Wiersze - Jan Kasprowicz strona 11

Co sie to dzieje! Co sie to dzieje!

Co sie to dzieje! Co sie to dzieje!
Az lekam sie wyznac to komu:
Wiecie, ze slonce dzis rano
Zajrzalo do mego domu.
Az lekam sie wyznac to komu...
Trza miec odwage - do skutku!
Zlociste, wiecie, nasturcje
Zakwitly w moim ogrodku.
 
Trza miec odwage - do skutku,
Wiec powiem wam jeszcze cos wiecej:
Srod kwiatow smiech, wiecie, rozblysnal,
Szczery, radosny, dziewczecy.
 
O powiem wam jeszcze cos wiecej,
Tylko nie smiejcie sie ze mnie:
Ja, wiecie, czekalem na nia
I nie czekalem daremnie.
 
Tylko nie smiejcie sie ze mnie,
Dusza ma calkiem pijana!
Rzekla mi, wiecie: jak slicznie,
Gdy slonce w dom zajrzy z rana!
 

Czekalem na ciebie wczora

Czekalem na ciebie wczora,
Od rana czekalem do rana,
Wywiodla mnie w pole tesknota,
Miloscia twoja pijana.
 
Przenigdy juz czekac nie bede,
Takem chcial zarzec sie w gniewie,
Lecz klamstwo jest obce mej duszy,
O falszu nic serce me nie wie.
 
Wiec powiem ci prosto i szczerze,
Ty moje dziwne kochanie:
Chociazbym wieki mial czekac,
Dosc woli na to mi stanie.
 
Bo coz ja mam czynic, nieboze,
Jesli nie czekac do konca?
Wszakze ty jestes zachodem
I wszchodem mojego slonca!

 Nie zgasłaś, pieśni, spętana więzami
westchnień, mdlejących poza widnokręgiem
widomych blasków, poza niedosiegłą
otęczą wielkich, zielonawym światłem
tajności lśnistych przyrzeczeń!... Jak więzień
u progu skonu, w ciasnej, ciemnej kaźni
żywi swą przyszłość nadzieją przestrzennej,
jasnej i świeżej rozkoszy wyzwolin,
tak nieustannie karmi się ma dusza
nowych Zwiastowań świętą, bożą strawą,
by chleb złożoną na białym obrusie
wieczornej uczty Żywota, przy szumie
gajów oliwnych, gdy zorze gasnące
na glob rzucają wielki cień Kalwarii...
Bo powiedz, powiedz: czym byłaby dusza
bez tej komunii Słowa, bez tych głośnych,
jak serc najgłębsze, najskrytsze życzenie,
bez tych bezkresnych, jak głębie przestworów,
i, jak te głębie, arcymelodyjnych,
tęsknot oddechem drżących Przepowiedni ?
Czymże byłaby bez tej słodkiej woni
drogiego wina, które nadprzepastnych

dreszczów żądliwe wycisnęły ręce
z gron nieumarłych Przeczuć i jak płynny
przelały bursztyn jego święte krople
w kosztowny, złoty roztruchan misteryj,
nie ujawnionych przez mękę i ciernie?
Nie ujawnionych, chociaż u ich wejścia,
przywalonego kamieniem, owitym
zwojami bluszczów, z tryumfu chorągwią
białą i szumną, jak skrzydła gołębie,
staje codziennie na świętych Taborach
w słoneczną rozkosz przemieniana Męka...
Choć z głową, wspartą na złotej patenie,
na cierń spogląda i na krzyż oczami
niewysłowionych, omdlałych upojeń!...
Czymże byłaby — powiedz ty, coś ongi,
może niedawno, tak jeszcze niedawno,
że nie miał czasu prześnić się ostatni
sen o srebrzystych świtach na odległej,
mgławą aleją świerków ku promiennym
wierchom wiodącej przestrzeni pomiędzy
umarłym ciałem, a zbudzonej duszy
zdumionym okiem — ty, coś ongi, wczoraj,
jako niemowlę, zasłuchane w dźwięki
pieszczot matczynych, pragnące złowioną
powtórzyć nutę, lecz niewprawne usta
są jako skrzypce bez strun — — — powiedz, pieśni,
ty, coś niedawno jeszcze stała z okiem
szklannym od nagłych lęków i zadziwień,
przed tą przestrzenią, przed tą po urwiskach
pnącą się drogą:
czym byłaby dusza,
to źródło życia twojego, bez owej,
w nieujawnionych tajni nietykalnym,
świętym Cyborium ukrywanej Hostii?

