stogach
czegóż się bać
Przecież siano pachnie snem
a ukryta w nim melodia kantyczki
tuli do mnie dziecięce policzki
chroni przed złem
Narzeczona
wszedł na fale tucznik jutrzni pięść wparł w głąb
ściakal długo zlotą strugą migotał w łuskach
w ciemnym złocie liśćmi ociekł jak strugą dąb
w ciemnym świcie wichru wyoie i pustka
a cóżeście to tak wodę zmącili
czemu kuźnia pod dębami nie dzwoni
noc zesuwa się niebieska jak kilim
w czarnym krzyku gniazd wronich
wychodziły białe chaty na ług
jeszcze stoi wielka rosa na ziołach
wyjdźże młoda przestąp próg
spojrzyj w ranek malowany
spojrzyj bystro dokoła
ukochany
nie wołaj
mam na oczach marę senną piękniejszą
a cóżeście to tak dymy rozwiedli
że w ainosd tej nie widać wsii cdiej
świtam rankiem słońce sunie spod jedlin
jak twarz moja zuchwałe
ustawiały się rzędem ploty
chochołami róż kołysał zły wiatr
wyjdźże młoda na jehianne zaloty
spojrzyj chłopak u ściany
ozarnooki czeka swat
ukochany
me zaloty
sen tęskliwy mara której nie znasz
Nic więcej
niepokój z ognia
siwobiały wodospad
rozwiane włosy matki
gdy je rzesze rozcięły na poi
smutek wlatuje przez okna
dośnić dospać
dosięgnąć katedr ostatnim
obrotem kół
jak tło mozaiki spękana
ręka na trzonie łopaty
moja może być zbrodnia
i dobry dar
Janku Joanno anna
szepcze jesienny badyl
skądże to w oczach wilgotnych
rudy żar
tak naznaczyło mnie signum
tonąc widzę w odmęcie
widzę kto dni me ciosa
z bólu i cyfr
niczego nie rozstrzygną
stupy płomienne w rzędzie
kładą się
jest kosa
będzie wichr