Wiersze - Charles Bukowski strona 7

Fragmenty książki „Kapitan wyskoczył na lunch więc marynarze przejęli statek" (The Captain is out to

 *
 Dobry dzień na wyścigach, poszła niemal cała karta.
 Ale i tak robi się tam nudno, nawet gdy dobrze obstawiasz. Ta minuta oczekiwania na kolejny wyścig sprawia, że czujesz jakby życie wyciekało w atmosferę. Ludzie, krzątający się dookoła, wyglądają nijako. I oto jest się pośród nich wszystkich. Ale gdzie indziej miałbym pójść? Do Muzem Sztuki? Wyobrażasz sobie zalegać cały dzień w domu i stukać na maszynie? Mógłbym załatwić sobie szal. Pamiętam jednego poetę który kiedyś przychodził i wyglądał jak menel. Koszula bez guzików, zarzygane spodnie, włosy włążące do oczu, rozwiązane sznurowadła, no i ten długi szal, który utrzymywał w niesłychanej czystości. To miało sygnalizować, że jest poetą. Jego pisanina? Cóż, darujmy sobie. 
 *
 Poszedłem do drzwi, na bosaka, w szlafroku. Młody blondynek, młoda tłusta dziewczyna i jeszcze jedna, średniego wzrostu.
 - Chcą twój autograf...
 - Nie przyjmuję do siebie ludzi. - powiedziałem im.
 - Chcemy tylko autograf - rzucił blondynek - obiecujemy po tym więcej pana nie niepokoić.
 Potem zaczął się chichotać i chwytać za głowę. Dziewczyny obserwowały sytuację. 
 - Ale pewnie żadne z was nie ma długopisu albo nawet kartki papieru - powiedziałem.
 - O, westchnął blondynek, ściągając ręce z głowy - To my wrócimy z książką! Najwyraźniej wybraliśmy zły moment...
 Szlafrok. Bose stopy. Może chłopak wziął mnie za ekscentryka. Może tak wyglądałem.
 - Nie przyłaźcie z rana. - powiedziałem.
 Obserwowałem jak oddalają się i zamknąłem drzwi.
 A teraz siedzę tu i piszę o nich. Nie ma co się z nimi cackać bo inaczej zlecą się jak pszczoły do miodu. Mam za sobą paskudne doświadczenia dotyczące blokowania tych właśnie drzwi. Tylu z nich myśli, że jakimś cudem zdecydujesz się zaprosić ich do środka i pić z nimi do rana. Wolę pić samemu. Pisarz pisze, kropka; nie jest winien czytelnikowi nic oprócz  strony druku. Najgorsze jest to, iż wielu tych z "pukaczy" nie kwalifikuje się do miana "czytelnika". Oni coś tam tylko usłyszeli. Czytelnik i najlepszy człowiek zarazem to taki który nagradza mnie swoją abstynencją.  
 *
 Miałem kumpla szulera który powiedział mi kiedyś: "Nie obchodzi mnie czy wygram czy przegram, chcę po prostu stawiać, i tyle." Mam więcej szacunku dla pieniędzy. Mało ich miałem przez większość życia. Wiem czym pachnie ławka w parku, jak brzmi pukanie gospodarza. I w tym cały szkopuł ze szmalem: jest go albo za dużo albo za mało.
 *
Wydaje mi się, że zawsze jest coś, czym chcemy podręczyć samych siebie.

