Wiersze - Kazimierz Przerwa-Tetmajer strona 21

Achilles

                                         "Na mieczu moim były wtenczas wieki...."
                                                                                                                                                                                           Juliusz Słowacki, Król - Duch
 
Pełzałem, nędzny, w niskim życia lesie,
związane mając w pęto obie ręce -
słuchałem słowa - skąd je wiatr przyniesie,
choćby się w wilczej rodziło paszczęce -
błądziłem okiem niemym po bezkresie,
głupi, spojrzenia szukając mej męce -
trzody, pędzonej po pastwisku, wspólnik,
w żyłach bez własnej krwi - skuty niewolnik.
 
Wśród cudnych widzeń Piękności na oczach,
poprzez różowomarmurowe ciała,
przez blask świecący, jak złoto, w warkoczach,
ze wzrokiem lśniącym, jak staw, kiedy pała,
południa światło zwierciedląc w roztoczach -
mnie smutna, ciemna żałoba widniała,
mara, w źrenice wbita wiekuiście,
w czarny owita płaszcza i w zwiędłe liście.
 
Widziałem Życie - lecz ono odległe
grało ode mnie, znaczonemu nocy -
i myśli moje, jak konie rozbiegłe,
jeden trzask bicza spędzał do bezmocy -
wstyd mnie pożerał  - moją własną cegłę
kładłem, budując cudzym do pomocy
piersion warownie i wznosząc budowę,
z której mróz padał na pierś, noc na głowę.
 
Jak Dant, przez piekło kroczyłem za życie -
a tym okropniej, że czułem rąk siłę -
lecz w sercu wszczęły mi się pleśnie gnicia
i żyjąc - czułem pod sobą mogiłę --
i te cmentarne, przytłumione wycia --
i te wyziewy wnętrzne, trupie, zgniłe --
i to poznanie nikczemne, padalcze:
że nie o Życie ja -- lecz z śmiercią walczę!
 
Nie Życia sięgam - lecz się śmierci bronię,
parias, wyzuty poza prawo ludzi,
któremu matka, kołysząca w łonie,
już ducha modły błagalnymi studzi,
któremu pierwszy raz składają dłonie
nie do radości, lecz się matka trudzi
wyuczyć usta niemowlęce: prośbą -
a pierwszy duszy dech - jest oddech groźbą.
 
Ona to, jako tęcza nad kołyską
od krańca w kraniec łuk ogromny włóczy,
wisi - jak tęcza, siedmiu barw siedlisko,
którymi oko barw świata się uczy -
w błękit daleki wpięta - oczu blisko,
jasna jak piorun migocący w tuczy,
złowieszcza jak zarazy powienie -
Groźba - polskiego dziecka pierwsze tchnienie.
 
O ziemio, któraś znała tę udrękę
na wskróś, do gruntu - i wiek nie oczyści
ścian - w których życiem nazywano mękę,
naw - gdzie modlitwą był żar nienawiści - -
jedyną: ujścia - Bóg zbierał podziękę -
nad zemstę większej nie znano korzyści,
gdzie nikt nie słyszał nigdy, przez wiek życia,
we własnych swoich piersiach serca bicia.
 
Serc prawdziwego dźwięku... O boleści
godzino - gdyś ty jawił się przede mną
w zbroi, gdzie łuska stalowa wzrok pieści,
hełm grzywą spływa purpurowociemną
i stal złocona purpurą szeleści,
w dłoń twej jawór - - wzrok chwałą nadziemną
świeci - - po skórach lwich idąc kobiercem:
gdyś tak zeszedł i stanął przed sercem!...
 
O Achillesie - myśli młodej boże!
W proch upadłem przed tobą - - zgniecony!
Gardziłeś ręką - - która nic nie może!
Oczyma trząsłe - podłymi ramiony!
Jam w duchu moim czuł ogniste noże,
bom znał się twoim synem urodzony,
bom znał się synem twym - - i w podłym szlochu
zdeptany leżał w kurz - - oplwany w prochu!....
 
Jakaż to ręka, jak ręka olbrzyma,
za barki moje chwyciła i wstrząsa - -
z oczu mych nagle łzy bólu wyżyma,
w dłonie mi rzuca broń, co żre i kąsa - -
serca się mego, jak Łazarza, ima,
wskrzesza, ze zgniłych je pleśni otrząsa,
w usta mi wpiera dech - - i czarnoksięstwo -
w rycerza zmienia proch, żałobę w męstwo!
 
