Wiersze - Ernest Bryll strona 7

Bóg trzymał mnie przed sobą...

 
Bóg trzymał mnie przed sobą jak lampkę maleńką
I osłaniał od wiatru, i twarz swą oświecał
Bladłem - On znowu ogienek rozniecał
 
Jakby się bał co będzie, gdy sadzą zadymię
Zapełgam i sczernieję, gasząc jego imię.

Był ostatnim co mówił...

 
 
Był ostatnim co mówił słowa Aricapu
Kiedy uczeni światowi odkryli
Że mówi w aricapu - nikt nie umiał złapać
Innego co też mówi... Więc mu zawierzyli
Na słowo. On, tłumaczył w światowych językach
Bo je znał. Co to znaczy znał? Czasem spotykał
Armie półślepe, kulawe, półnieme
Słów zidiocialych...
                                 Więc wolno tłumaczył
Co słyszą kiedy woła: liść, woda czy ziemia
 
Nie zdradził Aricapu. Bo rozmawiał z nimi
Językiem niejęzyków. Tak mówi z obcymi
Aricapu. Jak gdyby coś chrząknął do świni 
I drapał ją za uchem. Uczeni chrząkając
Palili fajkę. W ich magnetofonach 
Języki niejęzyków trwały utrwalone
 
A język prawdy? A są dwa prawdziwe
Jeden - gdy Aricapu wieczność spotykają
Drugi -  gdy wieczność mówi.
                                                Nie ma co się dziwić
Że nikt się nie dowiedział, nikt się nie dopytał
O co on wieczność pytał? I co mu szepnęła
Wieczność. Może coś dla nas?
                                                Ale się zamknęła
Prawda. Byliśmy obcy. On był obcym dla nas
Tylko Bóg wiedział co nieskłamane
 

Całe nasze mieszkanie...

 
Całe nasze mieszkanie, to ździebełko ziemi
Które ujrzymy, gdy się uśmiechniemy
 
Całe nasze zaszczyty - motyl, co promieniem
Usiadł na czubku głowy, jak zniebowstąpienie
 
Cała nasza nadzieja jak liść oberwany
Co się po wietrze chyba od ściany do ściany

Chłopiec odnaleziony

 
 
Chłopiec się zgubił na bagnach bezludnych
Światełka wiodły go błędne
Teraz płacze w rozpaczy. Lecz Bóg go zobaczył
I wziął jak ojciec za rękę.
 
Łzy mu otarł, pocieszył i zaraz pośpieszył
Gdzie matka oszalała
Wśród nocy niemej, moczarów ciemnych
Synka swego szukała

Chłopiec powracający

 
 
Spotkałem tego chłopca zagubionego w bagnach
Szedł z ręką wyciągniętą jak ślepiec. Lecz nie był
Ślepy. Tę rękę Bóg uścisnął z nagła
Więc chłopiec tak głęboko w pomoc Ojca wierzył
Że nie chciał w świecie byle czego dotknąć
Raczej chciał świat odsunąć.
                                              Coraz bardziej słodko
Wspomniał uścisk, który go ocalił
Butów z błota nie otarł. Chciał się w domu chwalić
I mgłą, i bagnem gdzie wlazł, i wołaniem
 
Tak szedł mamrocąc: Dziękuję ci Panie -
I jak ja tonął w łące modlitwy jałowej
 
Czy Ojciec rękę poda. Wyciągnie nas znowu?
 

‹‹ 1 2 4 5 6 7 8 9 10 13 14 ››