Wiersze - Stanisław Wyspiański strona 2

Czy uważacie - w mgieł zawłoczy,
że im głębszy mrok nas mroczy,
tym więcej światła świecą żywe,
by gwiazd niebieskich skry prawdziwe.
W jeziora zwierciadlanej toni
odzwierciedlone ognie drgają,
w obłocznej ziół palonych woni
jakoby stałe gwiazdy trwają.
Nas mroki kryją ciemnią nocy,
a one żyją światłem mocy.
Noc, co zatraca nas cmentarnie,
nie sięże ku nim, ich nie zgarnie;
gdy wokół wszystko mre ginące,
nad noc powstają panujące.
To znać nie ciała tam się palą,
ale to dusze ludzkie płoną,
więc się po nocy skrami trwałą,
bo nieśmiertelność w nich zogniono.

[dnia 3-ego kwietnia 1905. Kraków. SW]

Czy wiadomości Pan chce, pozytywnych - ?
mam tu mieczyków żółtych wiązkę w szklance
i sadzawki na Skałce widok z fotografii,
ustawiony na stole, i księgę o księciu
Józefie Poniatowskim, i pierwszy list Pański
z Giudekki. Wczoraj miałem konferencję
o teatralnej sprawie z Prezydentem.
Nic nie wiem o zebraniu panów literatów;
nikt mi jeszcze nie doniósł, nikt nie wspomniał o tym;
nie wierzę, by co z tego było - tak ważnego,
by wiedzieć było warto. Raz spojrzeć przez okno,
wsłuchać się w wiatru szum. więcej ma wagi
i niewymownie więcej jest ważniejsze,
i kwiatki te; mieczyki, co w szklance tu mokną,
na śmierć nieodwołalną przede mną stawione,
mówią głośniej. Jak widzę z listu, to Pan chadza
piechotą. Radzę Panu płynąć do Torcello,
niech Pan je zwiedzi dobrze. Pójdę tam za Panem,
bo o Torcello książkę mam u siebie.
Jest tam kamienny pewien tron w marmurze
w Duomo, i niezwykle strojny kąt z kazalnicami,
i romantyczne na słupach podcienia
w Santa Foska. Koniecznie niech Pan to zobaczy.

Mój Kochany!

Die Sonne nie tak świeci jak słońce,
choć jest równie parne i palące,
a heuszreki nie tak świerszcza jak dzwońce,
te nasze po ścierniach goniące.

Diese ganze podsłoneczne wonne,
drzewo ciche w upale stojące
sammt wiesen, weiden und sonne
są nudne i uprzykrzające.

Dzwony z pfarkirchu bijące
też obcym językiem dzwonią - -
o Słońce, Słońce, o Słońce!
nad Krakowem Słońce i nad błonia!!

6-ego sierpnia 1904
St. Wyspiański

Rozbieżeli się gońcy w różne świata strony,
najwięcej ich pobiegło w morze na południe,
Wyczółkowski w Hiszpanii jest, toście sąsiedzi,
Pan w Ligurii, a znany (Panu) Lack w Wenecji siedzi
na Giudecce i (mówi), że tam słońce zachodzi tak cudnie,
jakby się kończył świat w barwnej spowiedzi,
- zaś w Barcelonie tyle jest piękności,
że Wyczółkowski w Kraków się nie spieszy
i chce mieć "urlop" dłuższy, to dłużej zagości.
- Ja tu siedzę i wcale dni nie spędzam nudnie.



11 kwietnia 1905
Stanisław Wyspiański

Chciałbym ci najbujniejszy kwiat złożyć na piersi,
chciałbym cię w najjaskrawsze ubierać kolory,
koło twych myśli rzucić przez najpierwsze wzory,
na czole upleść wieniec woniejących ziół,
co czarodziejską upoiwszy siłą
fantazję ... w świetlne koła by cię wyrzuciło.
Błądziłbyś ...
Nie znając granic dla swego kształtu,
nie widząc końca swemu objęciu,
a czując wszechbyt swego pojęcia
i znając przetwór swego poczęcia,
płynąłbyś falą w przestrzeni,
żyłbyś życiem wszystkich tworów,
tchnąłbyś życie w wszelki kształt,
miałbyś światło meteorów,
jaśniałbyś jak gwiazda,
nie wieki na jednym świecie,
ale wieki we wszechświecie,
i już byś nie zaznał płaczu
ani śmiechu, ani bólu,
ale znałbyś przeznaczenia
potęgę.
Lecz ty nie śpisz jeszcze snem
czarodziejskich sił,
ani pierś ci zakwitnęła
najbujniejszym kwiatem,
ani tobie tęcza siostrą,
ani tobie czucie swatem. -
Rzuć pojęcia, co cię wiążą,
zerwij więzy - choć do strun
duszy przydziergnione,
nie zlęknij się muzyki burz,
nie zlęknij się jaskrawych łun,
fantazję sobie weź za żonę,
leć za nią. -
Bo mi cię żal, gdy ciebie widzę
jak roślinę (na tym samym zginie łanie,
gdzie urosła).
Wyssają łodygę słodką,
oberwią kwiatuszki,
aże zwiędną listki żywe,
łodyga i kwiatuszki
innych chwilowym szczęściem
nieszczęśliwe.
Czekam na cię, bo mi smutno
samemu,
bo nie mogę dojść do celu,
ale póty błądzić muszę,
aże drugą znajdę duszę.
Bo za dumne, za wieczne podwoje,
gdzie strażą uczucie i siła,
gdzie śmierć i sława czekają,
samotnika zaduszą,
zadławią, a nie puszczają.
Dwu idących wpuścić muszą.
Za dumne, za wieczne podwoje
wchodzi się tylko po dwoje,
by siłę przemóc siłą,
uczucie zwalczyć uczuciem,
śmierć - własną śmiercią przerazić,
a sławę cieniem postawy
i przejść wrota
nieśmiertelne bez trwogi.
Tam dopiero myśl leci
bez granicy,
tam dopiero się świeci
ogień miłości.
Nam trzeba za cenę życia
po ogień jasny iść,
przejść siedem czarnych pól,
minąć siedem czarnych bram,
aż się zhartuje ból...
do samego dotrzeć ołtarza,
porwać ogień strzeżony,
zanieść w ojczyste strony.
To cel...
Przez litość - tam
nie pójdę sam,
ani ja śmierć przemogę,
ani dosięgnę sławy -
choć znałbym i wiedział drogę,
błądzę.

‹‹ 1 2 3 4 5 10 11 ››