Wiersze - Stanisław Wyspiański strona 8

NA ODEBRANIE WAWELU

Habt acht! - Marschieren, Zug marsch! - - Idą - - stęp miarowy -

- - - - - - - - - - - - - -

Odeszli, schodząc w dół przez drogi zbocze,

a On nad nimi rósł, za nimi w podobłocze,

coraz górniejszy, rozległy, przestrony,

rósł w grzywy dachów, rósł w baszt dziwne głowy

i wołał w Miasto, aż het za łan polny

z iglic i szczytów wież we wszystkie strony:

"Otom jest wolny, wolny, wolny, wolny".



O, niechaj ci, co czcić chcą dumę twoję,

dziś uszanują święte twe pustkowie;

niechaj witając cię w witalnej mowie,

imion niemiłych nie wnoszą w podwoje.

Dymitr z Goraja kapryśnej dziewczynie

onego czasu topór wydarł z dłoni

i pchnął do komnat - zawstydzoną w czynie

tę - co jak Święta zmarła w tej ustroni.



Nie upodlenie to, kto w walce pada,

czyli zwyciężon przemocą, czy zdradą;

lecz ci, podobni do owczego stada,

co stopę cudzą na kark własny kładą.

Oni zaiste nie widzą nic złego,

że biorą tego, którego chcą Pana -

wszakże aż trzeba było Zamojskiego,

by precz Cesarza zgnał Maxymiliana.



SW
1905

Noc Listopadowa - Dodatek

EPIZOD ZE SŁOWACKIM (ZE SCENY 5)

nie włączony przez Wyspiańskiego do ostatecznego tekstu Nocy
listopadowej.
Przed kwestią 2 Satyra, w. 107, "Bóg Cara zrobił Carem".

(Między publicznością)

SATYR
(poza Słowackim)
Koniecznie musisz wleźć na górę,
wdrapać się na najwyższy szczyt,
byś poznał duszy twej strukturę
i zyskał boskiej wiedzy spryt.
Posąg człowieka, ty na globie,
uderzysz czołem w chmurny strop,
a wtedy pokłon oddam tobie
i wskażę przepaść - no skocz - hop!
Jeżeli skoczysz - dam koronę.
Uczynię królem-duchem - słysz.
Chcesz władać Polską? Na stracone!
Musisz iść duchem ciągle wzwyż.
Polaki są niedoścignione.
Twój rywal zwie się: "Kysz a kysz".

SŁOWACKI
O polska ziemio.

2 SATYR
Ton Bajrona.

1 SATYR
Westchnął - i twarz skrył w płaszcza zwój.

2 SATYR
Suknia w francuski gust skrojona.

l SATYR
Nad Polską płacze rywal twój.

SŁOWACKI
O ziemio smutku - łanie krwi,
przecz ciebie nęka zbrodnia?

1 SATYR
Car cię polubił.

2 SATYR
Książę drwi.

l SATYR
Tyś jest Polski pochodnia.

SŁOWACKI
Ileż to dusz chwyciłeś w kleszcz,
uśpionych twoim darem.

1 SATYR
Orderów co dzień spada deszcz.

2 SATYR
Bóg cara zrobił carem.

Noc Listopadowa - Scena 10

W ALEJACH UJAZDOWSKICH



Drzewa wielkim schyliły się skłonem
bezlistnych, sczerniałych gałęzi.
Cała droga liściem uścielona,
które wiatr rozgania drgające.
Noc jeszcze. Widać w oddali,
jak wojska stanęły szwadronem,
w pogotowiu.



W. KSIĄŻĘ
(sam)
(w mundurze, otulony w płaszcz)
(przechadza się wśród zeschłych liści).


KURUTA
(wchodzi)
(zbliża się powoli)
Przybył generał....

W. KSIĄŻĘ
Małczat!

KURUTA
Właśnie przybył.


W. KSIĄŻĘ
Małczat!

KURUTA
Jazdy pułki cztery
czekają.

W. KSIĄŻĘ
Niech czekają.

KURUTA
Co Książę rozkaże?
Wasza Cesarska Mość niech rozkaz wyda.

W. KSIĄŻĘ
Nie wydam.

KURUTA
Wydać trzeba.

W. KSIĄŻĘ
Na cóż to się przyda?


KURUTA
(odchodzi).


