Wiersze - Stanisław Wyspiański strona 6

SW
1905 sierpień

Wesoły jestem, wesoły
i śmieję się do łez;
choć jesień już na poły,
kwitnący czuję bez.

Wesoły jestem, jary,
choć idą czasy burz; -
widzę z otuchą wiary
kwitnących ogród róż.

Wesoły jestem, świeży - - -
- cóż to? na marach trup?
To ciało tylko leży,
lecz duch jak ognia słup.

Wesoły jestem, młody,
już zbywam zbytnich piór,
już idę w krąg swobody,
już słyszę gwiezdny chór.

Już słyszę, biją dzwony
wysoko w niebios strop -
trup dawno pogrzebiony -
duch niesie pełny snop.

Ach, któryż jestem żywy,
czy ten, co leci wzwyż -
czy ten, co zmarł szczęśliwy,
ściskając w dłoni krzyż - ?

Czy ten, co skrzydeł loty
przez żywot miał związane -
czy ten, co ciska groty
o krzemień gwiazd krzesane - ?

Czy ten, co legł przykryty
kirami i całunem -
czy ten, co mija szczyty
i drogę tnie piorunem - ?

Czy ten, co legnie zmożon
przed świątyń własnych progiem
czy ten, co niezatrwożon
na Sąd ma stanąć z Bogiem - ?

O, chcą, ode minie chcą,
by hart był zawsze w sile,
by wciąż ich wzruszał łzą,
podniosłą łzą na chwilę.

By hart był w dźwięku słów,
by jęk był pełen siły,
by dreszczem wstrząsnął znów
i żywych, i mogiły.

Lecz nie spostrzegli snadź,
żem dość już chyba gadał,

by siłę Chóru znać,
by Chór mi odpowiadał.

Więc dzisiaj muszę rzec
tym, co w mym Chórze żyli,
niech wiersze rzucą w piec,
bo oni się - - gapili.



Stanisław Wyspiański
Sierpień 1905

po południu 30 kwietnia 1905. Kraków



Wszelka więc prośba moja i wołanie,
by tu od Pana do mnie szły gołębie,
niosące wieści lub opowiadanie,
nie przydały się na nic, snadź nic nie wydębię,
bo Pan nie chce gołębia przybrać na się postać
i zjawiać się co dnia z budzącą wieścią,
więc choć ode mnie tam gołąbki lecą,
to nie wiem, czyli w drodze gdzie nie giną,
więcem za nimi wysełał jastrzębie,
krogulce, ptaki krnąbrne z piór czupryną,
i chyba orła wyślę ze szponami,
by Panu podarł pudło z papierami,
podrapał rękę, usiadł na ramieniu
i dziobnął dzióbem ostrym po sumieniu,
względnie wątrobę drasnął, siadłszy niżej,
i wrócił mi relację zdać do mnie najchyżej.



SW

22 kwiecień 1905, po południu. Kraków.

Wszystko za dumnie i wszystko za mało
i wszystko jeszcze za wiele
mówić, by myśl się tę wypowiedziało,
która się staje w milczeniu w kościele,
a która duszę mieści w sobie całą,
zdolną do czynu duszę w żywym ciele,
tę, której czas i dzień wskazuje,
która jest pora ujawić, co czuje.
Za wiele - bowiem to są tajemnice,
których skarbnicy strzec należy w ciszy;
za mało, bowiem są w postaciach wielolice
i mówić winien, kto mowę ich słyszy;
za wiele, bowiem wzeszły nad granicę
i serce bije w nich, i żądzą dyszy,
a gdy kto hasło ich mówi przedwcześnie,
gasną jak widma i nikną boleśnie.
Czyli obrazą słowo domówione;
czyli już syte - gdy naraz zniknione - ?
Czyli że wrócą - za czas znów się jawią;
czyli że grożą - czy sercem się bawią - ?
Czyli są wieczne - choć mglą czyje oczy,
chcą widzieć: czyli jednak ku nim kroczy - -
i przekonane, gdy znów się upewnią,
serce mu nagle i oczy rozrzewnią - - - -.



SW

Wyuczono papugę wyrazów o sztuce,
przyznać trzeba, że łatwość miała w tej nauce;
więc gdy wyraz "secessja" wymawiać pojęła,
witała tym wyrazem wszystkie nowe dzieła.
Więc styl mój krzeseł z lekarskiego domu
nazwała "secessyjny" - płynnie i bez sromu.
Czekać trzeba cierpliwie, aż po pewnym czasie
nowy frazes papudze w pamięć wbić znów da się.
Jakkolwiek rzecz ta kształtu Sztuki nie odmieni,
frazes jednak wystarczy, by MYŚL diabli wzięni.

St. Wyspiański
dnia 2-ego marca 1905

Znam mężów odważnych słów,
którzy się poją dźwiękiem,
zwalczają się Armadą mów,
zgłuszają mów tych szczękiem,
lecz czyn przerasta wzrost ich głów.

St. Wyspiański
Kraków, 24-ego lipca 1904

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ››