Mojej matce
Tak chciałbym ujrzeć Cię promienną:
jak w oknie pośród pelargonii
uśmiechasz się do przechodzących,
"Szczęść Boże" - pozdrawiają Cię znajomi.
Idziemy łąką ramię w ramię,
zrywasz na bukiet kwiaty najpiękniejsze,
a na ustronnej cichej ławce
czytamy wspólnie wiersze.
Potem wracamy hojnie obdarowani
muzyką świerszczy, bławatkowym niebem?
Tak chciałbym ujrzeć Cię promienną,
szczęściem z Tobą łamać się jak chlebem
Najbliżsi nie muszą być stale z nami
Najbliżsi nie muszą być stale z nami
czasem wystarczy świadomość
że są po tej samej stronie planety
po tej samej stronie
przeciąganej liny
oddychają tym samym
powietrzem
(nawet po drugiej
stronie słuchawki)
rymując się z nami niewidzialnie
by było myślom lżej
tańczyć z Ziemią
dookoła słonecznego traktu
do taktu
Najdalsza podróż życia
październikowy lot na antypody miał być
najdłuższą podróżą
w styczniu poleciałem dalej
na biegun polarny
operacyjnego stołu
gdzie skalpel chirurga
to jedyna granica
pomiędzy śmiercią
i życiem
wgłębiałem się w nieznany
interior cierpienia
którejś nocy śniło mi się że jestem powstańcem
powracającym do siebie mrocznymi kanałami
w ustach gorycz kroplówek sól muł
w nosie lizol kał
przedzierałem się
ślepą kiszką ku wyjściu
nie mogłem sobie przypomnieć gdzie jestem
matka ziemia stękała
gdy rodziłem się jeszcze raz
i raz
ucząc się na nowo
przewracać z boku na bok
jeść
stawiać kroki
oddychać
za szybami
majaczył się świat ludzi zdrowych
dalek planeta
mrugająca światłami życia
tak niepojęta dla
zdanego na łaskę
noża i kroplówki
oddalonego od siebie
wczorajszego
o lata
świetlne
Nawoływania
nawołują mnie mroczne moczary
i strzeliste wysokie błękity
nawołuje zieleń pól i topól
rośne leśne konwaliowe świty
wabią zawsząd zawrotne wonie
ziół świergoty ptasie polne dróżki
i kukułki kuszące kukaniem
i czeremchy i żółte dzbanuszki
nawołuje do życia życie
co pulsuje w pędach wiąże pąki
i musuje aż do szaleństwa
w sokach brzozy i w mleczach łąki
nawołują trawy i niebo
żebym stał się cząstką wszystkiego
zaprzepaścił się w tym wszystkim miłośnie
wyzybył siebie bez reszty w tej wiośnie
Nokturn
Bóg tak samotny o trzeciej nad ranem
że wygrywa na skrzypcach tęsknotę
w ścianach zarosłych pająkami
budzą się ze snu kochankowie
tają oddech nadsłuchują skrzypiec
i bezgłośnie rośnie w nich osobność
(w starych lustrach odbija się ciemność
w niej pająki białą śmierć przędą)
tają oddech wzmaga się nokturn
opadają nocy puste ręce
gdy Bóg choruje na samotność
wszystkie słowa zdają się zbędne
tylko świecę po omacku zapalić
i w tej świecy płonąć dwa sczepione cienie
aż się Bogu ulży z rąk wypuści skrzypce
i odfrunie ponad starym domem