Wiersze - Jan Kasprowicz strona 13

Cokolwiek o tym powiecie

 
 
Cokolwiek o tym powiecie,
Przed wami nie stanę bosy,
Pętlicy na kark nie zarzucę,
Nie myślę pójść do Kanosy.
 
Nigdym się nie rwał ku cnocie,
Grzechów spełniłem niemało -
Cóż robić? Wszak tylko z gliny
Bóg nam ulepił dało.
 
Częstom próbował się oprzeć
Na krokwiach dziadowskich ducha
Pokusa była za mocna,
Podpora moja za krucha.
 
Z wszystkich mi stron urągano:
"Raczże opatrzeć się, bracie!
Mróz, mówią, na psa przychodzi,
Mróz przyjdzie srogi i na cię.
 
Nim się spostrzeże twa pycha,
Pewnego wieczora czy rana,
Kostusia się zjawi z klepsydrą
I kosą, niezawołana.
 
Skurczysz się, skręcisz i chętnie
Staniesz przed nami bosy,
Pętlicę zarzucisz na szyję
I pójdziesz rad do Kanosy.
 
Jeno że będzie za późno!
Odpadniesz, jak puste plewy,
Jak gałąź zeschła, do ognia
Przez Pańskie rzucona gniewy".
 
Nie troszczcie się o mą przyszłość,
Kraczące kruki wy lube!
Jużem-ci sam postanowił,
Aby odwrócić swą zgubę.
 
Gdy przyjdzie mróz na mą skórę,
Co juści wszystkich nas czeka,
Przywołam ze wsi ku sobie
Najnędzniejszego człowieka.
 
Dłoń mu uścisnę i powiem:
Chudobaśmy obaj, chudoba!
Nie skąp mi swojej miłości,
Nagrzeszyliśmy się oba.
 
A zaś stanąwszy przed Gazdą,
Ujrzawszy swojego Sędzię,
Przybywam - rzeknę - z nadzieją
I niechże będzie, co będzie.
 
Juhas-ci jestem pośledni,
Twój pastuch, Panie, lecz owiec
Możem Ci żadnych nie wypasł,
Cóż ze mną uczynisz? Powiedz!
 
Nie miałem w sobie pokory,
Nie chciałem nigdy bosy,
Pętlicę na kark zarzuciwszy,
Wędrować hen! do Kanosy.
 
Lichy jest ze mnie adwokat,
Lecz dla obrony, mój Boże,
Przytoczę, że tylko przed Tobą
Każdej się chwili ukorzę.
 
Bo i cóż robić, gdyś taką
Raczył nagodzić mi duszę,
Że, by pozbyła się Ciebie,
Żadną jej siłą nie zmuszę?
 
Dodam też jedno, jeżeli
Zbyt będzie lekka ma waga:
Kochałem najlichsze źdźbło trawy
I człeka, co z losem się zmaga.
 
Najmniejszy listek na drzewie,
Najmniejsza wody kropelka
Czci mojej były przedmiotem -
Tak Twoja władza jest wielka.
 
Gdybym nie wstydził się ludzi,
Choć ślepi są, głusi i niemi,
Publicznie bym ukląkł na widok
Najmniejszych pyłków ziemi.
 
Nie moja-ć w tym jest zasługa -
Jakiegoś stworzył mnie, Panie,
Takiego masz mnie! - a jednak
Snadź mi się krzywda, nie stanie.
 
Od Siebie mnie nie odtrącisz,
Choć tam ja nie chciałem bosy
Pętlicy zarzucać na szyję
I czołgać się do Kanosy.

Cud w Kanie Galilejskiej

 
 
Mam lat osiemdziesiąt:
Dosyć, jak na człeka
Człek tu przeżył, a dyć nie wie,
Co go jeszcze czeka.

Tak było i ze mną:
Dyć wczora, z wieczora,
Raczej w nocy, słyszę głosy
Z niebieskiego dwora:

"Namozoliłeś się
Przy robocie w lesie,
Przynależyć to się, bracie,
Co nagrodą zwie się.

Rzecz najlepsza w świecie
To dobra zabawa:
Myj se gębę, na otarcie
Nie żałuj rękawa.

Wdziewaj seporcyska,
Biodra przepasz sobie,
Byś wyglądał jak w radości,
A nie jak w żałobie.

Pójdziesz na wesele."
"A kajże to, Panie?"
"W samej - głos się ozwie z nieba - Galilejskiej Kanie."

Jakże tu nie słuchać
Pańskiego rozkazu:
Wdziewam portki i koszulę
Z zapinką od razu.

Włosym se pomaścił,
Jak na mnie wypadło,
Jestem gazda nieostatni,
Mam w komorze sadło.

Idę do tej Kany,
Jenom nie wesoły,
Nie znam drogi, wtem przy sobie
Ujrzałek anioły.

Wzięli mnie pod ręce
Te święte hetmany:
"A gdzież to mnie prowadzicie?"
"Ano gdzie - do Kany!"


Przestałem się martwić,
Wiem już, że nie zbłądzę:
Oni chatę mi pokażą,
Odemkną wrzeciądze:

"Jeno mi powiedzcie,
Aniołowie święci,
Bo niejedno w starych leciech
Wyszło mi z pamięci:

Jakaże tam będzie

Weselna gromada?
Czy też gazdzie z Poronina
Zasiąść tam wypada?"
 
"Będzie tam Pan Jezus
W swoich ziomków kole,
Obok Niego zobaczycie
Lica apostole."
 
"Co do Panjezusa,
A juści, a juści,
Każdy rad jest, gdy go Jezus
Do siebie dopuści.
 
