Wiersze - Kazimierz Przerwa-Tetmajer strona 18

Życie

Od jesieni do jesieni
życie w biegu się nie leni
i od lata znów do lata
jak kurzawa z wichrem zmiata.

Rdzą przeżarci i kłopotem
pytamy się: a co potem?
Pod krzyżami upadamy
i co potem się pytamy?

I co potem, i co potem -
gnani smutnym samolotem,
wśród ciemności i przepaści -
ideałów entuzjaści.

Słowa

Słowa
 
Czczę te oczy, które nic nie widzą,
czczę te uszy, które nic nie słyszą,
      lecz na jasnej zawieszone wstędze,
      są osnute we własnej potędze,
    jak gwiazdy ponad ciszą.
 
Czczę te usta, które ściśle milczą,
czczę te słowa, co gdy z ust wychodzą,
      to wychodzą li tylko dla bogów,
      grając na kształt echonośnych rogów,
    które okręty zwodzą.
 
Czczę tę duszę, co dobrze rozumie,
że jest z siebie, przez siebie, dla siebie,
      i, na jasnej zawieszona wstędze,
      jest osnuta we własnej potędze,
    w sobie wszechświat kolebie.
 
**********************************************
 
Ledwo, ledwo mnie dolata
skądś muzyki ton - -
jest to moze ćma skrzydlata
z muzyka wśród błon....
 
Ćma niewidna, poseł skryty
z planet, z gwiazd czy skąd - -
jakież mi ja ślą tu byty,
jakiż obcy ląd?...
 
Czyliż kędyś mnie dojrzano?
Kto mnie dojrzał, kto?
Jestżem duszą, usłyszaną
za niebieską mgłą?
 
Jestże jakiś eter ducha
tu i w dalach tam?
Moich słów ktoś tajny słucha,
do mnie mówi sam?
 
***********************************************
 
O słowa, słowa, słowa duszy,
po cóżem tyle was rozrzucił?
By lada czop je obwąchiwał?
Aby je lada kołek nucił?
 
Czyście nie mogły lepiej zostać
wśród wiklin wodnych ponad rzeką,
w nocy się z wiklin wychylajac
patrzeć, jak gwiazdy światy wleką?
 
Czyście nie mogły, rozgarnąwszy
szumiące pręty wiklinowe,
patrzeć, jak cicho z wiatrem chodzą
po brzegu cienie topolowe?
 
Czyście nie mogły wkuć się w granit,
wryć się w żelazlo, wrąbać w dęby,
niz żeby kundle, szpice, flądry
ostrzyły sobie o was zęby!...
 
***********************************
 
O słowa, słowa, słowa duszy!
Precz z tą pogardą! Precz z tym biczem!
Jakże się mozna na nic gniewać,
jak można pastwić się nad niczem!
 
Precz z tą pogard! Precz z tym gniewem!
Jest wam ojczyzna otworzoną:
trzy serca może - lecz promienie.
trzy czoła może - lecz z koroną!
 
Jeśli jest troje ludzi w świecie,
którzy was tak, jak orłów, śledzą;
jeśli jest troje ludzi, którzy
za wami drogę wichrów wiedzą;
 
jeśli jst troje takich ludzi,
co czują chód wasz wolny, śmiały -
jest wam ojczyzna otworzoną,
dojdziecie pełni trwałej chwały!

I-

Cicho i wolno, jak mgła, co się z rana
znad łąk podnosi przy lekkim powiewie
wschodniego wiatru i w przestrzeń ulata;
tak nieraz myśl ma tęskna, zadumana,
podobna znad mórz wzlatującej mewie,
wznosi się w przestrzeń nadziemskiego świata.
 
I jest to moja najmilsza godzina
lecieć tą pustką cichą i przejrzystą
ponad kopułę niebiosów - - w bezmiary...
Zrazu mię jakaś toń okala sina,
powoli w głąb się mięniąca świetlistą,
gdzie biało - złote włóczą się opary.
 
Potem jest jasność niezmierna, zamyśleń
i ciszy pełna, nie wiem, skąd idąca,
bo nigdzie światła nie widać krynicy;
przestrzeń bez żadnych dla oczu zakreśleń,
blask większy niźli promienienie słońca,
lecz nie rażący jaskrawo źrenicy.
 
I głusza kotlin, i jakby harmonii
leśnej podżwięki, i wielka niezmienna
spokojność jezior widnych w oddaleniach - -
i w owej pustej, niezgłębionej toni
myśl ma zawisa nieruchoma, senna,
podobna orłom, co zasną w przestrzeniach.

II-

Melancholia, tęsknota, smutek, zniechęcenie
są treścią mojej duszy... Z skrzydły złamanemi
myśl ma, zamiast powietrzne przerzynać bezdenie,
włóczy się, jak zbarczone żurawie po ziemi.
 
Cóż, że zrywa się czasem i wzlatuje w górę
z smutnym krzykiem tęsknoty do sfer, kędy słońce,
nie śćmione wyziewami ziemi, jasno gore
i gdzie szumią obłoki z wiatrami lecące?...
 
Złamane skrzydła lecieć nie zdołają długo,
myśl spada i pierś rani o głazów krawędzie,
i znów wlecze się, znacząc krwi czerwoną strugą
ślady swej ziemskiej drogi - - i tak zawsze będzie.

III-

Tam - - chciałbym jedno: w niezmiernym przestworzu
tonąć, jak delfin tonie w wielkim morzu,
i patrzeć z góry, jak woda prześwieca
przez gąszcze wiklin w poświacie księżyca;
jak blade róże, czarę aksamitną
otwarłszy słońcu złocistemu, kwitną;
jak w czas zachodu na błękitów skłonie
w płomiennych łunach lód na wierchach płonie;
nad wielkie, głuche, modre oceany
mgławic leniwe falują tumany,
a po zielonych wyspach gdzieś daleko
błyszczące węże na słońcu się wleką...
Niech mi tam zapach z górskiej łąki
skoszone siana i błękitne dzwonki;
z hal niech mi wichry na skrzydłach doniosą
woń limb, poranną operlonych rosą;
niech mi tam szumią z oddali kaskady
mych gór rodzinnych, szemrzą ciche lasy,
niech mi w polanach zagrają juhasy,
w upłazach owiec zadzwonią gromady...
A czasem niech mi naokoło głowy
skrą się owinie wąż błyskawicowy
lub zabłąkana gdzieś światłość miesiąca
na oczach moich niech odpocznie drżąca...
Tam - - w owej pustce cichej i bezdennej,
niech nic zadumy nie mąci mi sennej,
i wszystka pamięć niechaj wyjdzie ze mnie,
żem tyle pragnął na ziemi daremnie,
że ile razy ręce wyciągnąłem,
wszystko mi zawsze było za daleko - -
tam - - niechaj orły krożą mi nad czołem,
wiatr łamią piersią i skrzydłami sieką...

‹‹ 1 2 15 16 17 18 19 20 21 45 46 ››