 *
 Cholera, potrzebujemy humoru, potrzebujemy śmiechu. Kiedyś więcej się śmiałem, kiedyś w ogóle wszystkiego robiłem więcej, z wyjątkiem pisania. Teraz tylko piszę, piszę i piszę, im robię się starszy tym więcej piszę, tańczę ze śmiercią. Niezłe to widowisko. I myślę, że dalej piszę dobrze. Pewnego dnia powiedzą: "Bukowski nie żyje" i wówczas naprawdę pokażą mnie światu, zdejmą z tych śmierdzących jasno świecących lamp ulicznych. No bo co? Nieśmiertelność to głupi wymysł egzystencji. 
 *
 Niektórzy ludzie pisali do mnie, że moje pisanie pomogło im dalej iść przez życie. Mi też pomogło. Pisanie, róże i 9 kotów. 
 Mam tu mały balkon, drzwi są otwarte i oglądam sobie światła samochodów na Harbor Freeway na północ; nigdy się nie zatrzymują, te nieustanne pasma świateł. Ci wszyscy ludzie. Co oni wyprawiają? O czym tam myślą? Przecież wszyscy umrzemy, wszyscy co do jednego, co za cyrk! Ten samotnik powinien sprawić abyśmy kochali się wzajemnie ale nic z tego. Jesteśmy sterroryzowani i przybici przez błahostki, zżarci przez pustkę.
 *
 Powinienem obciąć paznokcie u nóg. Bolą mnie nogi od kilku tygodni. Wiem, że to przez paznokcie ale nie mogę znaleźć czasu żeby je obciąć. Zawsze walczę choćby o minutę, bo na nic nie mam czasu. Owszem, gdyby skończył z wyścigami wtedy miałbym go mnóstwo. Ale całe moje życie polegało na zdobywaniu tej jednej godziny, podczas której mógłbym robi to co chcę. Zawsze coś stawało mi na drodze do samego siebie.
 To będzie nie lada wyzwanie, obciąć sobie paznokcie. Pewnie, wiem że są ludzie którzy umierają na raka, są i tacy co śpią na ulicach, pochowani w kartonowych pudłach a ja tu narzekam na paznokcie. Ale i tak, bliżej mi do rzeczywistości niż byle cieciowi co ogląda 162 meczy baseballowych rocznie. Byłem już w piekle, wciąż w nim tkwię i nie czuję się przez to lepszy. Fakt, iż w wieku 72 lat mogę sobie pobredzić o swoich paznokciach jest cudem, który zupełnie mnie załatwia.
 *
 Większość ludzi nie jest gotowa na śmierć, czy to swoją, czy kogokolwiek innego. To ich poraża, przeraża. To jak wielka niespodzianka. Do licha, tak być nie powinno. Jeśli chodzi o mnie, noszę swoją śmierć w lewej kieszeni. Czasem wyciągam ją i pytam: "Cześć, skarbie, jak się masz? Kiedy po mnie przyjdziesz? Wiedz, że będę gotowy."
 Nie ma co się użalać nad śmiercią, tak samo jak nie ma co się rozgadywać o pączkującym kwiacie. Śmierć nie jest tragedią, tyle egzystencje ludzi którzy dożywają bądź nie dożywają swoich śmierci. Nie szanują życia, olewają je. Srają na nie. Głupi skurwiele. Skupiają się jedynie na rżnięciu, filmach, szmalu, rodzinie i jeszcze raz na rżnięciu. Ich umysły przypominają zwoje bawełny. Bezmyślnie połykają Boga, bezmyślnie przeżuwają swój kraj. Wkrótce zapominą myśleć, pozwolą by inni myśleli za nich. Nic, tylko słoma wystająca spod czaszek. Są brzydcy; mówią brzydko, chodzą brzydko. Puścisz takim któreś z arcydzieł muzyki klasycznej a oni nic nie słyszą. Śmierć większości ludzi to czysta kpina, gdyż nie pozostało w nich nic, co jeszcze nie umarło.
 *
Jedyne czego śmierć nie może znieść to twój śmiech, kiedy z niej kpisz.
 *
 Prawidziwe pisanie przychodzi wtedy, gdy czuję że latam, otwieram ogień. Pisanie jest wtedy, kiedy wyciągam z lewej kieszeni śmierć, rzucam nią o ścianę a ta odbija się i wraca do mnie.
 Oni myślą, że musisz stale wisieć ukrzyżowany, cały zalany krwią żeby udowodnić, że posiadasz duszę. Chcą cię widzieć na skraju obłędu, zarzyganego od stóp do głów. Mam dość tego krzyża, spłaciłem swoje. Jeśli będę trzymał się od niego z daleka, mogę zyskać więcej. Aż za dużo. Niech który z nich nań wejdzie, pogratuluje im. Ból nie tworzy - to brocha pisarza, tworczyć.
 *
 Jeffers: "Bądź zły na słońce." Przepiękne. Albo Sartre: "Piekło to inni." Prosto w dzisiątkę, a nawet i na wylot. Nigdy nie jestem sam. Najlepiej być samemu, lecz nie całkiem samemu.
 *
 Pisarze są najgorsi do przyjęcia, zarówno na papierze jak i personalnie. Do tego bywają gorsi personalnie niż na papierze i to bywa smutne. Dlaczego mówimy "smutne?" Czemu nie "fatalni"? Cóż, są pisarze smutni i fatalni. Ponadto uwielbiają gadać głupoty o innych pisarzach. Wystarczy spojrzeć na mnie.
 *
 Jest we mnie coś nad czym nie panuję. Nie potrafię przejechać samochodem przez most bez myśli o samobójstwie. Nie potrafię spojrzeć na jezioro czy ocean bez myśli o targnięciu się na własne życie. Nie trwa to długo, ale zawsze mnie zaskoczy: SAMOBÓJSTWO. Jak światło pojawiające się nagle. W ciemności. Jakby było wyjście które pomaga ci zostać. Rozumiesz? Istnieje też możliwość, że to szaleństwo. A to już nie przedszkole, kolego. Więc zawsze gdy spiszę dobry wiersz, dostaje zastrzyk energii, żeby iść do przodu. Nie wiem jak inni, ale czasem, gdy schylam się żeby włożyć buty, myślę sobie, "Jezu Chryste, i co teraz? Przesrałem życie, mam dość, nie daję rady". Muszę odrobinę z tego wyrwać, ale nie za dużo. Przypomina to przełykanie gówna całymi wiadrami. Nie dziwnego, że więzienia i domy wariatów są pełne, podobnie z rynsztokiem. Dlatego lubię patrzeć na koty, one mnie luzują. Sprawiają, że czuję się dobrze. Nie wsadzaj mnie do pokoju wypełnionego ludźmi. Nigdy. Zwłaszcza w święta. Mówię ci, nie rób tego.
 *
 Kiepskie ze mnie towarzystwo, bo nie lubię rozmawiać z ludźmi. Nie interesuje mnie wymiana poglądów - ani dusz. Jestem wewnątrz okryty kamieniem. I chcę taki pozostać, nietknięty. Tak było od początku. Nie złamali mnie starzy, nie złamała mnie szkoła, aż w końcu obroniłem się przed byciem porządnym obywatelem. Taki byłem od początku. Nie chciałem żeby ktoś sobie igrał z moim jestestwem. Nadal nie chcę.
 *
 Wszyscy, żyjąc, wpadamy w różne pułapki. Dopadają każdego. Niektórzy z nimi żyją, ale chodzi o to aby zrozumieć, że pułapka jest pułapką. Jeśli ktoś nie zdaje sobie z tego sprawy, jest skończony. Sądzę, że rozpoznałem większość moich pułapek i napisałem o nich. Wiadomo, że pisanie nie polega na pisaniu o samych pułapkach. Są przecież jeszcze inne rzeczy. Cóż, niektórzy powiedzą że samo życie już jest pułapką; Pisanie jest pułapką. Niektórzy pisarze mają zwyczaj pisać o tym o co prosili ich kiedyś czytelnicy. To najkrótsza droga do życiowej porażki.
 *
 Nic nie jest w stanie powstrzymać człowieka od pisania, chyba, że on powstrzyma samego siebie. Odrzuty z pism i kpiny redaktorów tylko dodzają mu sił, a im dłużej tak będzie się działo, tym bardziej go to wzmocni, będzie niczym fala wodna wzbierająca na tamę. W pisarstwie nie ma przegranych; to sprawi że twoje palce u nóg będą się śmiać kiedy zapadniesz w sen, sprawi, że będziesz kroczył jak tygrys, buchał ogniem z oczu i staniesz twarzą w twarz ze Śmiercią. Zginiesz jak w wojownik, uznany w piekle. Szczęśliwe słowo. Idź, poślij. Bądź Klaunem w Ciemności. To zabawne. Zabawne. I jeszcze jedno zdanie...
 *
Na 4 piętrze wszedłem na ruchome schody prowadzące w dół. Kto wymyślił ruchome schody? Kroki wykonują za ciebie. No, i mów mi tu o szaleństwie. Ludzie posuwają się schodami z góry na dół, jeżdżą windami, samochodami, mają garaże które otwierają po naciśnięciu guzika. Potem idą na siłownię, żeby zrzucić na wadze. Za 4000 lat nie będziemy potrzebowali nóg, wystarczy poruszać się dupą, albo będziemy po prostu turlać się stącone kręgle. Wszystkie gatunki wzajemnie się wyniszczają. Dinozaury wyginęły ponieważ po zjedzeniu wszystkiego co było, zaczęły zżerać się wzajemnie aż został jeden sukinsyn który zdechł z głodu.
 
