Wiersze - Jan Kasprowicz strona 14

Druciarczyki

 
 
"Ubodzy my juhasowie
Bez skotu i bez owiec,
Przychodzim do was z daleka
Od Wielkich i Małych Sromowiec.

Idziemy garnki drutować
Na chrzciny i weseliska,
Nie może być w domu gazdowskim
W skorupach żadna miska".

Idą, klękają po drodze
Przed każdą świętą figurą,
Modlą się, modlą, choć diabla
Nie ma z nich żaden za skórą.

Modlą się, aby uczciwie
Szła im robota wszelaka,
By świat nie odpędzał druciarza
Niby jakiego żebraka.

Stanęli raz przed obejściem
Pękatej, hrubej gaździny;
"Puśćcie nas, garnki drutujem
Na weseliska i chrzciny".

Jawi się we drzwiach gaździna;
"Boże was opatrz i prowadź",
"My nie po prośbie przychodzlm,
Jeno, co trzeba, drutować.

Przychodzim, gaździno, leczyć,
Co tylko jest popękane:
Nie czlowiek śmiertelny jedynie,
Wszystko ma swoją ranę".

"Ma swoją ranę i moja
Jedyna córka Jagniska,
Potrzebny byłby jej druciarz,
Co by obejrzał ją z bliska.

Jest nadpęknięta - i Boże!
Nie wiedzieć, co się z nią stanie,
Czy znajdzie się jakie lekarstwo
Na to jej popękanie?"

"My na to leku nie mamy,
Otwarcie wyznajem i święcie,
ie nie ma w tej naszej torbie
Drutu na takie pęknięcie.

Drutujem garnki, talerze
Na chrzciny i weseliska,
Nie może być w domu gazdowskim
Żadna stłuczona miskal"

"Ano drutujcie, drutujcie,
Bo myślę, że jednej godziny
Będą w tym moim domu
I weselisko, i chrzciny.



Razem z kierdelem owiec,
Nawet za druciarczyka
Z Wielkich czy Małych Sromowiec".

Przeżegna się krzyżem świętym
Druciarczyk jeden i drugi:
"Nie mamy tu co drutować,
Nie hrubych gaździn my sługi.

Idziemy sobie dalej
Garnki i miski drutować,
Rozejdziem się po świecie,
Boże nas opatrz i prowadź".

Dzień Matki Boskiej Anielskiej

 
 
Dzień Matki Boskiej Anielskiej: drewniany,
W miłosnych żarach słońca poczerniały,
Wiejski kościółek; wnętrze pełne chwały
Gromnic; prefacja; przycichły organy;
 
Dźwięk ich wylewa się za próg; tłum ludu —
Krase spódnice, chustki, szare cuchy
Zaległy cmentarz; poszept idzie głuchy
Z ust wpółotwartych: oczekują cudu...
 
Oto się spełnia... bije dzwon; w pokorze
Niewysłowionej chylą się ku ziemi
Prostacze, znojne, żądne Prawdy głowy.
 
A z lip, wsłuchanych w Tajemnicy boże,
Milczące Słowo, pada kwiat: drżącemi
Z dziwu rękami rwie go wiew sierpniowy.

Dzień przedżniwny

 
 
W dzień przedżniwny, kiedy słońce
Przypieka nad łanem,
Spaceruje stary Panbóg
Po polu owsianem.

Spaceruje z gołą głową,
W koszuli rozpiętej,
Przygląda się, jakie będą
Tegoroczne sprzęty.

Czy mu zorać, czy mu obsiać
Dobrze się udało,
Czy wart sławy, jakiej Panbóg
Posiada niemało?

Zrywa kłosy i rozciera
Na szerokiej dłoni,
Popod słońce patrzy, dmucha,
Ziarnka nie roztrwoni.

Przyszedł w pole Zakrętowy,
Krzyczy rozsierdzony:
"Jakże można tak marnować
Moje krwawe plony!"

"Jakie twoje?! - To są moje!"
Stary Panbóg rzecze,
"Ja to zorał, ja to obsiał,
Wiedz to, marny człecze!

A gdy ci się nie podoba,
Weźmy się za bary,
Zobaczymy, kto ma rację:
Ty czy Panbóg stary."

Pochwycili się za bary -
Dolo nieszczęśliwa!
Boże łowy: Zakrętowy
Padł, nim przyszły żniwa.

Takie to są losy człecze,
Tak to życie płynie:
Padł, jak wzdęty skot na rośnej,
Tłustej koniczynie.

Stary Panbóg tryumfuje:
"Mówiłem ci, bratku,
Że te sprzęty będą zawsze
Moje na ostatku."

Bierze kłosy i rozciera
Na szerokiej dłoni,
Popod słońce patrzy, dmucha,
Ziarnka nie roztrwoni.

Dzikie gęsi

 
 
Gromadzi się tuczą
Nad moim jesionem,
Dzikie gęsi pogęgują
W powietrzu omglonem.
 
Oczy moje płyną
Siadami ich klucza,
A nad drogim mym jesionem
Gromadzi się tuczą.
 
Jeszcze ci on nie zwiądł,
Zieleni się jeszcze,
Jakby mówił, że przedwczesne
Gęganie złowieszcze.
 
Że tu nie tak prędko
Pojawia się grudnie,
Choć uchodzą stada gęsi
W słoneczne południe.
 
Azali tak prawda
W oczy się nam śmieje,
Czy też witać trzeba starą,
Kłamliwą nadzieję?
 
Nadzieja czy prawda,
Któż by myślał o tem,
Gdy na polach jeszcze leżą
Jęczmiona pokotem.
 
Ale patrzaj, patrzaj,
Jak się naród krząta,
By je zebrać jak najprędzej

Dzwonki sanek

 
 
Szczelnie dziś okna przysłoniłem w domu —
Nie chcę, by zajrzał kto do mego wnętrza:
Cisza w nim teraz włada przenajświętsza,
Jej tajemnicy nie zdradzę nikomu.
 
Żali szczęśliwsza godzina być może
Nad tę samotność, której siła żywa
Gdzieś w ponadziemski przestwór nas porywa
I w bezgranicznym zatapia przestworze?
 
Zdarzyła mi się przecież chwilka jedna,
Że, gdym usłyszał bujne dzwonki sanek,
Mknących po mrozie, jakaś moc bezwiedna
 
Do przysłoniętych pchnęła mnie firanek.
Alem się oparł: po cóż księżyc złoty
Miałby się chyłkiem zaśmiać z mej tęsknoty.

‹‹ 1 2 11 12 13 14 15 16 17 28 29 ››