DLA KOGO ŁZA...
Dla kogo łza co u powieki nieba
Co mętna jeszcze niezupełnie jasna
Czy komuś tego trzeba skąd ta wiedza
Że niebiosa chcą płakać nad odbiciem własnym?
Jakim obłokom woda ciemnym lustrem służy
Gdzie? W jeziorach czy w rzece w studni czy kałuży
Do Jonathana Swifta
Do Ciebie zwracam się dziekanie
Ja - jeden z karłów Liliputu
Wiem, jeśli człowiek przy mnie stanie
Nie sięgnę przyszwy jego butów
Wiem, jak jest śmieszne podglądanie
Z tej wysokości, jatek naszych:
- Główki pośpiesznie pościnane
Spęczniałe niby ziarnka kaszy
Po mysich dziurach piski, spiski
Żałośne antyszambrowanie
Wielkie żeglugi na dnie miski...
To wszystko prawda mój dziekanie
O, obiektywny aż do kości
Tyś, skrobiąc słowa swe z rozwagą
Stworzył człowieczej wyniosłości
Olbrzymów kraju Brobdingnagu
I ludzkość nagle tak skarlała
Po wielkiej pięści chmurą ciemną
Jej mądrość cała, honor, chwała
Krzykiem Jahusa w noc jesienną
Wśród ludu mężnych Liliputów
Wielkie stąd było świętowanie
Że "nikt nie wyższy przyszwy butów"
Dziękuję za to, mój dziekanie
Co będzie dalej - Przenikliwy
Którego mądrość zachwyt budzi
Wśród karłów, ludzi i nadludzi?...
Czy można odkryć ląd szczęśliwy?
Czy można skończyć wędrowanie
Po cierpkim, chwiejnym oceanie?...
- Wytłumacz mnie nędznemu, powiedz
Skądże pod niebem twej ironii
Dojrzała sucha niby owies
Insuła przepoczciwych koni
Skąd po satyrach to bajanie?
Pytam cię pięknie, mój dziekanie
Pytam się ciebie, pytam siebie
Dlaczego nikt z nas nie wytrzyma
Tej wiedzy, że nic więcej ni ma
Że starczy zmienić perspektywę
A to co dla nas krwawe, żywe
Co wielkim z wielkich - tak maleje
Jak śmieszne prawdy i nadzieje...
Nie będzie wyspy gniadych, siwych
Szpaków, bułanych, sprawiedliwych
Żadne nie stworzy jej pisanie
To chyba prawda, mój dziekanie
A jednak skończyć tak nie mogą
Choć to jest głupie, słucham, czekam
Może przez wodę, kamień, ogień
Dobiegnie do nas skądś z daleka
Houyhnhnmów rżenie błogie
O jakże piękne to śpiewanie!
Ja, biedak z kraju Liliputów
Co jeśli przy człowieku stanie
Nie sięgnie przyszwy jego butów
Jestem ci równy, mój dziekanie
Naiwne łączy nas czekanie
Dolina ocalenia
Dolina ocalenia tak nam była dana
Jako przecięcie czasu. Choć otwarta rana
Gdzie się jeszcze wczorajsze nie zeszło z jutrzejszym
Kwitła rośliną troszeczkę podlejszą
Ludzie także mniejsi
Powietrze było gorzkie
Bo mieli tylko chwil obywatelstwo
Ale we krwi szumiało radosne poselstwo
Pytali: Jak być? Zamiast: - Co będzie z nami?
Albo: - Skąd my? Bo czuli: - Nie jesteśmy sami
Ten kraj obłoków czystych nam jest przeznaczony
Że to obywatelstwo chwili zostanie zniszczone
Państwo czystych obłoków krwawo się zasklepi
Wiedzieliśmy.
Co z tego. I tak jest nam lepiej
Niż tym, co nigdy nie znali pęknięcia
Na twardej skórze czasu
I tej rany szczęścia
Drugi sen o Srebrnym Jeleniu
Marianek nie zawołał mnie. Cóż, woli tropić
Swego Jelenia Srebrnego samotnie
Może się jeleń stracha: Ktoś inny mnie dotknie
Zamiast Ośniałowskiego i zaraz się stanę
Mniej księżycowy. Więc noc mnie zatopi
W jeziorze szarym, którym są zalane
Doliny od Kickiego aż po "Górkę Kozią"
Marianek tropi w tej dolinie. Pociąg
Jeden za drugim przemykają z piskiem
Po dnie jeziora - znaczy: torowisku
Bo to jest ziemia Kolei Państwowych
Im nie przyjdzie do głowy, że mają nad głową
Cichą, napiętą powierzchnię gdzie spływa
Sen Grochowa, Gocławia, Targówka i Szmulek
I że to głębia jest jeziora żywa...
Kolej twardo powiada: Mgła - Pociąg rozrywa
Imię Marianka i jego nazwisko
Jak nieuważnej dziewanny siedlisko
Przy torach się nic nie przytuli
Ale cóż jemu to? Wcale nie boli
On panem torowiska, jeziora. A kolej?
Kolej ma życie niby rozkład jazdy
A on poza zegarem, rozkazaniem każdym
On za Srebrnym Jeleniem biegnie w zapomnienie
A może przywrócenie tego, co zgubione
Było i jako jeleń będzie oswojone...
Nie czeka mnie. Zastukał tylko w okno szybko
Żebym spojrzał jak biegnie ponad torowisko.
Dusza w ciało wleciała
W tym ciele, w tej skórze
Jak w koszuli za dużej
Szukam miejsca swojego
I nie znajduję go....