 *
Dobrze że wcześniej wystawiłem kosze na śmieci. Byłem zmęczony. Teraz nie muszę tego robić. Kosze na śmieci. Jednej nocy, pijany, zasnąłem na kubłach na śmieci. Nowy Jork. Obudził mnie duży szczur siedzący mi na brzuchu. Oboje, w tym samym momencie, podskoczyliśmy na metr do góry. Chciałem zostać pisarzem; Miałem nim zostać ale nie mogłem wymyśleć tytułu. Udawałem. Ruch uliczny zaczął swój bieg a ja podążyłem za nim. Nikt nikogo nie znał i to było świetne. Aż nagle tłusta smuga światła rozlała się po ulicy i po raz pierwszy tamtego dnia poczułem się naprawdę dobrze.
 *
Niektóre tytuły są pisane z myślą by przyciągnąć czyjąś uwagę. Nic podobnego, nie przyciągają bowiem kłamstwo nie przyciąga.
 *
 Wiecie co, ktoś powinien wynaleźć jakiś porządny obcinacz do paznokci. Napewno da się to zrobić. Te które na sprzedają są nieporęczne. Czytałem jak jakiś gość w podejrzanej dzielni chciał obrobić monopolowy przy pomocy pary obcinarzy. Jemu też nie pomogły. Jak Dostojewski obcinał paznokcie u nóg? Jak Van Gogh? Jak Beethoven? Jak oni je obcinali? Wierzyć się nie chce. Kiedyś pozwalałem Lindzie obcinać swoje. Wykonywała kawał dobrej roboty - czasem jednak zachaczała o skórę. Jeśli chodzi o ból to miałem go dość w swoim życiu. Wszelkiego rodzaju.
 Wiem że niedługo umrę i wydaje mi się to dziwne. Jestem samolubny, najchętniej siedziałbym cały czas na dupie i rył kolejne strony. To mnie chroni, luzuje. Ale jak długo tak można? To nie w porządku, dłużej tak to ciągnąć. Do licha, śmierć w życiu to jak paliwo w czołgu. Potrzebujemy jej. Ja jej potrzebuję. Ty też. Zaśmiecimy to miejsce doszczętnie, jeśli będziemy tu za długo.
 Najdziwniejszy jest, myślę sobie, moment, kiedy ludzie po czyjejś śmierci patrzą na jego buty. To najsmutniejsze. To tak, jakby największa część ich osobowości spoczywała w butach. W ubraniach, skąd. To jest w nich, tych którzy właśnie umarli. Kładziesz ich kapelusz, rękawiczki i buty na łóżko, patrzysz na nie i dostajesz szału. Nie rób tego. Co by nie mówić: oni wiedzą coś czego ty nie wiesz. Możliwe.
 *
Dwa razy w tygodniu dostaję propozycje zrobienia ze mną wywiadu a przecież nie ma o czym, tak naprawdę, gadać. Jest mnóstwo tematów do pisania a nie do rozmawiania.
 *
W następnym wcieleniu chcę być kotem. Spać 20 godzin na dobę i czekać na michę; Wysiadywać po kątach i lizać się po tyłku. Ludzie są wiecznie nieszczęśliwi, agresywni  i tylko tym pochłonięci.
 