W. KSIĄŻĘ
Kuruta!

KURUTA
(nadbiega)
Wasza Cesarska Mość każe - - ?

W. KSIĄŻĘ
(daje znak, by się zbliżył)
Słyszysz ty ten szum liści i w liści pogwarze szepty - ?

KURUTA
Wot zmory - - Podal stoją straże i czekają rozkazów.

W. KSIĄŻĘ
Niechaj dzień nie wschodzi.
Kto to przybył - ?

KURUTA
Krasiński generał.


W. KSIĄŻĘ
Niech czeka.


KURUTA
I czemuż Książę rozkazy odwleka?

W. KSIĄŻĘ
To ty rozkazuj.

KURUTA
Nie wiem. - Ja nie umię.

W. KSIĄŻĘ
Wyjdź przed front i klnij głośno.

KURUTA
Książę - nie rozumię?


W. KSIĄŻĘ
Nie rozumiesz - ? Czy słyszysz, co te liście gwarzą?

(kopie nogą liście)
Szit szit - - szit... szit, te liście marzą.
O czym? - O Wielkim Księciu...? Hej...

KURUTA
(wzrusza ramionami)

Wszakci tu Wasza Miłość na czele wojsk stoi. -
Tak gotowi powiedzieć - że Książę się - boi.

W. KSIĄŻĘ
Boi się Wielki Książę nie ludzi, lecz Boga.
Jak dla mnie znajdzie drogę Bóg - tak minie trwoga.


KURUTA
(odchodzi).


W. KSIĄŻĘ
(sam).


KURUTA
(wraca)
(zbliża się do W. Księcia).


W. KSIĄŻĘ
(w zaufaniu)
Tak te drzewa na wiosnę - pędy puszczą nowe.
Tak teraz jest listopad, niebezpieczna pora.
Zaczęło się to wczoraj - tak wczoraj z wieczora.
Od czego się zaczęło - i co to się stało?
Liście spadły, tak drogę zaścieliły całą.
Liście suche, szit, szit....

KURUTA
(wzrusza ramionami)
(odchodzi).


W. KSIĄŻĘ
(sam).

KURUTA
(po chwili wraca)
(zbliża się do W. Księcia)
Przebudziła się właśnie.

W. KSIĄŻĘ
Cóż?


KURUTA
Plecie od rzeczy.


W. KSIĄŻĘ
Cóż plecie - ?

KURUTA
(wzrusza ramionami).

W. KSIĄŻĘ
A niech plecie.

KURUTA
(wzrusza ramionami).


W. KSIĄŻĘ
Niech lekarz ją leczy.


KURUTA
(milczy).


W. KSIĄŻĘ
Nieprzytomna?

KURUTA
To właśnie - choć patrzy na oczy,
ręce ku czemuś wznosi i jak we śnie kroczy.

W. KSIĄŻĘ
Wynoś się!

KURUTA
Książę panie?

W. KSIĄŻĘ
Do drogi się zbierać!


KURUTA
Lecz właśnie Księżna pani nie da się ubierać
i zrzuca z siebie stroje.

W. KSIĄŻĘ
(patrzy wielkimi oczyma)
A! A! A! Wenera!

KURUTA
Wasza Miłość - ?

W. KSIĄŻĘ
(spostrzegł Joannę)
Ot, moja pani.

JOANNA
(we futrze, półubrana)
(wchodzi).


PANNY
(biegną za nią).

W. KSIĄŻĘ
(gestem zatrzymuje orszak)


JOANNA
(nuci)
"Mówił ojciec do swej Basi:
biją w tarabany....."
Nie, to nie tak - - tak. - Mars mnie zabiera
na swoje łoże - w miłość.

W. KSIĄŻĘ
(otula ją).


JOANNA
O, czemuś ty się przebudził?! Uciekasz?! -
Stój! - Stój, kochanku! - -
(wskazuje orszak panien stojący opodal)
Patrzaj - to są moje
boginie uskrzydlone. - One swoje stroje
zwinęły; - czyli skrzydła rozchylą nad głowy?
Czyli znowu ulecą?
(jakby powtarzała za kim)

Bądź zdrowa. -
(jakby mówiła do kogoś)

Bądź zdrowy. -
Gdzie ty biegniesz? - Tyś w twoje zwycięstwo uwierzył!
Patrzaj - tyś oszukany!!! - Pożar się rozszerzył!!
Ratuj mnie!! - - Miłość moja wiąże cię w niemocy?!
Pusty pałac - ? Jak czarne okropne otchłanie. -
Noc i straszliwa głuchość. - Ulituj się, panie!
On odpycha mnie! Pęta miłości mej zrywa!
Ja byłam z tobą - w śnie moim szczęśliwa - -
(przytomnieje)
(szeptem)
To sen był - - taki był mój sen - tej nocy.

