ten dzień
w ślepym zaułku
pomiędzy szafką i nocnym stolikiem
lustrem z odbiciem nie mojej białej twarzy
(moja twarz świeci kolorami w radosnym zwierciadle pamięci)
ten dzień
w ślepym zaułku urodzony
umrze
na wysokim wniebowstępującym łóżku
i w kącie
pomiędzy moim policzkiem
a kreską ust
śpiewając cienkim ptasim głosem
przysiadł wychudły pocałunek
pamięć pocałunku
przywarta na wieczność do moich błękitnawych jak zmierzch ust
w ten dzień
w samotnym kącie
pomiędzy nocą - a nieprzebudzeniem
pomiędzy czymś - a nic
pomiędzy nim - a mną
rozegrał się akt 5 -
bez pożegnania - nisko
ten pocałunek
pachniał jak rozgryziona łodyga maku
czerwono posypał się z warg
ten pocałunek
zakwitł
w miękkim wgłębieniu dłoni
kiedy się wspięłam na palce
dzwonił
w dojrzałym polu
lecz wtedy
nie było już mnie
znikłam
w tym złotym pocałunku
to złe miejsce
i bardzo się dziwię miłości
że do tej pory nie rozgięła zwiniętych nóg
nie zeskoczyła lekko
i nie poszła
na tym wysokim łóżku
znacznie lepiej
powolnie
zagłębiając się w stercie poduszek
kolorem białym
do białego przypięta prześcieradła
wygląda śmierć
trzeba...
no uśmiechnij się jeszcze
trzeba uśmiechu
prosiłam cię o łzę przedwczoraj
wczoraj - o uścisk
dzisiaj - o uśmiech
nie próbuj zatrzymać w dłoni
wątłych skrzydeł motyla
choćby usiadł ci na sukni
nie próbuj zacisnąć w dłoni
pozwól mu wytchnąć chwilę
i pożegnaj uśmiechem
trzeba...
tak to wiem
że dużo trudniej o uśmiech
umarłe włosy nie tańczą
nie sprzeczają się z wiatrem
nie opadają na zmarzniete uszy
nie wabią palców ani ptaków
rozsypane na chłodnej poduszce
nie płoszą snu szelestem
w srebrnym deszczu nie mokną
nie drżą
na białym łóżku
leżą wystygłe głuche
i jeśli kwiat - to obco
jeśli uśmiech - obojętnie
słońce z nieba odeszło na palcach
to już noc