Wiersze - Jonasz Kofta

A my jak dzieci

Wiosennej burzy zielona grzywa
Horyzont smuży, bruki obmywa
A my naprzeciw
A my naprzeciw
Jak dzieci
Skaleczy serce bolesna drwina
Świat się nie kończy i nie zaczyna
A my naprzeciw
A my naprzeciw
Jak dzieci
Oby nam dane było najwięcej
Otwarte oczy i czułe serce
A my naprzeciw
A my naprzeciw
Jak dzieci
Jest frasobliwa radość istnienia
Kto nie przeżywa świata nie zmienia
A my naprzeciw
A my z nadzieją
A my jak dzieci
Niech nas wyśmieją
My pomachamy do nich
Z daleka
Tak długa droga jeszcze nas czeka

Autobusy zapłakane deszczem

Łezka do łezki
Aż będę niebieski
W smutnym kolorze blue
Jak chłodny jedwab
Pustego nieba
Zaśpiewa
Kolor blue

Autobusy zapłakane deszczem
Wożą ludzi od siebie do siebie
Po błyszczącym mokrym asfalcie
Jak po czarnym gwiaździstym niebie
Od tygodnia leje w tym mieście
Ścieka wilgoć po sercu i palcie
Z autobusu spłakanego deszczem
Liczę gwiazdy na mokrym asfalcie

Łezka do łezki
Aż będę niebieski
W smutnym kolorze blue
Jak chłodny jedwab
Pustego nieba
Zaśpiewa
Kolor blue

Autobusy zapłakane deszczem
Jak ogromne polarne foki
Przepływają w hamulców piskach
Wydmuchują spalin obłoki
Po zmęczonych grzbietach ich dreszczem
Przelatują neonów błyski
Autobusy zapłakane deszczem
Mają takie sympatyczne pyski

Łezka do łezki
Aż będę niebieski
W smutnym kolorze blue
Jak chłodny jedwab
Pustego nieba
Zaśpiewa
Kolor blue

Bajka 1002-ga

Żył, o Efendi, w pięknym kraju
Kędy gorący, korzenny ląd
Władca - co oprócz innych zwyczajów
Miał tysiąc dwieście czterdzieści żon

(Może się mylę o jedną żonę
Bo wszystkie były zaokrąglone)

Władca nie lubił bałaganu
Intryg, w przedsionku przepychania
Żony więc ponumerowano
Uczciwą drogą losowania

By w usprawnieniach swych nie spocząć
I wszystko mieć w każdej porze
Kazał zbudować kryty taśmociąg
Między haremem a własnym łożem

(Sadzono w taśmę kolejne żony
Włączył - i był zadowolony)

Aż - jak kroniki stare podają -
Taśmociąg zawył, zachrzęścił
Stanął! - A w całym Seraju
Nie było zamiennych części

Wnet po pałacu rozniosło się
Że plan się chyba wali
W łożu jest żona 508
A części nie dostarczyli

(Zawsze są takie kłopoty
Kiedy w rozruchu prototyp)

Władca w sypialni kąt wtulony
Przeżywa nudy dramat
Na taśmie więdną nowe, nie użyte żony
A w łożu wciąż ta sama

Nawet niebrzydki biust ma
Ta moja żona pięćset ósma
Dalej nie można przy dzieciach -
Patrz: van de Velde plansza trzecia

Coraz to nowych doznań
Zapragnął władca jak byle łasuch
We dwoje przecież wiele można
Gdy ma się chwilę czasu

Pierzchło zmęczenie i znudzenie
Haremu masą przerobową;
Cieszył się z tego niestrudzenie
Choć nie był wcale Casanovą

(Rzeczy w szczegółach streścić nie potrafię
Nie popadając w pornografię)

Noc była parna i duszna
Jak zwykle przy miłosnej grypie
Rzekł władca - Wiesz co, pięćset ósma?
Ty chyba jesteś w moim typie

Kiedy poranek okien dosięgnął
Słowik rozśpiewał się w gęstwinie
Szepnął do żony pięćset osiem:
Kochanie, jak ty masz na imię?