W. KSIĄŻĘ
(prowadzi ją ku głębi)
(sanie zajeżdżają w głębi).

JOANNA
(usiada w saniach)
(obok niej usiada jedna z panien).

W. KSIĄŻĘ
(odszedł od żony)
(przeseła jej z daleka całusa)
Adieu - adieu, Żaneto.
(krzyczy)
Konia!

(Żołnierze wprowadzają w głębi konia).


GENERAŁ WINCENTY KRASIŃSKI
(wchodzi).
(Sanie z W. Księżną odjeżdżają).

W. KSIĄŻĘ
(zapatrzony za odjeżdżającą W. Księżną)
(nagle zwraca się)
(spostrzega Krasińskiego)
(usiłuje sobie przypomnieć)
Prawda li to? - Jest prawda? - Tak. - Pardon. C'est vrai.
Lecz mnie uwierzyć trudno. - Tak już widzę. Chcę.
Ja was każę powiązać!
(wpatruje się w Krasińskiego)
Nie - to jest udanie.
Ja was każę powiązać!

KRASIŃSKI
(obojętnie)
Wiąż.


W. KSIĄŻĘ
O polski panie!
Wiązać was? - -
(wpatruje się w Krasińskiego)
Nie. Ja tak was ostawić nie mogę.
Wy buntowni. - Wy, jakoż nie? Tak wy Polacy.
I jakoż wy, wy polscy, wy byliby tacy,
żeby rzucić swą Sprawę - swoją Polskę rzucić
i stać po stronie Cara? - Wy potężni.
Jak ja patrzę się na was tak - że wy orężni,
tak ja blednę. - Wybaczcie, przyjacielu, bracie,
ale wy moje wrogi mnie - wy się nie znacie.
Tak wy zdrajcę!

KRASIŃSKI
(w gniewie)
Zamilcz! - -
(ochłonął)
(głosem stłumionym)
Wybacz, Książę.
Wasza Cesarska Mość w obłędzie gada
i nie zważa na cios, gdy ostre słowo pada,
słowo błędu.

W. KSIĄŻĘ
Ja jasno widzę. Ja upadłem.
Upadłem już. - Już w ogniach, hej, pobladłem.
Ja już skończyłem się. A teraz wy gwiazdami.
Tak na was czas - wy nie będziecie z nami.
Nie łudzę się. Nie, nie chcę. Zostaniem wrogowie.
Tak ja was upokorzyć chcę - wy, wy panowie!
Dlaczego jeszcze tu? - Tam miasto się gotuje.
Tam pożar wre. Powstanie? Szat. Wszyscy orężni.
Błyskawice wstrzymali w pędzie - i potężni!
A wy - czemu wy tu? - Tak ja się o was boję.
Wy trupy - - - jeśli ze mną związani w przymierze.
Wy nie wierzycie w Polskę - ? Co? - A ja w nią wierzę!
(wpatruje się w Krasińskiego).

KRASIŃSKI
Nie widzi Car, co polską wziął koronę,
że my tam trupów naszych ścielem mosty.
Nie widzi Wielki Książę brat, żeśmy wbrew woli
narodu, co nas wola tam - u jego boku
stanęli, jako mur, co brata chroni,
i dzisiaj, gdy nam Bóg na Wolność dzwoni,
my nie o sobie myślim w takiej chwili,
lecz by tej szczędzić krwi, co tam się leje,
gdyście jej tyle w kaźniach roztrwonili,
krwi naszej spodleni złodzieje.
Zginął Potocki, Blumer, Nowicki generał,
a przy Potockim byłem ja, kiedy umierał,
gdy śród poległych trupa wyszukano.
Zginął Trębicki, Siemiątkowski zginął.
Ja, Wielki Książę, jeżelim ocalał,
to nie na to, bym honor mój w podłości kalał,
by mię pod pręgierz bezwstydu stawiano.
Nie macie prawa pytać, Książę, w co ja wierzę.
Pewna, że mnie z podłością nie wiąże przymierze.
(oddaje szpadę).