Nie łzą byłaby, spadłą spod powieki
bożej w godzinie twórczych, nieujętych
ludzką rachubą — Jemu czyż świadomych ? —
cierpień, lecz kroplą dżdżu, zlepioną marnie
z ziemskich wyziewów na to, aby, świecąc
w kielichu lilii lub na liściach ostu,
zgasła pod skrzydłem owadu lub w piasek
wsiąkła przydrożny pod kręgami płazu...

 Przestałem się wadzić z Bogiem -
Serdeczne to były zwady:
Zrodziła je ludzka niedola,
Na którą nie ma już rady.

Tliło w mej piersi zarzewie,
Materiał skier tak bogaty,
Że jeno dąć w palenisko,
A płomień ogarnie światy.

Wiedziały o tym potęgi,
Co gdzieś po norach drzemią
Albo z bezczelną jawnością
Jak mgły się włóczą nad ziemią.

Wiedziały ci o tym moce,
Które złośliwość popędza,
By szły powiększać nędzę
Tam, gdzie największa jest nędza.

Wiedziały ci o tym zastępy,
Które czyhają zza węgła
Lub z okna patrzą z szyderstwem,
Czy zbrodnia się nie wylęgła?

Wiedziały, że jeno się zbliżyć
Ku popiołowi mej kuźni,
A serce od razu wybuchnie,
Zuchwale zaklnie, zabluźni.

Że swym bluźnierstwom i klątwom
Czynu wyciśnie znamię,
Płonące żądzą odmiany,
Przewrotu, co berło Mu złamie.

I dzisiaj nie żal mi tego,
Najmniejszej nie czuję skruchy,
Bom-ci nie żaden służalec,
Na własne serce głuchy.

Bo w sporze o szczęście świata
Swawolność mi była daleka,
A tylkom korzystał z prawa
Wojującego człowieka.

Jeno że dzisiaj to widzę,
W patrzeniu dosyć już biegły,
Czego w zamęcie walki
Źrenice me nie dostrzegły:

Nie ruszał-ci On naprzeciw
W rynsztunku wspaniałym dziwie,
A tylko na tronie Swym siedząc,
Uśmiechał się pobłażliwie...

I dziś ja sam uśmiechnięty,
Gdy krzyczą: "w żelazo się okuj!",
Jak ongi miecz niosłem walczącym,
Tak dzisiaj niosę im spokój.

Lecz już nie wadząc się z Bogiem,
Mam jeszcze cichą nadzieję,
Że na dnie mojego spokoju
Żar świętej wojny tleje.

A kiedy zmartwychpowstał

 
 
A kiedy zmartwychpowstał,
rzekł uczniom i apostołom:
Radujcie się razem ze mną,
wieść wam przynoszę wesołą.
 
Rozwarłem piekielne bramy,
życiem uwolnił od męki,
słoneczność spływa po świecie
z mojej wszechmocnej ręki...
 
A Maria z Magdali, usłyszawszy te słowa, rzekła:
 
Zbawiłeś mnie, Panie, od grzechu,
do krzyża przygwożdżony —
niczegom już nie pragnęła,
prócz Twej cierniowej korony.
 
Nie znałam większej słodyczy,
wonniejszej nie znałam woni
nad krew z Twojego boku,
nad krew z Twej świętej skroni.
 
Dzisiaj, gdy patrzę w Twe lice,
skąpane w wiosennym złocie,
cierpienia chęć mnie opuszcza,
a skrzydła rosną tęsknocie.
 
Chciałabym szeptem trawy,
która kiełkuje spod ziemi,
opiewać nieśmiertelność
ustami dziękczynnemi.

‹‹ 1 2 8 9 10 11 12 13 14 28 29 ››