 *
Pamiętam gonitwy i ludzi stłoczonych przy ławach, ramię przy ramieniu, dupa przy dupie, spoconych, rozkrzyczanych, rozpychających się przy barze. To były dobre czasy. Niesamowite dni, kiedy piło się i śmiało. Myślało się, że te dni (i noce) nigdy się nie skończą. Bo niby czemu? Szarpaniny na parkingu. Walki na pięści. Bravcado i chwała. Klimat. Do licha, życie było wspaniałe, życie było zabawne. Byliśmy facetami, nie dawaliśmy sobie w kaszę dmuchać. I, szczerze mówiąc, to było najlepsze. Chlanie i skręty. Mnóstwo barów, pełnych barów. Żadnej telewizorni. Gawędziło się i pakowało w kłopoty. Jeśli zawinięli cię po pijaku na wytrzeźwiałkę, odspałeś swoje i rano wychodziłeś. Straciłeś robotę to znajdywałeś następną. Nie było sensu kręcić się wciąż w jednym miejscu. To były czasy. To było życie. Bez przerwy działy się szalone rzeczy które poprzedzały kolejne, jeszcze bardziej szalone zdarzenia.
 *
Bush pewnie znów wygra wybory bo wygrał łatwą wojnę ale nie kiwnął palcem w kwestii ekonomii. Nigdy nie będziesz wiedział czy rano otworzą twój bank. Nie mam zamiaru tu moralizować, ale w latach 30 przynajmniej każdy znał swoje miejsce. A teraz przypomina to pokój pełen luster i nikt nie wie kto trzyma to wszystko za mordę. Mało kto wie dla kogo naprawdę pracuje. Jeśli pracuje.