W. KSIĄŻĘ
Zostaw ty to! - I waruj tu, jak pies, u moich nóg.
Cha cha! - Gdy polskie ozwało się serce,
tak ja pokażę wam, kto wasi zdzierce.
Sumienia obrachunek zrobię. Spłacę dług.
Tam, pod pokojami Belwederu, tam w lochu
człowiek jest, od lat kilku zamkniony.
Tak to perła. - Tak ty nie czujesz się zarumieniony
przede mną?!
Tak ty mówisz, że masz serce i czujesz?!
Ty spojrzyj jemu w twarz -

(nawołuje)
Hej! Straż!

KURUTA
(wbiega).


W. KSIĄŻĘ
(szepce mu do ucha).

KURUTA
(staje zdumiały).

W. KSIĄŻĘ
(przynagla gestem).


KURUTA
(odchodzi).


W. KSIĄŻĘ
Skończył się Wielki Książę -
(zrywa z piersi gwiazdę i ordery)
(depce nogami)
Precz, precz - depcę, gardzę
To nic - to wszystko dał mi Car. -
Nie chcę - nie.
(nasłuchuje)
Słyszycie - tam - ? Ta noc, jak wicher hula - dmie.
W noc taką skonał ojciec mój. - -
(nagle trwoży się)
Ja nie był jego kat!
(krzyczy)
(zasłaniając oczy)
to brat - to brat, to brat, to brat, to brat!!

KRASIŃSKI
(stoi nieporuszony)
(w głębi armaty przeciągane przejeżdżają)
(ku prawej stronie).

W. KSIĄŻĘ
(idzie ku generałowi Krasińskiemu)
(chwyta go za guz munduru na piersi)
(śmieje się)
(wskazuje w głąb).

KRASIŃSKI
(patrzy we wskazanym kierunku).

W. KSIĄŻĘ
Tak ja tu klejnot mam! - Ja ci pokażę.
Prometeusz wasz polski.
(wskazuje)
Ot, wiodą go straże.


WALERIAN ŁUKASIŃSKI
(ślepy)
(w łachmanach, w kajdanach na nogach i rękach)
(wchodzi)
(prowadzony przez straż).


STRAŻ
(wiąże Łukasińskiego do armaty)
(zdejmują mu kajdany z nóg).
(Słychać dzwony z Warszawy).


W. KSIĄŻĘ
(idzie ku głębi)
(dosiada konia).


STRAŻ
(oddala się od Łukasińskiego).


ŁUKASIŃSKI
(poczuł ze straż już się odeń oddaliła).



I poczuł, ze chwila wolności nadeszła,
ta chwila, w której go wiodą;
choć skuty w kajdany,
do działa związany,
to jednak ci jego wrogowie
jak tchórze tej chwili
zadrżeli, zwątpili -
powietrze czuć swobodą.

I poczuł, że bracia
wzlecieli orłowie,
wzlecieli tam w Warszawie;
że dzwony, co biją,
wieść niosą gloryją,
że wstali bohaterowie.

"Wytrwania! Wytrwania,
o dajże im. Boże,
niech siły ich się nie zmamią.
Bądź srogie więzienie
wieczyste me łoże
i żywot jedyną męczarnią.
Niech wloką, niech wloką,
niech w lochy zakują,
niech sępy żreją me ciało,
by ino tym braciom,
co dzwonią w Warszawie,
zwycięstwo się walki dostato".

I dłonie przed siebie wyciąga, i słucha,
wiew każdy powietrza czuje
i twarz mu się mieni,
w zachwycie jest ducha,
spełnione dzieło zgaduje.

Uklęka - łzy cieką,
pierś łkaniem się wstrząsa,
radością płonie oblicze
i szepce, a trudno mu słowa się wleką,
modlitwy łka tajemnicze:

"O, pójdziesz ty kiedyś,
mój duchu, na gody
za kaźń twą, żywota gorycze.
W tych dzwonach z Warszawy
do ciebie to gońce:...."

Witaj - Jutrzenko - swo-bo-dy - -
za to-bą - zba-wie-nia - Słoń-ce.

