Odkupiona
w jednym ruchu
upadła i objęła krzyż
łagodnie
jakby to była szyja
umarłego
zdumiona
rękę podaje sobie
i prowadzi siebie po śniegu
jest tak biało
że niepodobna zginąć
ja mam pana boga w futrze
kiedy się przeciągam wzdłuż
czuję jego palce
wyprężone na grzbiecie
on - w mięśniach moich nóg
kroczy ciszej
niż okragły księżyc
po przyczajonym niebie
nie płoszymy gałęzi
wiatr
trzepocze nam w pysku,
skrzydłem głupiego wróbla
oblizuję wąs
z ciepłej krwi
zmrużony - spiewam hymn
- o dobrym bogu
Odloty
do kogo będą modlić się wróble
strachu w słomianym kapeluszu
pożeglowałeś z wiatrem
zamieszkałeś w różowej chmurze
porowata porosła
twoja twarz jak rivarz ziemi
pachniała mlekiem i czosnkiem
wyżej - tkwił słomiany kapelusz
ucieczko złodziei
jehowo na zwykłych nogach
tkwiących w butach namokłych
rzucający mannę grochu
w słońcem pieszczone zagony
pożeglowałeś z wiatrem
zapomniałeś o kłosach o chlebie
świegocące płochliwe
śmiało
chwytajmy słomiany kapelusz
żeby nie mógł zamieszkać w niebie
Bądź przy mnie blisko
Bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedy
nie jest mi zimno
chłód wieje z przestrzeni
kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja
to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata
z tęsknoty pisze się wiersze
z bolesnej
drążącej śpiewny owoc ciała
patrząc na samotne palce
mogę wysnuć pięć poematów
dotykając moich napiętych ust
szepczę
i słowa - rozkołysane rytmem wielkiej wody
plotą się w wiersze
mokre
bardzo słono biegną poprzez twarz