 *
Kiedy konie skończą na zawsze swój bieg, niebo spadnie na ziemię, naraz: płaszcząc, pochłaniając, miażdżąc wszystko.
 *
Kiedyś piłem 15 godzin na dobę ale było to przeważnie piwo i wino. Powinienem nie żyć. Umrę, to pewne. Ale nie jest źle, myślę sobie. Miałem dziwne i pokręcone życie, przeważnie okropne, zupełnie rozwalone. Ale wydaje mi się, że żyjąc tak jak żyłem, udało mi się przedrzeć przez cały ten syf i w tym mój sukces. Patrząc w przeszłość, widzę że udało mi się osiągnąć klasę i odpowiedni zapas luzu dzięki którym przeszedłem przez wszystko co mnie spotkało w życiu.     
 *
...kiedy zmuszam się do zostania w domu, wpadam w apatię, niedobrze mi, czuję się bezużyteczny. Dziwne uczucie. Noce są w porządku, przecież w nocy piszę. Ale dni trzeba się jakoś pozbyć. W pewnym sensie, to jestem chory - nie zmierzam się z rzeczywistością. Ale kto, u licha, ma na to ochotę?
 *
No dobrze, może ty powiesz mi coś mądrego. Zostać prawnikiem? Lekarzem? Może kongresmenem? Przecież to ta sama breja. Oni sądzą inaczej, ale tak właśnie jest. Są zamknięci w schemacie z którego nie widzą wyjścia. I rzadko kiedy któryś z nich jest dobry w tym co robi. Ale to nie ma dla nich znaczenia, bo siedzą schowani w bezpiecznym kokonie.
 *
 Pierwsze co pisanie powinno robić to ratować twój tyłek. Jeśli spełnia swoje zadanie, wtedy jest zawsze świeże, ciekawe.
 Pewien pisarz dzwoni do ludzi mówiąc im że pisze 5 godzin na noc. Rozumiem, że jest to powód do dumy. Ale przecież, czy muszę to mówić? Ważne jest przecież co pisze. Ciekawe czy czas jaki spędza przy telefonie dolicza do swoich 5 godzin pisania...
 *
Lepiej pójdę na dół usiąść z żoną i pooglądać trochę durnej telewizji. Całymi dniami siedzę na wyścigach albo przy maszynie. Może to jej odpowiada. Mam nadzieję. No, idę. Wiesz, jestem porządnym gościem. Po schodach. Dziwnym uczuciem musi być mieszkanie ze mną. Bynajmniej ja się czuję dziwnie.
przełożył Jacek Szafranowicz

