Wiersze - Józef Baran strona 10

Marcowy swing

 
 
wiatr się wiesza na gałęziach
głową w dół
i na dworze
hula chyba diabłów stu
światła chwieją się uliczne
roześmiane diabolicznie
w ową noc rozkołysaną swingiem noc

porzucone na ulicy cienie
mrą
sny bezpańskie
sny bezdomne
w szybach lśnią
i tak strasznie jest dreszczowo
grzechem pachnie każde słowo
które szepcze mu do ucha w ową noc

odstawione swiaty są
na boczny tor
hotelowa w nich już tyka tyko noc
lampy chwieją się uliczne
roziskrzone satanicznie
w ową noc rozkołysaną swingiem noc

Mężczyzna i kobieta

 
 
byłem odległą gwiazdą
która wybuchła płomieniem
od twojego spojrzenia

rzucasz za siebie grzebyk
wyrastają lasy które w mknieniu oka
zajmują się ogniem
rozwijasz z włosów wstążkę rzeki
i po niej prześlizguję się błyskawicą
słyszysz miłosny szept
palących się traw
jestem pożarem który cię ogarnie
biegniesz wyschniętą na upale łąką
już żarzą się twoje oczy serce
cała jesteś w płomieniach
spadającej gwiazdy

Mijanie się

 
mijają stulecia
a one fruną
i są dla nas wciąż te same

zadzierając głowy
niezmiennie mówimy na nie:
kawki bociany pszczoły
nie próbując rozróżnić
kawkę od kawki
bociana od bociana
pszczołę od pszczoły

i one dostrzegają w nas
stale tego samego człowieka
żyjącego teraz i przed wiekami

w tej gatunkowej perspektywie
(może nie tak znów niedorzecznej)
mijając się a nie przemijając
istniejemy dla siebie
bezimiennie ale za to wiecznie

Mistrz i Panna

Mistrz i Panna
(czyli najniewinniejsza rozmowa pod słońcem)
Wyfrunęła z mojej poezji i siedzi naprzeciw
w pokoiku trzy na pięć. Dziewczyna z moich stron
serca, pragnąca mnie podziwiać jako bezcielesnego
Mistrza, Ducha Św. Unoszącego się ponad wodami
Lecz gdy rozmowa wzbija się w coraz wyższe
obłoki abstrakcji – tu na ziemi uśmiechy mieszają
się, spojrzenia w oczy – krzyżują; planety twarzy
zbliżają się do siebie na niebezpieczną odległość
i oświetlają nawzajem prawie krążą po tych
samych orbitach.
Widzę wąskie nagie wargi, pomiędzy którymi –
o wstydzie opisu! – różowi się gorący język
nawilżony grzeszną śliną... Cóż z tego, gdy muszę
udawać, że obchodzą mnie tylko słowa, słowa,
słowa.
Dotykam spojrzeniami konch jej ucha, omuskuję
Żywą ciepłą i jakże inną od mojej skórę policzka
I mówię, mówię, mówię.
W tym czasie jej stopy są zupełnie nagie!
Obnażone igrają na podłodze z pantofelkami,
zdradzając niefrasobliwą obojętność wobec
rozmowy. Ach bezwstydzie dziesięciu palców
u nóg, z których każdy upomina się o osobną
pieszczotę? Gdy tymczasem w górze trwa uczone
spotkanie głów na najwyższym szczycie
Ach zuchwałe krótko podstrzyżone kosmyki
ciemnych włosów odrzucane jakby od niechcenia
dłonią do góry i domagające się adoracji warg!
Ukrzesłowieni: Mistrz i Panna – pomiędzy nami
cały alfabet obyczajnego zachowania i iskrząca się
bliskość na dotknięcie dłoni. Mówmy dalej, niech
rozmowa nie daje niczego po sobie poznać...

Moja nocna dziewczyna

 
 
a najbardziej to ja lubię
moją nocną dziewczynę

przychodzi do mnie
cichutko na palcach
kiedy już wszyscy śpią
gdy tylko stary zegar
przekomarza się na ścianie
z ciszą
i czyjeś napotkane przypadkiem
za oknem kroki
pohukują jak dwie ogromne
przyczajone w mroku sowy

zakładam wtedy biały miłosny fartuch
zawijam ją ciasno
w wałek jak ciasto
i wąskimi ostrymi wargami
kraję na stolnicy łóżka

połykam potem kawałek za kawałkiem
akurat kiedy znika ostatni kąsek brzucha
i poczynają piać koguty
mówimy sobie że się kochamy

najbardziej to ja lubię
moją nocną dziewczynę

‹‹ 1 2 7 8 9 10 11 12 13 15 16 ››