(powstaje).


KRASIŃSKI
(przysłania twarz dłońmi).


W. KSIĄŻĘ
(rusza z miejsca).
(Rozpoczyna się pochód).

Noc Listopadowa - Scena 3

POD POSĄGIEM SOBIESKIEGO

GOSZCZYŃSKI
Wiatr dmie, że ogród cicho łka
za każdym liści szelestem....

1 GŁOS
Idą.

2 GŁOS
O, teraz słychać gwar...

3 GŁOS
W pałacu gasną sale.

GOSZCZYŃSKI
Zapada mgła. - - Ty jesteś, bracie?

l GŁOS
Jestem.

GOSZCZYŃSKI
Policz nas.

l GŁOS
Szesnastu ludzi.

GOSZCZYŃSKI
Po drzewach jakaś arfa gra
i ogród jęczy tłumem mar.

1 GŁOS
Jeźli się Książę obudzi...?

2 GŁOS
A jeźli nie przyjdą cale - ?

GOSZCZYŃSKI
Niepokój, ogień piersi żre,
jak Harpia; złość ssie krew.
Przysięgi, jako słowa czcze;
na marne poszedł siew.

l GŁOS
Już idą...

GOSZCZYŃSKI
Słyszę.

3 GŁOS
To szum drzew.

l GŁOS
Nie przyjdą.

GOSZCZYŃSKI
W ogród wstąpił czar.

1 GŁOS
Będziem wszystko bić w łeb,
w łeb i na odlew z obu stron.

GOSZCZYŃSKI
Gałązki obsiadł lśniący szron
i coraz gęstsze smugi mgły.

1 GŁOS
Już idą - -

2 GŁOS
Czy to ty?

l GŁOS
Tak ciemno.


GOSZCZYŃSKI
Ulituj się, ty Boże, nade mną; -
Sądzisz, że już koszar dopadli?

l GŁOS
Tak sądzę.

GOSZCZYŃSKI
Ta cichość mnie zabija. -
Nie wraca nikt.

l GŁOS
Wicher szumi.


GOSZCZYŃSKI
Czas mija.


l GŁOS
Na zimnie stoję godzin dwie.

GOSZCZYŃSKI
Milcz. - Ogień piersi pali,
ręka się niecierpliwa rwie.

1 GŁOS
Byleśmy się tam w paląc dostali,
tego łotra z pościeli zwlec.

2 GŁOS
Co powiesz, jakbyśmy go porwali - ?

l GŁOS
Co powiesz, jeźliby zdążył zbiec - ?

3 GŁOS
Mgieł gęstwa na ogród spada.

GOSZCZYŃSKI
Stoimy jako orłowie w chmurze.
Drzewa szepcą - miotem gałęzi,
a krzewy w słomianej uwięzi
przystanęły, równie jako my,
w oczekiwaniu i lęku.

3 GŁOS
Idą mgły.


GOSZCZYŃSKI
Wicher powiał szumem....


CHÓR
Ogród gada.


Przystanęli tak bohaterowie młodzi
na ogrodzie w bolesnej zadumie.
A oto przy drzew śpiewnym szumie
posąg staje we świateł powodzi.



GOSZCZYŃSKI
Wszakże on wskazuje - - tam.

NABIELAK
W stronę Belwederu wskazuje.

GOSZCZYŃSKI
Jak gdyby rozkaz daje nam.

NA BIELAK
On wie i czuje
to, co czujemy my.

GOSZCZYŃSKI
Widzisz - ręka mu drży.

NABIELAK
To księżyc cień rzucił liści
i cień liści przemknął po ramieniu.

GOSZCZYŃSKI
Jak śnieg on biały w tym odzieniu...

NABIELAK
Wskazuje tam, a patrzy żywym okiem.

GOSZCZYŃSKI
Przykuł mnie wzrokiem.

NABIELAK
On wie i czuje.

GOSZCZYŃSKI
Patrz - drgnął - to. koń się wspina - !

NABIELAK
To cienie drzew.

GOSZCZYŃSKI
Bije godzina.


Przystanęli tak bohaterowie młodzi
na ogrodzie w bolesnej zadumie,
a oto przy drzew śpiewnym szumie
niewiast dwie pośrodkiem przechodzi.

