Wiersze - Charles Bukowski strona 8

I księżyc i gwiazdy i świat" (and the moon and the stars and the world)

Długie spacery nocą --
oto co dobre dla duszy:
zerkanie do okien
obserwowanie zmęczonych gospodyń
próbowanie pokonania
ich podchmielonych mężów.

Intelektualistka

jak długo dysza
wydmuchiwała
powietrze
tak ona
bez przerwy pisze
i bez przerwy
się kłóci;
wszystko co
mówię
nie jest
tak
więc
przestaję mówić;
i wreszcie
kłócąc się
wychodzi
mówiąc
coś jak:
ja naprawdę nie chcę
ci się narzucać.
ale ja
wiem, że
wróci, one zawsze
wracają.
i
o piątej po południu
już pukała do drzwi.
wpuściłem ją.
nie zostanę długo, powiedziała,
jeśli mnie nie chcesz.
w porządku, powiedziałem,
muszę wziąć
kąpiel.
weszła do kuchni i
zaczęła
zmywać.
jak w małżeństwie:
akceptujesz
wszystko
jakby
nigdy się nie zdarzyło.

Jak nurt zatrutej rzeki

autostrady to psychiczne
kłębowiska
wypaczonych dusz,
kwiatów konających w godzinie śmierci
konającego dnia.
 
 
stare auta, młodzi kierowcy,
za kierownicami nowych modeli
stary kierowcy
bez prawa jazdy, pijani
kierowcy, kierowcy zaćpani,
kierowcy- samobójcy, kierowcy
super ostrożni (ci najgorsi).
 
 
kierowcy o wielbłądzich mózgownicach,
kierowcy którzy szczają pod siebie
kierowcy spragnieni mordu,
kierowcy rozkochani w hazardzie,
kierowcy którzy winią wszystkich wokół siebie,
kierowcy którzy wszystkich nienawidzą,
kierowcy, którzy noszą bron
 
 
kierowcy, którzy nie wiedza, po co
jest wsteczne
lusterko,
po co są
migacze
kierowcy, którzy jeżdżą bez hamulców
kierowcy, którzy jeżdżą na łysych oponach.
 
 
kierowcy, którzy jeżdżą wolno pasem szybkiego ruchu,
kierowcy, którzy nienawidzą swoim żon albo mężów
i chcą żebyś im za to zapłacił.
kierowcy bezrobotni, wkurwieni.
 
 
wszystko to są przedstawiciele
całej ludzkości, wściekli na maksa, obłąkani,
mściwi, złośliwi, tandetni uczestnicy postępu, sępy,
szakale, rekiny, remory, raje, wszy...
 
 
i wszyscy oni razem z tobą na autostradzie:
nadjeżdżają od tylu
wcinają się na chama
sami się oszukują
obleśnie się uśmiechają
ich radia grzmią najgorsza muzyka wszech czasów,
w bakach widać dno,
silniki maja przegrzane
myślami są już za następnym wzgórzem
nie umieją prowadzić wozu
ani żyć,
wiedza mniej niż wie ślimak, pełznąc do domu.
 
 
to właśnie ich codziennie widujesz
kiedy jada znikąd donikąd,
i to oni wybierają prezydentów, mnożą się, ubierają
choinki.
na autostradzie widzisz właśnie to, co jest,
żałobny kondukt zmarłych,
największa zgrozę naszych czasów, ogarniętą ruchem.
 
 
jutro się tam spotkamy!

Jeden przystanek do końca

wiszę
na jednym gwoździu
słonce pali mi serce
jestem
spokrewniony z wężem
boje się wodospadów
boje się
kobiet i zielonych ścian
 
 
smutek ścieka ze mnie jak krople wody
po ścianach półzatrutej studni,
zdaje sobie sprawę za praktycznie moje szanse
ograniczają się do zera –
jestem podobny do robaka znalezionego po włączeniu światła
o 3 nad ranem w łazience
miłość ma usta zatkane szmatą,
szczęśliwe obrazy
zamieniają się w spinacze, wiesz o co
mi chodzi dobrze wiesz,
kiedy już zrozumiesz jak to się dzieje (musisz
zrozumieć
ze
większość rzeczy po prostu
nie wychodzi, próbujesz
je zatrzymać
i kiedy myślisz już ze wiesz
jak to robić, zauważasz
ze jesteś stary) – kiedy już to zrozumiesz
wystarczy byś sparzył się 2 czy 3 razy
a wypchają cię czymś i odłożą na półkę,
dobrze jest uświadomić to sobie –
przestań tak się pieprzyć z
wymyślaniem błyskotliwych ripost, wyluzuj się –
i tak jesteś skończony, tak
samo jak ja. i nie ma się czego
wstydzić. mogę wejść do każdej knajpy:
zamówić whisky z woda,
zapłacić,
trzymać szklankę w dłoni,
oni nie wiedza nic a nic
o tobie albo o mnie,
będą tylko gadać o piłce albo
pogodzie albo kryzysie energetycznym,
nasze dłonie podniosą wtedy szklankę,
będziemy obserwować własne odbicia w lustrze
i pić do dna –
 
 
Jane, Barbara, Frances, Linda, Liza, Stella,
brązowy skórzany pantofel ojca
przewrócony  w łazience,
bezimienne zdechle psy,
jutrzejsza gazeta,
wrzątek wylewający się z termy w
czwartkowe popołudnie parzy ci rękę
aż do łokcia, nie jesteś nawet
zły ze cię boli,
śmiejesz się z tych co wygrywają
śmiejesz się z faceta który pieprzył twoja dziewczynę
kiedy byłeś schlany albo kiedy gdzieś wyjechałeś
śmiejesz się z niej, ze mu dala.
na mętnym wietrze
wyją róże,
powiedzieliśmy
co było do powiedzenia, czas
wysiadać, kusi mnie jeszcze
by powiedzieć
ze cokolwiek będą o mnie mówić
nigdy niczego nikomu nie
miałem za źle.
 

Jedna z najbardziej rajcownych

nosiła platynowa perukę
twarz miała uróżowioną i upudrowana
i szminka
powiększyła sobie usta
jej szyja była pomarszczona
ale ciągle miała pupę młodej dziewczyny
i nieźle nogi.
nosiła niebieskie majtki, zdjąłem je
podniosłem jej sukienkę i przy migającym telewizorze
wziąłem ja na stojaka.
chwile  trudziliśmy się na środku pokoju
(pierdole się z mogiła – pomyślałem – wskrzeszam
umarłą, to cudowne
tak cudowne
jak jeść zimne oliwki o trzeciej nad ranem
kiedy pół miasta stoi w płomieniach)
i spuściłem się.
 
 
zatrzymajcie sobie, chłopcy, swoje dzieweczki
a mnie dajcie rajcowne stare pudlo na wysokich obcasach
i z pupa która zapomniała się zestarzeć.
 
 
ma się rozumieć, potem znikacie
albo schlewacie się w trupa
co na jedno
wychodzi.
 
 
my przez 4 godziny piliśmy wino i oglądali telewizję
a kiedy poszliśmy do łóżka
żeby przespać te sprawę
zostawiła sobie w ustach żeby
na cala noc.

‹‹ 1 2 5 6 7 8 9 10 11 28 29 ››