Głowy bez twarzy

oszaleć, zabić się czy
ciągnąć dalej?
 
 
siedzieć tu teraz to
groteskowo doskonale
zajęcie: z niczym
nieporównywalne.
 
 
porażona przeszłość i krotka
przyszłość.
 
 
w takie dni
można dostać chandry
z powodu wróżby w chińskim
ciastku.
 
 
listopad wkrada się na czworakach
jak trędowaty.
 
 
a może jest jednak gdzieś jeszcze
dla nas
miejsce.
 
 
nie chodzi o działanie
tylko o czekanie,
 
 
nie o czekanie
tylko o trwonienie.
 
 
nie o trwonienie
tylko o trwałość tego
co strwonione.
kto tak właśnie wierzy
ten przytakuje.

Głód (Hunger)

byłem głodny wiele razy
ale okres który pamiętam
szczególnie miał miejsce
w Nowym Jorku,
nadchodziła noc
kiedy stałem przed
szklanym oknem
restauracji.
i w tym oknie
była pieczona świnia,
bez oczu,
z jabłkiem w ryju.
biedna cholerna świnia.
biedny cholerny ja.
za tą świnią
wewnątrz
byli ludzie
siedzący przy stolikach
rozmawiając, jedząc, pijąc.
nie byłem jednym z tych ludzi.
poczułem się związany z tą świnią.
zostaliśmy złapani w niewłaściwym
miejscu
w niewłaściwym
czasie.
wyobraziłem sobie samego siebie w oknie,
bez oczu, upieczonego, z jabłkiem w
ustach.
to by dopiero przyciągnęło tłumy.
- hey, coś nie widać zada.
- jego ramiona są za chude.
- widzę jego żebra!
odszedłem od okna.
poszedłem do swojego pokoju.
wciąż miałem pokój.
wchodząc do swojego pokoju
zacząłem rozmyślać:
może mógłbym zjeść trochę papieru?
gazetę?
karaluchy?
może złapać szczura?
surowego szczura.
obrać z sierści,
wyjąć wnętrzności.
wyjąć oczy.
odciąć głowę, ogon.
nie, dostałbym jeszcze
jakiejś paskudnej szczurzej choroby!
szedłem dalej.
byłem tak głodny że aż wszystko
wydawało mi się zdatne do jedzenia:
ludzie, hydranty, asfalt,
zegarki na rękę...
mój pasek, moja koszula.
wszedłem do budynku i
poszedłem schodami do góry do swojego
pokoju.
usiadłem na krześle.
nie włączyłem światła.
siedziałem tak i zastanawiałem się czy aby
nie oszalałem
gdyż nie robiłem nic aby sobie
pomóc.
głód w końcu ustąpił
i siedziałem tak dalej.
aż to usłyszałem:
dwoje ludzi w pokoju obok
kopulowało ze sobą.
słyszałem skrzypienie łóżka
i jęki.
wstałem, wyszedłem z
pokoju i wróciłem na
ulicę.
za to tym razem poszedłem
w inną stronę,
ominąłem świnię
za oknem.
ale pomyślałem o świni
i zdecydowałem że prędzej umrę
niż ją
zjem.
zaczęło padać.
spojrzałem w górę.
otworzyłem usta i połykałem krople
deszczu... zupę z nieba...
- hey, spójrz na tego faceta!
usłyszałem kogoś.
głupie sukinsyny, pomyślałem,
głupie sukin-
syny!
zamknąłem usta i poszedłem
dalej.

