Przez świat idące nawoływanie
zakochaj się we mnie
ja się odwzajemnię
wczepimy się w siebie
bez tchu i bez-dennie
ja w tobie się skryję
ty skryjesz się we mnie
śmierć nas będzie szukać
po świecie daremnie
Reinkarnacja
o trzeciej nad ranem
słyszę gwiezdne szczekanie
lutowych psów
i myślę jak dziwne i niepodobne do siebie
były moje życia
jakbym odradzał się w kolejnych wcieleniach
i obumierał bez echa
to wszystko trwało
miliony lat
lub było jak
klaśnięcie bicza
zabarwiałem się odmiennymi muzykami istnienia
i żyłem na tak różnych planetach
że jak tu się nie dziwić co wspólnego
łączy mnie z tamtym chłopcem
z epoki kamienia łupanego
przyczepionym do krowiego ogona
tysiące ludzi o których zapomniałem
miliony zdarzeń
zatopionych we mnie
jak w titanicu
na dnie oceanu majaczą
a niekiedy fosforyzują w pamięci
ciesz się smutku ciesz
płacz radości płacz
że wszystko
ułożyło się w całość
z której rozumiem tak mało
Kraków nocą 27 II 2001
Scherzo jesienne
takich jak my
podszytych nastrojami
najłatwiej zdmuchnie
wiatr i metafizyka
skłóconych z ciałem
i prawami ciążenia
lekkich jak piórko dmuchawca
klawisz muzyka
Spóźniona odpowiedź na listy Emily Dickinson
witaj droga Emily
w moim ogrodzie w Borzęcinie
gdzie po stu pięćdziesięciu latach
dotarły do mnie
twoje listy do świata
światła dawno wygasłej planety
nad moją głową dzięcioł
wykuwa w gruszy mieszkanie
i błękit nieba tak nieskalany
że jest wyrzutem dla istnienia
cieszę się że myślimy tak samo
naprawdę Wielkie Wydarzenia
to nie rozwrzaskliwe
przechwałki epoki
lecz zachwyt wróbla
nad okruszyną chleba
nadejście wiosny
tak cudowne i nieoczekiwane
że nie wiadomo co począć z sercem
grzeszyłem narzekając że los
przyniósł zbyt mało odmian
a przecież nawet to co mam
to o wiele za wiele
rozmów twarzy
przeoczyłem tyle skarbów
migały kalejdoskopy podróży
gdy ty obserwowałaś
przebijanie się fiołków przez darń
i z każdej chwili wyławiałaś
odbicie Wieczności
witaj droga Emily
która mnie zawstydzasz
piękna duszko świerszczu w ogrodzie
swoim śpiewem bezinteresownie
wtórujący
codziennej ziemskiej krzątaninie
Szara ballada
Nie czerń lecz szarość wszędzie
Ta nić szara się przędzie
Ona za mną, przede mną i przy mnie
Ona rankiem w mej głowie
W dłoni i w pierwszym słowie
Niczym gołąb pocztowy powraca
Szarą nicią przeszyty
I do świata przyszyty
Tak jak guzik do szarego płaszcza
Z szarej włóczki me myśli
Zgrzebne dni i tygodnie
Nawet wiersz cały z tęczy
Nagły list, radość, szczęście
Co jak wzór na kilimie się złocą
Już za moment szarzeją
Są jak fatamorgana
W zeschły liść się zmieniają i popiół
Z szarych nici ten kłębek
Który w szarą godzinę
Sennie zwijam, pod głowę podkładam
Ludzie chorzy na szarość
Mój los chory na szarość
Mój dom, moje miasto, planeta
Boże cały ze złota
Przędący w kołowrotku
Czemu z siebie wysnuwasz nić szarą
Ojcze nasz wielobarwny
W akselbantach, brokatach
Który błyszczysz i mienisz się cały
Jeśli trochę nas lubisz
Nachyl się nad wrzecionem
Dorzuć włosów anielskich do włóczki
Bo w nas szarość w oddechach
Szarość w snach i w uśmiechach
Szarość we łzach, w modlitwie i w hymnie