Idą środkiem, śród młodych szeregu,
idą wolno ujęte uściskiem...
Nie powstrzymać tajemnic w ich biegu...
Noc ta dziwnym przemawia zjawiskiem:





DEMETER Z CÓRKĄ KORĄ ŻEGNA SIĘ:

KORA
Powiedzie mnie Orkus w noc,
w świat ciemny wichrów, burz;
nie zaznam słońca już,
nie zaznam twoich ust, twych ócz;
o matko, żegnaj dziecię.

DEMETER
Żegnaj mi, dziecię, żegnaj, córo;
Orkus cię czeka, Orkus wzywa,
musisz zejść k'niemu nieodbycie;
zejdziesz w kraj śmierci, poślubiona,
kędy cię żenię Moc straszliwa,
Moc niezbłagana, bezlitosna.
Pomnisz, pamiętasz wielą laty,
jakom płakała lubej straty
i skargi wodziłam żałosna.


KORA
Orkus mnie wzywa, idę żona,
przez letni jeno czas szczęśliwa,
gdy z tobą, matko, bliska tobie; -
a oto dzisiaj znów w żałobie,
drogą, co wiedzie do podziemu,
idziem i płaczem obie.

DEMETER
Pocałuj usta, całuj oczy;
tak-że się smutkiem lice mroczy
i całun biały cię otula,
a przedsię róż z twych lic nie płoszy - ?

KORA
O matko, przykrać ta koszula,
którą przywdzieję, ślubna jemu,
przemieszkująca tam w pustoszy.
O matko, przykreć to wezgłowie,
które podadzą służebnice,
gdy legnę w jego łożnice.
Jakoż uchylę moich losów?
Orkusa miłość jak oddalę?
Ja Orkusowi ślubowana,
czarem miłości zniewolona;
oto się już tajemnie palę
i oto już tajemnie płonę,
bym jego uznała pana,
a on przytulił mnie żonę.

DEMETER
O córo, żegnaj ukochana;
matczyne serce pogardzone;
już mnie nie trefić twoich włosów,
ostatni raz twe plotłam kosy;
już mnie nie stroić tobie szatki,
już idziesz precz od matki;
jeno mi dziwno, że twarz płonie,
że twoja twarz w rumieńcach;
tyżeś się stała rozkochana,
żeś w ślubnych wyszła wieńcach?

KORA
O matko, wstydem przed cię płonę,
a żar me piersi pali -
żeście mi poznać miłość dali;
wszakżeż wiedziecie mnie dziś żonę,
więc się ten płomień w licach trwali;
przetom spłoniona i rumiana,
żem, matko, mocno zakochana
i tobie wyznać muszę.

DEMETER
Jakoż te więzy twoje skruszę?

KORA
O, nie sąć one nieznośliwe.

DEMETER .
Teć więzy ciebie mi odbiorą.

KORA
O matko - letnią wrócę porą.

DEMETER
Do lata, wiosny, czekać długo.

KORA
Muszę do czasu tam być sługą
i muszę jemu żoną.

DEMETER
Pierwejże z matką twą rodzoną
być tobie wolną i dziewiczą
niż tam w podziemiu niewolniczą.

KORA
O matko, przedsięś przepomniala:
w ogniach miłości stoję cała -
czas, bym odeszła już.
Żegnaj mi - żegnaj, matko, dziecię;
z wiosną mię drugą znów ujrzycie.
Odchodzę precz w kraj snów.

DEMETER
Odchodzisz w ciemnie wichrów, burz;
nie zaznasz słońca już....

KORA
Za drugą wiosną wrócę znów.



Tu przystanęła zapłoniona,
z objęć się matki uchyli;
przejrzysta kryje ją zasłona,
a w zadumanej jej postawie
widać, ze łzami mówi prawie;
a z ócz i czoła to zgadywać,
że jakąś tajemnicę sili,
którą kazano jej ukrywać.
Łzy te, co jej do ócz się cisną,
dziwnym weselnym blaskiem błysną.
Na ustach palec położyła
i tak do matki swej mówiła:



Pamiętasz, matko, jako lecie
ustroiłam się w żywe kwiecie
i biegłam do cię w śpiewie, z pola...?

