Wiersze - Ernest Bryll strona 8

Choćby was opuścili...

 
Choćby was opuścili wszyscy przyjaciele
Jest jeszcze Jakiś, o którym nie wiecie
Więc trzeba ruszyć, szukać Go po świecie
Jako iskierki w wygasłym popiele
 
Ale tak trudno w drogę. - Jak nagle zostawić
Graty choć odrapane, ale uzbierane
Samochód, telewizor, lodówkę, mieszkanie
I strach, w który się każdy przez lata obsprawił
 
Ale tak ciężko wyjść lekko na drogę
Na brzeg nieznany w ubraniu jedynym
I na bosaka pójść morzem za Bogiem
I jak Piotr Jemu wierzył, tak zawierzyć innym
 
Piotr się przewrócił. My też zatoniemy
Lepiej czekajmy zamknięci za drzwiami
Niech ten Przyjaciel do nas dojdzie morzem ciemnym
Wyjrzymy przez judasza. Może Go poznamy.

Chryste, bądź dla nas jak Tomasz niewierny

 
Chryste, bądź dla nas jak Tomasz niewierny
Taki ciekawy i niemiłosierny
Dotknij naszego boku, spróbuj go otworzyć
I na krwi ciepłej palce swe położyć
Spróbuj domacać się czy myśmy żywi
Czy już pomarli dawno - nieprawdziwi?
Zechciej doszukać się chociażby drgnienia
Półmyśli, półpragnienia - najmniejszego cienia
Co własne w nas zostało...
Co się nie poddało...
Co nie zmieniło się w kamień kamienia.

Ciało z duszy uwolnione...

 
 
Ciało z duszy uwolnione
Na zielonej łące stało
Coraz głębiej się nurzało
W drogi nagle otworzone
 
Kropla po kropli odmieniało się
W rzeki podziemne obracało się
Żyło falą piasku wysoką
Skoczyło rybą bezoką
Było samo sobą jedynie
I nieważne jakie miało imię
Poznawało się
 
A dla tego nowego poznania
Niepotrzebna skóra do ubrania
Niepotrzebne ścięgna, żyły, kości
Ani serce co strzeże jedności
 
Nawet ta łąka zielona
Gdzie się błąka dusza zostawiona
Bo i na co
Na co nam ona

Co o bigosie pisać

 
 
Co o bigosie pisać narodowym?
Że ciężkie sny przynosi...
                   Stare zmory,
które Piast palcem swym kołodziejowym
z gardła wyrzucał, które naród chory
przez tysiąc lat wyrzygać nie umiał, znów cisną,
- Bo odpaśliśmy boki. Bo nad Wisłą
prawie nie cuchnie trupem.
                    Ergo - żywot
musi się odąć. Jakby w nim na gromy
walczyły bogi olimpijskie. Ckliwo
musi być w gardłach. Z tego jęzor chromy
bełkocąc tworzy wolność tak prawdziwą:
- że jeśli ktoś nie pojmie - godzien inkwizycji
i do swobody przez szarże policji
jest zagoniony...
  Co więc o bigosie
o długich nocnych zmorach rodaków?
                                     Że jawa
może być u nas tylko, kiedy krwawa
smuga przez rzekę spłynie. Że tylko w pogoni
jak zwierzę, które życia swego broni
idziemy zrzucić trucizny defilad,
przemówień tępych, mysich spisków, przypraw,
od których trzysta lat temu odwykła
europejska chytrość kuchenna.

Czasem spotykam siebie

 
Czasem spotykam siebie na pustej ulicy
Pod ciężkim grzybem starej kamienicy
I patrzę- jak to stoję plecami zwrócony
Całą twarzą do ściany żółtej przytulony
Jakbym jadł te liszaje i wilgoć zlizywał
Bo trzęsę się...
               W wytarte paletko się skrywam
Tupię nogami w przykrótkich spodenkach
I sznurowadło niby zawiązać przyklękam
 
A naprawdę to modlę się światła szukając
Brudne krople zacieków jak żródła spijając...

‹‹ 1 2 5 6 7 8 9 10 11 13 14 ››