Wiersze - Jan Kasprowicz strona 16

Kalwaryjskie dziady

 
 
Zebrała się komisyja
We wsi na narady:
"Co też warte u nas we wsi
Kalwaryjskie dziady?"

Ze nam wojnę wytoczyły
Nasze złe sasiady
I że trzeba puścić na nich
Kalwaryjskie dziady.

Baby z trwogi pod pierzynę,
Za nimi, w ich ślady,
Bęc do łóżek jak najprędzej
Kalwaryjskie dziady.

"Idzie wojna, wielka wojna,
Nie ma na to rady;
Macie walczyć za ojczyznę,
Kalwaryjskie dziady".

Pierwszy zerwał się, jak gdyby
Kąsan przez owady,
Za nim poszły wszystkie inne
Kalwaryjskie dziady.

Na ich miejsce pod pierzynę
Wślizną się jak gady
Komisarze, aż się zdziwią
Kalwaryjskie dziady.

Lecz za chwilę baby łamią
Komisarskie szpady:
"Lepsze od was nasze chrome
Kalwaryjskia dziady".

Poszli walczyć za ojczyznę,
To nie darmozjady:
Hej i umieją bić się mężnie
Kalwaryjskie dziady.

Idą, idą na wojenkę -
O nie od parady
Zesłał Pan Bóg na tę ziemię
Kalwaryjskie dziady.
.
Idą, idą, dumnie kroczą:
Aż się trzęsą zady,
Tak szczudłami wymachują
Kalwaryjskie dziady.

Ale wprzód na jaki odpust,
Na zwiady - wywiady;
Jakiej laski też dostąpią
Kalwaryjskie dziady.

Idą, idą - dziad brodaty
Na czele gromady -
Potrząsają w krąg szczudłami
Kalwaryjskie dziady.

"Chroń dziadowski nas Patronie
Od wszelkiej zagłady!
Chcą odwagi, pragną zdrowia
Kalwaryjskie dziady.
 
Chroń dziadowski nas Patronie,
Daj dobre obiady,
A jak lwy tak walczyć będą
Kalwaryjskie dziady".
 
Oj, nie były zawsze prawdą
Wszelakie przykłady.
Święty obraz zaczął mówić:
"Kalwaryjskie dziady!
 
Macie krokwie i obuszki,
Idźcie w dziadów ślady,
Nie stchórzyły nigdy w świecie
Kalwaryjskie dziady".
 
Wreszcie wszystkim już obmierzły
Wojenne wypady.
W wieńcach z dębu powracają
Kalwaryjskie dziady.
.


Ida, płyną, kroczą, skaczą 
Przez rowy i spady,
Wymachują szczudliskami 
Kalwaryjskie dziady.
 
Idą, płyną, kroczą, skaczą, 
Trzęsą im się zady, 
Powiewają bandażami 
Kalwaryjskie dziady.
.
Powrócili wreszcie do dom, 
Do swych bab gromady,
I od razu pod pierzynę 
Kalwaryjskie dziady!...
 
Radując się baby mówią; 
"Lepszy miecz od szpady!
Umieją się dobrze sprawić 
Kalwaryjskie dziady!
 
Nie trwóż się nam, Polsko mila! 
Cóż ci zło sąsiady: 
Pójdą ciebie bronić nawet 
Kalwaryjskie dziady!"

Kierdele

 
 
Kierdele! Kierdele!

"Idź w pole, dziewczyno,
Idź, popatrz na drogę,
Coś tam dzieje się, w czym ja się
Rozeznać nie mogę.

Słychać jakieś śpiewy,
Słychać jakieś granie,
Ale wszystko ginie w kurzu,
W ogromnym tumanie.

Pewnie do kościoła
Jedzie para młoda,
Na jej przedzie pan starosta
I pan wojewoda."

"To nie jest, matko, wesele:
Kierdele! Kierdele!"

"Dróżbowie na piersiach
Z wstęgi niebieskimi
Cwałują se na konikach
Nie tykając ziemi.

(Pieją druhny, żadna
Głosu nie żałuje,
Te druhniczki jak goździczki,
Róże i leluje.)

Juhasiątka pędząc
Za weselną zgrają
Pewnie z starych pistoletów
Na wiwat strzelają.

Pewnie parę młodą
Bóg zaraz przywoła,
Aby wreszcie przekroczyli
Święty próg kościoła.

Za chwilę przeszedłszy
Przez świątynię Bożą
Przed ołtarzem klękną społem
I przysięgę złożą."
 

"To nie jest, matko, wesele:
Kierdelel Kierdele!"

"A potem, ma córko,
O Boże jedyny!
Możeż być tu jakieś większe
Szczęście dla dziewczyny!