Ten, co z wściekłością bezsilną pożera
piasek - aż do nóg pogromcy zwalony -
i sam już nie znał: czy żył - czy umierał -
kim jest, co w piersi nosi pokrwawionej -
i rany własną ręką rozdzierał,
ażeby spojrzeć: czy jeszcze czerwony
strumień krwi krąży mu w serdecznej żyle -
lub czy już zakrzepł, jak trupem w mogile:
 
ten nagle zrywa się - podźwiga ramię -
salwą swej broni krzycząc: że jest żywy!
w Życia pojawia się ogromnej bramie
jak zapomniany cień - przybysz prawdziwy!
Jak wściekły, sztaby żelaza rozłamie,
umarłe wskrzesza i zapadłe dziwy,
Niepodobnemu daje zew i pole,
w karabin kładąc cud - i wiary wolę!
 
O karabinie polskiego żołnierza,
śmiertelny kwiacie, bujny ponad kwiaty!
W tobie lud święci broń swego rycerza,
w przędzy mąk swoich wijąc cię szkarłaty!
Tyś poświęconą jest arką przymierza
między dawnymi a nowymi laty,
do ciebie serce okrwawione wiodło,
za tobą tęsknił ból - - tyś Polski godło!
 
Kto mieczem walczył, ten od miecza ginie,
kto mieczem zginął, ten mieczem powstanie -
na dyplomowym śmierci pergaminie
Polsce wyryje bagnet:  zmartwychwstanie...
Chwyciłem ciebie w dłoń - w tobie się ninie
maluje ducha zew i serc błyskanie -
nie będę dłużej w ziemi tył się kretem - -
do słońca! Grobu sklep przedrę bagnetem!
 
Do słońca! Choćby tak patrzało we mnie,
jak nieśmiertelny wzrok Achillesowy:
nie zniżę powiek! Bowiem precz ode mnie
płaszcz niewolniczy pchnąłem i okowy!
Nie żyję więcej trwożnie i nikczemnie,
królewski żywot rozpocząłem nowy,
we mnie to Król-Duch polskiego żytwota
wstąpił, jak w morze jasność zorzy złota!
 
Jam to był śniony przez najwyższe duchy
i ja wołany rozpaczy zwątpieniem -
jak cień chodziłem u wrót - - w domie słuchy
krok mój słyszały we śnie - - byłem cieniem - -
koło zagrody błądząc, jak liść suchy,
zdałem się nigdy nie zistnym wcieleniem - -
myślano: pierwszy tak by mnie spopielił - -
a oto jestem żyw - w życiem się wcielił!
 
Na barkach moich dłoń leży niezłomna,
bark nie ugina - lecz pędu dodawa -
zjawa mych oczu stanęła ogromna,
ja sam tę zjawę widzę - i jam zjawa - -
na wieki myśl mnie związała potomna
w jedno, co waży szalą:  ż y w o t - s ł a w a -
i w Achillesa znak, Achilles nowy,
idę, wołając, cień Leonidowy.
 
Na Termopilach jam, który zda sprawę - -
gdyby stanęli męże nad mogiłą,
zobaczą piersi otwarte i krwawe
i niech spytają mnie: w i e l u  w a s  b y ł o?
Na Termopilach sława grzmi o sławę,
jak bryła złota zwarta z złota bryłą,
i nie zawsztydza mię ani nie przestraszy
wieniec na głowie róż i wino w czaszy!
 
I dzisiaj idzie głos między górami
i opowieści płyną poprzez chmury - -
zmierzyłem w duchu się ze Spartanami,
o Termopilem zagrzmiał rodne góry!
Lud swoje serce do rąk moich da mi,
gdy w płomień porwę mój ten lud tortury,
a z tego serca, raz je wziąwszy w ręce,
piorun wywołam i pożatr wyświęcę!
 
Pożarem tylko lud ten wstanie z leży!
Pożarem tylko krew swych zył oczyści!
W pożarze tylko sam w siebie uwierzy,
Chrystusa swego widząc w nienawiści!
W gniewie i pysze z ludami się zmierzy,
poczuje, że się we krwi Bytem iści -
Prawo zdobędzie wolą rzek, co płyną,
rwą tamy, łamią grunt, trzęsą krainą.
 
Pożarem tylko sam siebie zdobędzie!
Pożarem tylko sam siebie odkupi!
Gdy wyjdzie, jako mosiądz za krawędzie
palenisk, w ziemię jak posąg się wsłupi,
gdy wstanie, Życia wznowione narzędzie,
precz odrzuciwszy płaszcz i zaduch trupi,
i  złotym światu otrąbi się rogiem:
dewizą będzie mu Stal - Cyfra Bogiem!
 