Jeno ja tam w jakim
Wejdę charakterze?
Jako żyd czy też apostoł -
Przyznajcie się szczerze?
 
Jako żyd przenigdy!
Apostoł to jeszcze,
Chociam gazda!" Takie w drodze
Szarpały mną kleszcze.
 
Przyszliśmy nareszcie
Do tej świętej Kany,
Siadam między apostoły,
A nie lud wybrany.
 
Rozglądam się wokół:

Wieńce i chorągwie, 
Szkło na stołach, a po kątach 
Stągwie, stągwie, stągwie. 
 
"Podajcie mi wina,
Aniołowie mili!" 
"Takiegoście jeszcze trunku 
Nie pili, nie pili."
  
 
"O, macie racyją, 
Dyć to sama woda! 
Jeszcze mi się nie zdarzyła 
Podobna przygoda.
 
Jeszczem ci nie chodził 
Na chłopskie wesele, 
Gdzieby było mało wina, 
A wody tak wiele."
 
Mina moja była 
Strasznie frasobliwa,
Zobaczył to wnet Pan Jezus 
I dokonał dziwa. 
 
Stągwie poprzemieniał 
Na beczułki wina, 
Aby mógł się czem uraczyć 
Gazda z Poronina.
.


Ten cud stał się w Kanie,
Jam był tego świadkiem,
A kto w cud ten nie uwierzy
Dostanie po gładkiem.

Cyganie

 
 
Płynie, toczy się Dunajec,
Toczy się i płynie
Nie na dobre wyszła zdrada
Cygańskiej dziewczynie.
Wybrali się trzej Cyganie
W drogę do Ludźmlerza,
"Nuże sobie dziś dobrego
Upolują zwierza".

Rzecz wiadoma: maja złoto
Podhalańskie gazdy,
Zwłaszcza pełno jest dolarów
Ze zamorskiej jazdy.
Wybrali się trzej Cyganie
W Matkę Boską Siewną,
Do Ludżmierskiej szli Królowej
Ze swoją królewną.

Będą jeszcze dzisiaj rzucać
Między sobą kości,
Kto jej złoty sprawi wianek
Z ogromnej miłości.
Który z nich ją poprowadzi
Na weselne tańce,
Tak dumają sobie w drodze
Cyganie-pohańce.

Wtem się cztery, cztery ptaki
Nad nimi zerwały,
Trzy z nich czarne były kruki,
Czwarty gołąb biały.
Czarne kruki cosik kraczą
Cyganom do ucha,
A ten czwarty, gołąb biały,
Coś Cygance grucha.

A gdy byli już w Ludżmlerzu,
W pośrodku kościoła,
Klęknie dziewczę przed ołtarzem
I głośno zawoła: 
"Chroń swych wiernych od złodziei
Ludźmierska Panienko!
Gdy opadną ich Cyganie,
Będą śpiewać cienko.

Mnie zaś oddaj góralowi
W małżeńską niewolę,
Niech ma w sobie krew juhaską
Me przyszłe pacholę".
Usłyszeli to gazdowie
I w tej samej chwili,
Nim złodziejstwo popełniono,
Cyganów ubili.

Płynie, toczy się Dunajec,
Toczy się i płynie,
Nie na dobre wyszła zdrada
Cygańskiej dziewczynie.

Żaden juhas, żaden baca,
Żaden gazda hruby
Nie powiedzie Cyganichy
Na małżeńskie śluby.
 
Konający ją przeklęli,
Bóg nie był łaskawy:
Padła w drodze, nim dotarła
Do swojej Orawy.
W szczerym polu grób jej leży,
Na samotnym grobie
Wysiadują wciąż trzy kruki

W swej czarnej żałobie... 
 
Wysiaduje gołąb biały 
I grucha, i grucha
O dziewczynie, co oddała 
Zgnębionego ducha.  
Płynie, toczy się Dunajec, 
Toczy się i płynie, 
Nie na dobre wyszła zdrada 
Cygańskiej dziewczynie. 

Czarnodunajecka

 
 
Od Witowa, Chochołowa,
Czarnego Dunajca
Ciepły wietrzyk zalatuje,
Gnie szarotki i leluje,

Uwodziciel, zdrajca.
Idzie, płynie, ku dziewczynie
Po cichu się skrada,
A dziewczyna aże blada,

Taka rada ze swego sąsiada.
I z miejsca się zrywa
Niby iskra żywa
I zawija kiecką,

Gdy jej w hali zaśpiewali
Czarnodunajecką.
"Luli, dziecię, luli,
Matusia clę tuli,

Przyjdzie po cię,
Cały w złocie,
Przenajpierwszy z króli".
Od Witowa, Chochołowa,

Czarnego Dunajca
Ciepły wietrzyk zalatuje,
Gnie szarotki i leluje.
Uwodziciel, zdrajca.

Droga

 Wybrałem sobie drogę, której sanie
Moich sąsiadów nie ruszyły. W lecie
Krzewna tu rosła trawa, dziś zamiecie
Biel swą pokładły na przemarzłym łanie.
Brnę po pas w śniegu, pot mi czoło zlewa,
Choć takie zimno, że kawki i wrony
Znikły, a wczoraj tłum ich wygłodzony
Wrzaskiem oprzędzał te samotne drzewa.
Śmieją się ze mnie poczciwi ludziska;
Po co wam, panie, trud ten ? Tak się żali
Chłop, który czasu dość miał poznać z bliska
Potrzeby życia... Lecz ja brodzę dalej,
Zda mi się bowiem, że z tej drogi końca
Zobaczę lepiej zachód mego słońca...

‹‹ 1 2 10 11 12 13 14 15 16 28 29 ››