Letni pastelowy zmierzch
Krzysiowi Myszkowskiemu i Nataszce
gwiazdy zaplatają się od gwiazd
w dolinę napływają cienie
czułość świateł pulsująca od szyb
i samotność między niebem a ziemią
stłumione głosy pastelowy zmierzch
psów ujadanie czyjeś kroki na ścieżce
po ogrodach szeleszczą wspomnienia
i na pogodę cykają świerszcze
szarówka utkana cała z domysłów
aż po lasu czarny widnokrąg
i chce się iść - nie wiadomo z kim
na nieskończony spacer Bóg wie dokąd
i z zachwytu chce się wstrzymać oddech
wiecznie trwać w tym wieczornym czerwcu
i jest tak jakby ktoś daleki kochany
łaskotał cię piórkiem po sercu
Lęk
lęk
nocą ociemniałą
w podróż kosmiczną
wyruszyć
po omacku
bez biletu
bez ciała
na laserowej śnieżyczce duszy
Lipcowa niedziela w Bożęcinie
najwyższe podniesienie lata
na promiennych szalach
ważą się anioły pogody
białe motyle
i słychać zewsząd
brzęczenie dzwoneczków prosa
w niekończącej się
procesji równiny
mój zachwyt życiem
znów tak młody
że wznoszę z niego
strzelisty kościół
w którym mszę odprawia Słońce
przed nieba Wielkim Ołtarzem
Bóg boży się
w zbożach i brzozach
cyka w pasikonikach
pełno go wszędzie
na ziemi w powietrzu i niebie
i na lipcowych dróżkach
jedną z nich
pędzącą wprost ku obłokom
zbliżam się na rowerze sam ku sobie
po miesiącach rozłąki
Lipcowy tren
Ojcze mój
któryś jest w ziemi
święć się imię twoje
na polach i łąkach
gdzie pogwizdujesz
z wiatrem
żołnierską piosenkę
rozmachując się kosą
po lasu widnokres
a twą anonimową sławę
niosą po niebie
skowronki
Pełno cię wszędzie
w ogrodzie zagrodzie
na furze siana
i na polnej drodze
w obłokach twoje twarze
odcisnęły pieczęć
gdzie tylko spojrzę
ślady twe tak świeże
Ojcze mój
który jesteś we mnie
Maj
pachną czeremchy niesłychanie
płyną obłoki nieprzerwanie
oto na śmierć i życie bojowanie
wiecznego trwania z wietrznym przemijaniem