Wiersze - Józef Czechowicz strona 3

Jeszcze pejzaż

drogę wóz turkotem napoił
ptak to obleciał jasną pręgą
oplótł oplatał

na koński łeb i chomąto
wionęło żywicą z choin
gdzie Boża Męka

jedź
dom blisko
dom blisko już

pod pianą fal przyboi.sko
prom jak zabawka malutki
gołębie i krzyże się iskrzą,
na widocznych zza wzgórz
białych wieżach kościoła słobódki

a jezioro u drogi jak szklane słońce
dzień po zaściankach białoruski dymi
wodę ugrzewa w obry wisty ch brzegach
dzień białoruski w rybach grzybach mące

przez pola piosenka przebiega
spod sznurów opada i wzlata
echo ją goni a huśtawka skrzypi

jedź
Wielkanoc tuż tuż
kraszanka w barwie tych z obrazka róż
za woda ku rojstom spadła

Knajpa

Tłumnie mijały się auta
cętkowane kręgami lamp
wracano z rautu

Nagie ramiona w bransoletach pochylały się nad brukiem
równolegle poziomo i w ukos
z gestów dam
wynikało że chcą spędzić wieczór w gabinetach
pić wesoło i długo

Błysła zabawa

Nie było gwiazd
nic wiadomo było czy noc już schodzi
w czterech jedwabnych ścianach nie ma ulic miast
nikt nic przechodził

Głosy w pijaństwie gasły głaskały się coraz dalej
smukły pan całował ażurowe pantofelki
jedna para tańczyła
spadała komenda pij nalej
z ust panienki w sukience lila
gulgotały nad kieliszkami butelki

Nagle zaczęły się przesuwać kąty gabinetu
żeby nie upaść musieli usiąść
czarne nocne okno błądziło ze ściany na ścianę
kwadraty posadzki goniły za daleką metą
wydęte banie portier wirowały nad stołów oceanem

Usiedli usnęli
gabinet jak wagon pomknął ku świtowi
głowy pijane odrzucili w tył
żyły im nabrzmiewały krwią i alkoholem
a z niemocy tych głów z gorączki żył
realizuje się fantom-Golem

Byłby może zmiażdżył tę gromadę
ale oto
w liryce dalekiego tanga
zaczął warczeć codzienny motor
zmieniło się niebo blade
w jaskrawy prześwietlisty hangar

Koniec rewolucji

Marszczyła się ceglasta woda
przygnębiały ją domy ceglaste
żeglowała czarna lodź niepogoda
nad miastem

Dudnił deszcz o deseczki i deszozulhi
na dziedzińcach tartaków zaśmieconych wilgotną trociną
na niebie było ciemno chmurno jak w zaułku
za niebem było sino

Mokro biły pomokłe sztandary
dymy zataczały się na bruku
spitym mglastorudawym pożarem
gIędaH z parkanów gruby druk

Z dalekiej drogi mlask btota
salwy drą zmierzch koło koszar
a przedmieściem
przesuwało się już w piosence gawrosza
w nieustannych mitraliez terkotach

Kościół Świętej Trójcy na Zamku

Jeszcze po dniu gorącym wr&tbi mur nie ostygł;
blanki ten blady wieczór bodą jak osty,
a za wieżą zamkową, w kościoła oknie na płask,
błysnął wodą stojącą księzyca błahk.

W ciemnym wnętrzu jest smugą białawego szkliwa.
Nie wiadomo, jak taka barwa się nazywa.
Chodzi, chodzi w ciemnościach
ruchomy światła korytarz,
jakby noc palcom srebrnym wodziła niebieska
po gotyckich luków smuklosoi,
po freskach.

Dziecko tak palcem wodzi po książce, gdy czyta.
Tu skały malowane są tronem Dziewicy,
gdzie indziej zaś podwójny Chrystus ciemnolicy
w dwa kielichy odmierza wino.

Święci z pustelni, Mario surowa,
kwiaty kapiące z wnęk odrzwi, nisz,
archaniele, pancerzem jasny - o czym w promieniu śnisz?
Jakie apokalipsy śnią się smokom, orłom?

Żadna trąba nie woła.

Księżyc palce swe cofa w mroku kościoła.

Za szybą migoce Orion.

Miłość

przedświt się czule czołgał
przez mroczne puszcze l chaszcze
noc przed nim płynęła wołgą
górą krążyła jak jastrząb
u dróg ciemnych z niebem twarzą w twarz
chaty tłoczyły się w ciżbie
miłość bez gwiazd
miłość tlała po izbach
usta spajają na usta młotem
mocno ciemność sprzęga
pierwsze uściski młocie
nieskończona wstęgą
ciało się ciałem nakrywa
pachnącym świeżą śliwą
ramiona w gorącei przestrzeni
zamykają się ciemnym pierścieniem
tapczan twardy zgrzany jak rola
orzą chyże lemiesze kolan
aż zamiast pszenic wschodzących i żyt
zaszemrye srebrem świt
zastuka do okien biało

podnieść oczy spojrzeć z uśmiechem
to kwitnącej czereśni gałąź
zgięła się pod strzechę

‹‹ 1 2 3 4 5 6 17 18 ››