Więc został z jedną tylko żoną
To było już dla niego jasne
Jak zachować efektywność wzmożoną
Zmniejszając jednocześnie koszta własne

Bo świat nasz toczy się jednako
A bajki treść nie kłamie
Wciąż ilość nam przechodzi w jakość
A poligamia w monogamię

Ballada biblijna

Wieloryb był wielki
I gębę miał wielką
Co żarła, parskała i pluła
Ku chwale bebechów
Ryczała piosenki
Na resztę zaś była totalnie nieczuła

Póki wieloryb nie zeżarł Jonasza
Był wesolutki i pewny siebie
A teraz wszystko go przestrasza
Bo co ma w środku, nie wie. Nie wie.

Bo skąd mógł przewidzieć
Że zagryzł prorokiem?
Gdy Jonasz się wewnątrz rozgościł
To zaczął rozmyślać
Wśród mroków głębokich
Nad dosyć istotnym problemem wolności

Bo jak nie będziesz myśleć, Jonasz
To w wielorybim brzuchu skonasz
Nie wszystko można po prostu zjeść
Zjeść można formę, trudniej treść
Ale najtrudniej idee
Nie wszystko można po prostu zżuć
Zżuć można gumę, kotlet, gwóźdź
Lecz niejadalne są nadzieje
Z nadzieją można wiele znieść
Choć ty mnie masz gdzieś
To ja mam cię gdzieś...

I czkał wieloryb
I nie mógł przełknąć
Bo Jonasz ideą uskrzydlon
Postawił w przełyku
Mu kilka barykad
I jeszcze od środka wymyślał od bydląt

Konwulsje ciskały
Po falach kolosa
A koniec zabawy był raczej zabawny
Wyrzygał proroka
Pod jasne niebiosa
Dialektyki pancerz miał Jonasz niestrawny

Nie po to ballada
By stare dziś prawdy
Że przemoc przegrywa w obliczu idei
Powtarzać, gdy wszyscy
Znudzeni doprawdy
Bo dawno wiedzieli, bo nieraz widzieli

Śpiewałem balladę
Bo prawda popłaca
Gdy świat jest obmową zatruty
By nikt z was nie mówił:
\"Znów dzisiaj wygląda
...taki... jakiś... wypluty\"

Ballada o królu i błaźnie z morałem zaznaczonym wyraźnie

Nudził się król, z nudów był chory
Kitwasił, memłał, ślinił się i czkał
Z nudy rozpisał nawet wybory
Chociaż monarchia była dziedziczna

Wygrał wybory o własny tron
I jeszcze bardziej nudził się on

Aż w końcu nudy tak strasznej zaznał
Że do krwi obgryzał paznokcie u nóg
Zawył, zaskomlał - zawołał błazna!
Niech się w mej nudzie doszuka luk

Przygalopował spocony grubas
Komik - artysta, pseudonim Pic
Rzekł: - skoro jestem z wizytą u Was
Wasza Wysokość, opowiem wic

Przyszła raz baba do doktora...
W tym miejscu mu przerwało coś
Z królewskiej ręki pomidora
Otrzymał w formie fangi w nos

Nie stropił się tym faktem zbyt
Bowiem tu stawka szła o byt

I z miejsca w ekscentryczną polkę
Ruszył, ująwszy gatek kraj
Fruwał jaskółką, stawał kołkiem
W rytm krakowiaczka de wolaj

Potem motylkiem frunął w górę
A że przyciężki trochę był
Zamiast szpagatu zrobił sznurek
Kończąc japońskim mostkiem w tył

Nie było braw, nie było ech
Jedyny dźwięk - królewski ziew

Artysta pojął już, że przegrał
Walkę o najjaśniejszą z łask
Błazen umiera jako żebrak
Kiedy sczernieje śmiechu blask

Dobrze być chociaż żywym trupem
I gdy przemykał w stronę wrót
Poślizgnął się i padł na dupę
I stał się cud! Stał się wielki cud!

Król zachichotał, zarechotał
Posmarkał się, a za nim dwór
Magnaty, szlachta i hołota
Każdy się śmiał, jak mógł, czym mógł

Płynęła radość w świat szeroki
Na grzbietach akustycznych fal
Zerwane od uciechy boki
Taczkami wywożono z sal

Morał ballady - że zdrowy śmiech
Rodzi się podług reguł trzech
Po pierwsze - chwyt przez zaskoczenie
Drapieżnej puenty mocny smak
Po drugie - podziw i olśnienie
Że aktor naturalnie gra
Po trzecie - co najwyżej cenię
Jako kulturotwórczy fakt
Szeroki oddźwięk i zrozumienie
Każdy na dupę kiedyś padł

1 2 3 4 29 30 ››