Ja go wywiodę w światło, Król-Duch prawy,
Achillesową powołan prawicą,
którym to poznał, że tu trzeba sławy
i sławę nabył śmierci błyskawicą -
jutrzni i z ognia światu dać znać lico
i w Achillesa przeistoczyć siebie -
aż naród serce swe w sobie odgrzebie....
 
A nie jest dla mnie tajemnicą żadną
tego narodu strach - i bojaźń wiary -
jego żebraczy lęk,  że łachman skradną,
który go liczył w ludy, nie zaś - w mary;
ten strach rozbitka, aby nie pójść na dno,
strach katorżnika nowej, cięższej kary -
lecz wierzę - jakem śłubował odwadze:
że go na słońca blask z nocy prowadzę...
 
Chociażbym upadł w drodze: dziesięć razy
powstawać będę, rodząc nowe czyny;
a czyny moje, jak milowe głazy,
gościniec będą wieść do Snu krainy.
Duch mój jest synem Wiary i Ekstazy,
nie może zbitym być, jako dzban z gliny,
powstawać będzie, jak feniks z popiołu,
dopóki wieńca nie zdobędzie czołu.
 
Jedną jest droga moja, w jaką stronę
kolwiek się zwrócę - nikt przy mnie nie stawa -
jestem jak kryształ czysty, blaskiem płonę
jak diament, co się z niczym skuć nie dawa;
w  niczyjej toni cieniem mym nie tonę
ani się ucho czyjej gry napawa -
wskroś sam przez siebie, nikomu nie dłużny,
idę wśród ludzi jak obcy podróżny.
 
Jedną jest droga moja, bez różnicy,
czybym na prawo zboczył, czy na lewo -
przede mnną Słowo trzaska w błyskawicy,
co Deszczu Ziemi ma spłynąć ulewą:
wiem, czego szukam - - z bezsennej źrenicy
nie tracę gwiazdy, co jest niebios mewą,
wysoko wzbitą, na skrzydle upiętą,
żeglarzom ziemię wieszczącą i święto.
 
(O, w jakież wielkie, mgliste wysokości
spogląda moja otwarta źrenica - -
jestem brat ciszy, jestem syn światłości,
jestem chowany w wierze: bezgranica - -
precz poza siebie rzucam ścierw i kości -
lecę, gdzie świeci Jutrznia krasolica -
duch - gdybym duchem nie był, czyżby ciało
śmiertelny zniosło pot, trud wytrzymało....
 
Widzialnym cień mój na ziemi, nie Życie -
nie mej istoty treść, cor ządzi dłonią - -
jestem ptak, który żegluje w błękicie,
gdy tam, na ziemi, walczę krwawą bronią - -
serca mojego gwiazdy słyszą bicie,
Król-Duch, co doli kieruje harmonią - -
jak anioł w skrzydła biorę Polskę chorą,
jak aniołowie duszę dziecka biorą.)
 
Aniołem-Stróżem jestem mej ojczyzny,
co Bogu za nią ma zdać porachunek -
z jej piersi plamy ja zmywam zgnilizny
i ja Judasza z wargi pocałunek -
jak rola: kłosem ofiar jestem żyzny,
jako w gorączce gąbka: daję trunek - -
i porachunek straszny w sobie niosę
pomiędzy ostry mieczy i między kosę....
 
Kto widział ducha mojego szarpanie,
kto widział ducha mojego obawy - - 
jestem jak siewca na przymorskim łanie,
jestem jak cieśla pod zarwiskiem lawy - -
przecież jest we mnie zew, sił zawołanie -
stanąłem - upiór z cmentarzyska krwawy -
na usta wziąłem uśmiech dziecka siłą -
aby zjawienie moje, jak chcę, było!
 
O karabinie polskiego żołnierza!
Tragiczne, straszne zaprzeczenie ducha!
Stal twoja kuta jest z modłów pacierza,
którym pogardza człowiek, Bóg nie słucha - -
młot, co cię kowa, o piersi uderza,
gdzie serce leży, jako żużla sucha,
spalona ogniem rozpaczy, kamienna,
serce, co jeden zna wyraz:  Gehenna!...
 