Gulasz

gulasz w południe, popatrz, kochana:
mrówki, trociny, krzaki rosnące na mice,
cienie banków jak zły dowcip;
jak myślisz uda nam się dzisiaj
usłyszeć "Sprzedaną narzeczoną"?
jak tam twoje zęby?

chyba umyję nogi
obetnę paznokcie
nie stanę się po tym Chrystusem
ale
może mniej będę trędowatym - a to się liczy kiedy
gra się z czasem
w tę gierkę zwaną
biedą.

zobacz: najpierw listonosz
potem wczorajsze wydanie "Timesa"
może w ten sposób
wyrzucą nas
z jednodniowym opóźnieniem.

jest jeszcze biblioteka
albo spacer alejami.

wielu wielkich
ludzi chodziło alejami
tylko że straszne jest być
wielkim człowiekiem
jak małpa która nosi trzykilowy
worek kartofli na dziesięciometrowy pagórek.

Paryż może poczekać.

chcesz soli?

kiedy zjemy
chodźmy spać, chodźmy spać.

nie dorobimy się pieniędzy
na jawie.

Handel

prowadziłem te ciężarówki tak ostro
i długo że mi
prawa stopa
drętwiała od naciskania
na gaz.
dostawa za dostawą,
14 godzin jednym ciągiem,
dolar dziesięć za godzinę,
na czarno,
jednokierunkowymi uliczkami w najgorszych dzielnicach.
o północy lub w samo południe
pędem miedzy wysokimi domami
i zawsze ten smród czegoś
co właśnie zdycha lub zaraz zdechnie
w windzie towarowej
tam, dokąd jedziesz,
w windzie samoobsługowej
z wyjściem prosto do dużej hali
nieprzyjemnie widnej
od gołych żarówek
nad głowami tłumu kobiet
każda niemo zgarbiona nad maszyną
żywcem ukrzyżowana na
akord
a potem oddajesz paczkę
grubemu skurwysynowi w czerwonych
szelkach.
od podpisuje, dziurawiąc tandetny
papier
długopisem,
oto potęga,
oto Ameryka przy pracy.
myślisz, żeby go zabić
na miejscu,
ale przekreślasz tę myśl i
schodzisz
do windy
cuchnącej moczem,
ciebie też ukrzyżowali,
Ameryko przy pracy,
wypruwają ci jelita
i mózg i
wolę i duszę.
wysysają cię do sucha, a potem
wyrzucają.
ustrój kapitalistyczny.
etyka pracy.
zysk jako motywacja.
wspomnienie słow. twojego ojca,
„ciężko pracuj, to zdobędziesz
uznanie”.
no jasne – pod warunkiem, że dasz im zarobić
więcej niż oni
tobie.
 
 
z zaułka znowu
prosto w słońce
w strumień aut,
planujesz drogę do następnego postoju
najlepszą trasę, żeby oszczędzić na
czasie
a nie znasz żadnych sprawdzonych grepsów,
a sama myśl o
wszystkich dostawach jeszcze do załatwienia
groziłaby obłędem.
odwalaj jedna na raz,
swobodnym slalomem przez korki,
wśród innych zajeżdżonych szoferów,
też bez pojęcia o niebezpieczeństwie,
rzeczywistości, nurcie ani
współczuciu.
czujesz, jak rozpacz
wymyka się z ich
maszyn,
a żyją w takiej samej beznadziei i
odrętwieniu jak
ty.
 
 
przedzierasz się przez ścisk
takich właśnie
w drodze do następnego
postoju
przez rojne centrum
Los Angeles w 1952 roku
śmierdzący i skacowany
nie masz czasu na obiad
nie masz czasu na kawę,
trasą numer 10,
jesteś nowy,
dajcie nowemu trasę
co urywa jaja
zobaczymy, czy nowy da radę połknąć
wieloryba.
 
 
rzut oka w dół:
wskazówka na
czerwonym,
prawie zero benzyny.
gleba, kurwa.
dajesz do dechy i
jedną ręką zapalasz
zgniecionego peta zapałką z brudnej paczki

srać na ten świat.

‹‹ 1 2 4 5 6 7 8 9 10 28 29 ››