Tak było i ze mną
Przed dawnymi laty:
Słyszę jeszcze dziś muzykę,
Śpiewy i wiwaty.
 

Nie było cię jeszcze,

Na wozach z babami
Bacowie zasiedli:
 
Włos ich siwy jak warkocze 
Osiwiałych jedli. 
 
Siedzą se w półkoszkach 
Zgarbieni bacowie,
Tak się śmieją, że śmiech, zda się, 
Jest w każdym ich słowie. 
 
0 czymże tak radzą 
Bace posiwiali?
Pewnie o tym, jak przed ołtarz 
Szli prościutko z hali. 
 
Dobrze wypasali
Kierdele, kierdele
I są radzi, że Bóg szczęścia 
Dal im dziś tak wiele. 
 
I ja bych też rada 
Wypasać kierdele, 
Puść mnie, matko, będzie prędze 
I moje wesele!"
 
Kierdele! Kierdele!
Córko, między nami,
Ale potem lazło szczęście
Drzwiami i oknami,
 
Dobrzem wypasała
Kierdele, kierdele:
Idź i zobacz, córko moja,
Czyje to wesele!"
 
"Mylisz się, matulu,
To nie jest wesele,
To na halę pędzą owce!
Kierdele! Kierdele l
 
Postępują przodem
Juhasowie młodzi,
 
Każdy smyczkiem po skrzypeczkach
Wodzi i zawodzi.
 
Białe psy, owczarki
Z Luptowskiej osady,
Strzegą ładu, strzegą składu
Baraniej gromady.
 
Za stadem się toczą
Wozy strojne w wiechy:
Gniade konie aż parskają
Z ogromnej uciechy.

Kobziarz mróz

 
 
Któż to z nas kiedyś nie słyszał
O panu Jakubie Mrozie;
Mieszkał na skręcie rzeki,
Przy Dunajcowej łozie.

Lubił wychodzić z chałupy
Z radością w oczu wyrazie,
Gdy zaczynają na wiosnę
Żółtawe się puszyć bazie.

A zwłaszcza lubił swą kobzę,
Uciechy mu ona przysparza -
Któż by z nas nie znał w tym siole
Jakuba Mrożą - kobziarza.

Widzę go dzisiaj jak ongi
W karczmie u Jaśka Bugaja,
Jak siada sobie w kąciku
I swoją kobzę nastraja.

Wydyma chude policzki -
Cudne to widowisko! -
Aż mu się trzęsie ogromne,
Płaskie jak deska nosisko!

Widziałem go nieraz na chrzcinach
I na niejednym weselu,
Jak przytupywał nogami,
Zwłaszcza po szklance chmielu.

Ogromnie czuł się szczęśliwy,
Wiedział, że nie ma człowieka,
Który by rad się nie kwapił -
Jeżeli kobza go czeka.

Tak mu mijały lata,
Tak żył ten muzykant prawy,
Aż kiedyś go na pokaz
Zabrano do Warszawy.

O nie zapomni tej chwili:
Zebrali się różni ludkowie,
Panowie szlachta i cepry,
I jak się tam naród ten zowie.

O nie zapomni tej chwili:
Zatrzęsła się cała sala,
Zaczęli się śmiać z jego kobzy
I z jego płaskiego nochala.

Ugięły mu się kolana,
Wydłużył się nochal wspaniały,
Policzki się nie wydęły
I nogi tupać nie chciały.

Nie mógł już znieść widowiska,
Wyśmiany i wyszydzony
Uciekał prędko z stolicy
W swoje nadrzeczne strony.
.
"A niech cię! a niech cię! - tak skomlał -
A niech cię, ty głupi Mrozie!
Czyż ci nie lepiej było
Przy Dunajcowej łozie?
 
Nie lepiej ci było grywać
W karczmie u Jaśka Bugaja,
Gdzie się, bywało, twój nochal
I gęba do kobzy dostraja?
 

Nie lepiej ci było grywać 
Na chrzcinach czy na weselu,
Gdzie nogi twe tupać umiały, 
Zwłaszcza przy szklance chmielu? 
 
Hej, Mrozie, ty głupi Mrozie! 
A może najlepsza jest droga 
Mieć kobzę tylko dla siebie, 
No i dla Pana Boga".

Ksiądz kanonik

 
 
Miałem dopasowanych,
Jak guzik do guzika,
Różnych przyjaciół, ba, księży,
Raz nawet i kanonika.

Niejedna mi przeszła z nim razem
Na pogawędce godzina.
Przy kromce chleba z oscypkiem
I przy szklaneczce wina.

Lubił zapalać liściowe,
Nie bardzo wonne, śmierdziuchę:
"Widzę, że coś się krztusicie,
Jest niezłe, wybrane, suche.

