Wiersze - Jonasz Kofta strona 17

Rimbaud, Aniele Stróżu mój

Mlaska zawiści grząskie błoto
Rimbaud - Aniele Stróżu mój -
Gdy pospolitość najwyższą cnotą
Normalność ma munduru krój
Ty cieniem złotym przy mnie stój
Ty cieniem złotym przy mnie stój

Dane nam do inności prawo
Rimbaud - Aniele Stróżu mój -
Strach głupców zdeptał bredni wrzawą
Współczucia roniąc łzę kaprawą
Bo tylko garb możesz mieć swój
Bo tylko garb możesz mieć swój

Dlatego nie ma w nas Arturze
Poezji co powinna być
Co się jak wino pnie po murze
Roślina, która pragnie żyć
A może tylko nie umiemy
Zapłacić takiej wielkiej ceny?

Zgoniona nasza muza, trwożna
Rimbaud - Aniele Stróżu mój -
A nasza prawda tak ostrożna
Za dobrze wiemy, ile można
Więc nas przedrzeźnia, byle gnój
Więc nas przedrzeźnia byle gnój

Dlatego nie ma w nas Arturze
Wiary, że wzbogacimy świat
Nie przez łatanie dziury w rurze
Ale przez wyobraźni ład
Za dobrze wiemy, co nas czeka
Kanalizacja to nie rzeka

Mlaska zawiści grząskie błoto
Rimbaud - Aniele Stróżu mój
Gdy pospolitość najwyższą cnotą
Normalność ma munduru krój
Ty cieniem złotym przy mnie stój
Ty cieniem złotym przy mnie stój

Romans I \"Białe noce\"

Iskrą szronu płoną pomniki
Zórz goreją splątane tęcze
Byłeś nikim, zostaniesz nikim
Świat jest większy niż serca wnętrze

Ukojenie nie dla bezsennych
Dla nich życia wesoły czyściec
Znów zamilkli, a a wiart jesienny
Z ust ich strąca słowa jak liście

Szron to popiół, a świat to klęska
Zorza zwija krwawy proporzec
Tylko noc jest zwycięska
Bez narodzin nikt umrzeć nie może

Romans II \"Białe noce\"

Wydłuża się świecący płomyk
Postukuje zegar ochronny
Świat jest dobry i znajomy
Na ulicach mgła

Z dachu sopel się urywa
A ja chciałam być szczęśliwa
Czy to śmieszne, czy to straszne
Może to nie ja

Szczęście jest skrzydlatą różą
Już mi się minuty dłużą
Jak przed świtem, przed podróżą
Po co mi te łzy

Mgła napływa coraz gęściej
A ja schowam moje szczęście,
Bo zobaczą i wyśmieją
Przecież świat jest zły

Rondo I

A ból to przecież czwarty wymiar
Nieśmiertelników nieśmiertelność
Jak rozmazuje, jak rozpłynnia
Sekundę kwiatu niepodzielną
Czekać u zbiegu równoległych
Patrzeć przez szary deszcz ukośny
W alejach topól rzęs bezsennych
Liczyć umierające wiosny
Wszystkich miłości niespełnionych
Niewładni zdrowi są podziwiać
A ból jest przecież nieskończony
A ból to przecież czwarty wymiar

Rondo II

Owoce płonki płonne gorzko
Są jak radości i gorycze
Dzikie jabłonie swą beztroską
Kołyszą niespełnienie życzeń
Dziczeją sokiem życia słonym
Cieszą istnieniem na manowcu
Owoc kołyszą w swej beztrosce
Snem nad wędrowcem pochylonym
Spodlądam w sklepień ich podbicia
I sławię nieudolną piosnką
Zerwane prosto z drzewa życia
Owoce płonki płonne gorzko

‹‹ 1 2 14 15 16 17 18 19 20 29 30 ››