Wiersze - Tomas Tranströmer strona 8

Preludium

Przebudzenie jest skokiem spadochronowym ze snu.
Uwolniony z duszącego wiry podróżny
opada ku zielonej strefie poranka.
Rozpalają się przedmioty. Wyczuwa – w drgającej pozycji
skowronka – potężne, podziemnie rozkołysane lampy
systemu korzeniowego. Lecz na powierzchni ziemi
- w tropikalnym przypływie - zieleń,
z uniesionymi ramionami, wsłuchana
w rytm niewidocznej pompowni. A on
opada ku latu, opuszcza się
w jego oślepiający krater,
przez szyb wilgotnej zieleni wieków
drżących pod słoneczną turbiną. I tak wstrzymana zostaje
ta pionowa podróż przez okamgnienie i skrzydła rozpościerają się
do odpoczynku rybołowa nad rwącą wodą.

Wyjęty spod prawa ton
rogu z epoki brązu
wisi nad bezmiarem.

W pierwszych godzinach dnia świadomość może ogarnąć świat,
tak jak dłoń chwyta ogrzany słońcem kamień.
Podróżny stoi pod drzewem. Czy
po spadaniu przez wir śmierci, ogromne światło,
rozwinie się ponad jego głową?

Przedmieście

Ludzie w drelichach koloru ziemi wstają z rowu.
Jest to miejsce pośrednie, martwy punkt, ni wieś, ni miasto.

Dźwigi na horyzoncie chcą skoczyć daleko, ale zegary są przeciw.
Rozrzucone betonowe płyty chłepcą światło zimnymi językami.
Warsztaty samochodowe założono w dawnych stajniach.
Kamienie rzucają cień tak ostry jak kamienie na powierzchni Księżyca.

I takie tereny są coraz większe,
jak grunt kupiony za judaszowe srebrniki,
„garncarzowa rola, żeby tam grzebać obcych”.

Rozproszona gmina

I

Wyraziliśmy zgodę i pokazaliśmy nasze domy.
A przybysz pomyślał: dobrze mieszkacie.
Slumsy we wnętrzu są waszym.

II

Wewnątrz kościoła: sklepienia, kolumny
białe jak gips. Jak gipsowy pancerz
na złamanej ręce wiary.

III

Wewnątrz kościoła jest puszka na kwestę,
co wznosi się sama z posadzki
i chodzi wzdłuż ławek.

IV

A dzwony kościelne muszą zejść pod ziemię.
Wiszą w rurach kloacznych.
Dzwonią pod naszymi krokami.

V

Somnambulik Nikodem w drodze
na Adres. Kto ma Adres?
Nie wiem. Ale to tam idziemy.

Słowik w Badelundzie

Zielony środek nocy przy północnej granicy słowika. Ciężkie liście wiszą w
transie, głuche samochody pędzą w stronę linii neonów. Głos słowika nigdy nie
zbacza, jest równie przenikliwy jak pianie koguta, lecz piękny i pozbawiony
próżności. Byłem w więzieniu i odwiedził mnie. Byłem chory i odwiedził mnie.
Wtedy nie zauważyłem go, dopiero teraz. Czas spływa ze słońca i księżyca do
wszystkich tik tak tik taktownych zegarów. Lecz właśnie tutaj czas nie
istnieje. Tylko głos słowika, surowo brzmiące tony które ostrzą jasną kosę
nocnego nieba.

Stacja

Jakiś pociąg się wtoczył. Stoją rzędem wagony,
lecz nie otwarto drzwi, nikt nie wysiada, nie wsiada.
Czy są w ogóle drzwi? Tam wewnątrz aż się roi
od uwięzionych ludzi którzy chodzą tam i z powrotem.
Wyglądają przez nieustępliwe okna.
A na zewnątrz ktoś idzie wzdłuż pociągu z młotem.
Uderza w koła, słychać słaby odgłos. A tutaj – nie!
Tu dźwięk niesłychanie nabrzmiewa: uderzenie pioruna,
dźwięk dzwon-katedry, dźwięk-obieżyświat,
który unosi cały pociąg i okoliczne mokre głazy.
Wszystko śpiewa. Zapamiętajcie. Jedźcie dalej!

‹‹ 1 2 5 6 7 8 9 10 11 12 ››