Po miastach moi konfratrzy
Palą, podobno, trabuka,
Ja tego im nie zazdroszczę,
Każdy to ma, czego szuka.

Ale z ich żądzy niesytej
Zawsze me serce się śmieje,
Widać nie wiedza, że lepsze
Upmany i Anrikleje.

Ja nigdy ich znaleźć bym nie mógł,
Choć całe szukałbym lata,
Zresztą ja wiem, że rozpusta
To droga do końca świata."

"Najlepiej nie palić wcale -
Tak mu żartując odpowiem -
Nikt wówczas się krztusić nie będzie,
A księdzu to będzie ze zdrowiem".

"I owszem, słuszna to rada,
I mnie samego to złości,
Jeno że każdy człeczyna
Ma swoje namiętności".

"Więc dobrze, a cóż z innymi?"
"Z jakimi innymi? Do diaska!
Od innych mnie, dzięki Ci, Boże,
Chroni Twa święta łaska.

Cóż się tak bardzo dziwicie?
Chytrze się przyglądacie
Tej mojej czarnej sutannie,
Tej mojej księżej szacie?

Mam fijolety, strój piękny,
Do trumny przydać się może,
Zresztą, wiadomo, Pan Jezus
W nie szytym chadzał worze.

Poza tym różne wizyty,
Sam biskup zjeżdża w te kraje.
Nie chcę, by myślał, że jakiś
Obdarciuch przy nim staje".
.




Tak sobie gawędzimy,
Tak żartujemy sobie,
Bo kiedy człek ma się weselić?
Czyż tylko na własnym grobie?

Miał swoje wady, a zasię
Ta się największa zdawała:
Niedużo w nim było z biskupa,
A wszystko z generała.

Toteż gdy machnął kropidłem,
Wnet niejednemu chłopu
I babie wypłukał głowę
Strugą świętego hyzopu.

Dla wszystkich ludzkich słabości
Był pobłażliwy wielce,
Choć wiedział, gdzie staną baranki,
A gdzie zaś kozły-wisielce.

Lecz gdy niecierpliwości
Już opanować nie zdoła,
Za kołnierz chwyta grzesznika
I wyprowadza z kościoła.

Gryzło się młode małżeństwo.
O Ty Panienko Anielska!!
On do harapa i diabła
Harapem wypędza im z cielska.

Ogromnie był przywiązany
Do starej drewnianej świątyni
I do tych lip, co od wieków
Cicho szumiały przy niej.

Zdarzyło się wielkie nieszczęście:
Kościół się zajął! - O lęku!
Kanonik przy wielkim ołtarzu
Stanął z monstrancją w ręku.

Chciał zginąć razem w płomieniach:
"To jedno mi tylko zostało,
Niech się z perzyną kościoła
Zmiesza me grzeszne ciało".

Wyrwano go jednak przemocą
Spośród szalonych płomieni.
Żachnie się na to, lecz jąć się
Świeżej roboty nie leni.

Ze kapłan był zasłużony,
I tędy znany, i tędy,
Więc mu w nagrodę dawano
Różne bogate prebendy:

"Będziesz tam mógł Panu Bogu
Tum pobudować nowy".
"Ja Mu go tutaj postawię,
Bóg wszędzie jednakowy.

A zresztą cóż mi na Lachach
Świeżego szukać kąta,
Kiedy tam nigdzie nie ma
Głupiego nawet Giewonta.
.




Czyż ja tam będę widział,
Gdy się obudzę rano,
Czy góry zalane słońcem,
Czy śniegiem je osypano?!

A potem, po brewiarzu,
W te ciche jesienne noce,
Czy ja tam będę mógł słyszeć,
Jak ten Dunajec mamroce?!"

Jakżeż tu, bratku, nie kochać
Takiego kanonika,
Co w skromnej chodzi sutannie
I pali Portorika.

Księga

 
 
Rozmiłowany był w przedziwnej księdze —
Rzekli mu o niej: „Serce niech pamięta,
Że jest na siedem pieczęci zamknięta
I że jej w blasków zabójczej potędze
 
Strzegą anieli!" Lecz on: „Nie! Rozpędzę
Ten tłum ognisty! Żądza, raz poczęta,
Zmilknąć nie może! Kroków mi nie spęta
Lęk: człek trwożliwy w wieczną popadł nędzę".
 
I niewstrzymana powiodła go droga
Ku tajnym głębiom, gdzie płonie tron Boga,
Życia i Śmierci... Lecz w tę samą chwilę,
 
Nim w twarz im spojrzał, poraził mu oczy
Smutek. I, ciemny, w wieczny grób się stoczy —
I smutek wyrósł na ludzkiej mogile.

‹‹ 1 2 13 14 15 16 17 18 19 28 29 ››