Z taką ja bronią wstał i naprzód idę,
zapatrzon w jedno promieniste słowo,
w źrenice biorę zbrodnię i ohydę,
w pierś cios i czarę trucizn piołunową - -
znam wszystko - myśli moje jasnowide
tłumię, bo wierzę w mą moc powrotową,
w konieczność moją i w ten dzień zwycięski,
który przyzywam - wnuk hańby, syn klęski....
 
Jeślibym zbłądził: błąd mój błędem będzie
potoku, co się dostał na mieliznę -
lecz w morze płynąc, on się wydobędzie,
bo musi w swoją powrócić ojczyznę -
tak ja: skąd wstałem, tam idę - w rozpędzie
Najwyższej Woli świata. Gdzie krwią bryznę,
rodzi się Wola, z której sam powstałem -
Wolność, kupiona krwią - dla duchów ciałem.

Był czas

 
 
Był czas, żeśmy się rozumieli,
Ten czas przeminął i nie wróci,
A dziś mnie z wami wszystko dzieli,
Nic wy mnie dziś nie obchodzicie,
Nic mnie wasze obchodzi życie,
To jedno boli, żeście skuci.
 
Pieśń moja stała się dziś pieśnią
Wyłącznie tylko moją własną;
Nie dbam, czy gdzie się ucieleśnią
Tak czy inaczej w czyjem młodem
Sercu te słowa, które w wodem
Rzucił - - niech płyną lub zagasną.
 
Jesteśmy obcy. Macie wróżów,
Macie serc waszych wykładaczy,
Macie dusz waszych czujnych stróżów,
Kapłanów waszych świętych chramów,
Dzierżących szale prawd i kłamów,
Poetów drążeń i rozpaczy.
 
Jam od wszystkiego uciekł tego,
Żyjcie, jak chcecie - - czym jesteście?
Macież liść drzewa zielonego,
Macież woń kwiatu, szum potoku,
Jesteście jak wschód słońca oku,
Jak modrzewiowych gęstw powieście?
 
Jesteścież jak legenda złota
Kuta we wnętrzu skał ogromnych?
Albo jak zbroja, co grzechota,
Albo miecz, co przy boku chrzęści,
Albo stalowej łoskot pięści
Pragnących gwarów wiekopomnych?
 
Jam własnej tylko myśli mojej
Poetą - - gdzie mnie wicher rzuci,
Tam harfy mojej struny stroi,
Szumi mnie tylko pieśń pojęta,
Pieśń, której niczym świat nie pęta - - To jedno boli, żeście skuci.

Byłbym cię oddał...

 
 
Byłbym cię oddał, pókim cię miał,
za dziką tę jedynie
swobodę, z jaką wicher gna
przez moich skał pustynię.

Słodkich twych objeć wyrzekłem się,
dla mary czczej i próżnej -
dziś może bym za ciebie dał
ziemię, lecz żal za późny ...

Cudna księżna

 
Cudna księżna chodzi po ogrodzie,
widzi białe łabędzie na wodzie,
białą ręką do się je przyzywa,
ale stado po wodzie odpływa
                      precz.
 
Cudna księżna przed stopami swymi
widzi kwiaty z barwami cudnymi,
chce je zerwać dla krasy i woni,
ale wszystkie kwiaty zwiędły w dłoni
                       jej.
 
Cudna księżna na niebie wysokiem
grę obłoków pragnie śledzić wzrokiem,
ale wicher gdzieś z przepaści świata
grę obłoków na niebie rozmiata
                           precz.
 
Cudna księżna ujrzała na drzewie
ptaka, co ją ukołysze w śpiewie,
ale sokół, błądzący w przezroczu,
ptaka nagle pochwycił sprzed oczu
                          jej.
 
cudna księżna - czyli uwierzycie? -
chciała posiąść gwiazdę na błękicie,
ale wieczór nadpłynął ponury
i znad głowy gwiazd zniosły chmury
                      precz.
 
Lecz, gdy ciemność północna nastała,
tej już nie wziął nikt tej księżnie cudnej -
mogła błądzić, zamyślona cała,
w ciemnym mroku przez ogród bezludny.
                    

Dawna chwała

 
Dawna chwała mi się śni,
dawna chwała dawnych dni,
dawna siła, dawna moc
śni mi się w miesięczną noc.
 
Gdzie wśród wielkich, dumnych skał
z szumem wielki potok gnał,
niosąc życia bujny sok:
dziś pozostał suchy stok.
 
Przyleciały orły tu,
co nie były dawno tam -
zamiast wody naszły szlam,
zamiast jodeł porost mchu.

‹‹ 1 2 18 19 20 21 22 23 24 45 46 ››