Wiersze - Tomas Tranströmer strona 6

Ogniste gryzmoły

W te ponure miesiące moje życie roziskrzyło się tylko gdy się z tobą kochałem.
Jak świetlik: zapala się i gaśnie, zapala się i gaśnie – w przebłyskach można iść w jego ślady
w mroku nocnym wśród drzew oliwnych.

W te ponure miesiące dusza siedziała skulona i bez życia
lecz ciało poszło prostą drogą do ciebie.
Ryczało nocne niebo.
Doiliśmy kosmos ukradkiem i przeżyliśmy.

Pada śnieg

Pogrzeby pojawiają się
coraz częściej
jak szyldy przy drodze
gdy się zbliżać do miasta.

Tysiące ludzi zerka
w krainę długich cieni.

Most się buduje
powoli
prosto w przestrzeń.

Pałac

Weszliśmy. Jedna wielka komnata,
pusta i cicha, gdzie podłoga ciągnie się
jak opuszczona ślizgawka.
Wszystkie drzwi zamknięte. Szare powietrze.

Na ścianach obrazy. Widać było,
jak roją się bez życia tarcze, szale
wag, ryby, walczące postaci
w głuchoniemym świecie po drugiej stronie.

W pustej przestrzeni wystawiono rzeźbę:
pośrodku sali samotnie stał koń,
lecz nie spostrzegliśmy go zrazu,
gdy już przykuła nas ta pustka.

Słabiej niż szum z wnętrza muszli
słychać było glosy i odgłosy miasta,
krążyły w tej wymarłej sali,
szemrząc i szukając władzy.

I jeszcze coś. Coś mrocznego
przystanęło na progu naszych pięciu
zmysłów, nie przekraczając go.
Piasek sypał się w cichych klepsydrach.

Czas się ocknąć. Podeszliśmy
do konia. Był olbrzymi,
czarny jak żelazo. Obraz samej władzy,
co przetrwał po śmierci książąt.

Koń przemówił: :Już tylko Ja.
Zrzuciłem pustkę, co mnie dosiadała.
Oto moja stajnia. Rosnę pomału.
I zjadam tutaj ciszę”.

Para

Zdmuchują lampę i biały abażur migocze
chwilę, nim rozpuści się ostatnie światło,
jak pastylka w szklance wody. Wtedy szybują.
Ściany hotelu pną się w ciemne niebo.

Gesty namiętności mdleją i jest sen,
lecz ich najtajniejsze myśli kojarzą się
jak dwie barwy zetknięte, złączone
na wilgotnej karcie uczniowskiego obrazka.

Wszystko jest ciemnością i ciszą. Ale miasto podchodzi bliżej
tej nocy. Ze zgaszonymi oknami. Domy przyszły.
Stoją blisko siebie, stłoczone,
tłum, który czeka z obliczem bez wyrazu.

Pejzaż ze słońcami

Słońce wysuwa się zza ściany domu,
sytuuje się pośrodku ulicy
i zionie w nas
swym czerwonym tchnieniem.
Innsbrucku, muszę cię opuścić
Jutro zaś
rozżarzone słońce pojawi się
w tym samym na wpół umarłym lesie,
gdzie będziemy pracować i żyć.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 8 9 11 12 ››