DEMETER
Spominasz darmo dzień wesoły
na dniu, gdy obie płaczem społy,
że nieodmienna tobie dola,
że giniesz dla mnie, twej macierze,
gdy cię za żonę Orkus bierze
i za Styg wiedzie, ku otchłani,
gdzie będziesz włada i pani.

KORA
O matko, Hymen mnie powiedzie
w orszaku sług na przedzie;
pochodnię smolną spali jasną.
Sługom na czoła wieńce włoży
i śpiew zanuci pochodowy,
jako mam zacząć żywot inny,
zasiadłszy tron królowy.

DEMETER
O córko, rzucasz matkę własną;
w pochodniach, które dla cię płoną,
żywoty onych gasną.

KORA
Z wiosną, gdy pierwsze lody spłyną,
gdy pierwsze wichry powioną,
wrócę i żywot zacznę nowy.

DEMETER
Rzucasz mnie - to ostatnie chwile,
jako na ciebie patrzę żywą - ?!

KORA
Ja, matko, będę tam szczęśliwą.

DEMETER
A przedsię droga to cmentarna.

KORA
Tajemnic tobie część uchylę:
Nie jestem ci ja, matko, ubogą;
bogate podziemu spichlerze:
z każdego owocu się bierze
nasienie i skrzętnie kryje;
tam przechowują się ziarna,
a jak je przyniosę na świat,
to każde kwiatem odżyje
i owoców urodzi mnogo.

DEMETER
Patrz! wszystkie pędy pomarnieją,
gdy nocą wichry powieją;
patrz, oto martwy konar drzew.

KORA
Pamiętaj, matko, wczesny siew.
Spieszno mi odejść, spieszno tam,
gdzie stróżką ziarn być mam
i zgarnąć wszystek płód.
Rzeczy tajemne tam się dzieją;
nie mogą się beze mnie stać.

DEMETER
Opuszczasz mnie, mnie twoją mać -
do serca podszedł chłód;
już idziesz, biegniesz, spieszysz....
Marnieją moje letnie chudoby;
o bezlitosna, ty się cieszysz,
a mnie ostawiasz groby.

KORA
Z tajemnic moich, matko, znaj:
Jest inny tamten kraj,
kędy są wiecznotrwałe siły;
z tych coraz nowy rośnie pęd
i wzejdą, i będą rodziły.
Tam wszelki żywot ma swój byt
i czeka, aż dlań błyśnie świt,
i czeka, aż dlań przyjdzie czas:
zajaśnieć pełnią kras.

DEMETER
A te zwarzone kędyż legną;
imże w barłogu zimnym gnić...?

KORA
Umierać musi, co ma żyć...

DEMETER
Ty na śmierć wiedziesz twe służebne!
Poznaję miłość twą przeklętą
i moc, i słowa twe wróżebne.

KORA
My oto, matko, zmartwychwstaniem
na wielkie siewu święto.

DEMETER
Już palą dla cię pochodnie!!

(Wchodzi Hymen i jego orszak z pochodniami i muzyką i otaczają Korę).

KORA
Z tajemnic moich, matko, wiedz:
Gdy wszystko żywe musi lec
pod ręką, która znaczy kres,
śmierć tych użyźnia nowe pędy
i życie nowe sieje wszędy.
Więc smutna, matko, tym rozstaniem,
ale weselna tajemnicą,
szaty przyoblekłam godnie. -
Poniechaj żalu, niechaj łez.

DEMETER
Obłędna, stamtąd nikt nie wraca;
przysięgą zguby więzisz duszę.

KORA
Gdy więzy śmierci skruszę
i zieleń pędów nowych rzucę
na niwy, łęgi, na zagony -
o matko, Bogów godna praca! -
sposobić każ lemiesze, brony...

DEMETER
Śmierć biorąc żywa, spełniasz zbrodnię!

KORA
(stała się poważna)
Zaś w nieśmiertelnych wieńcu wrócę.

MUZYKA
(weselna zaczyna grać).


DEMETER
Noc cię uwodzi w wieczność ciemną!

KORA
(stała się rozkazująca)
Pochodnie święte nieść przede mną!!
Przede mną weselne pochodnie!!!!


(Orszak muzyką weselną otacza Korę i uprowadza)
(do podziemu).

DEMETER
(przepada na ogrodzie).


l PODCHORĄŻY
(wbiega nagle)
Piotr nas Wysocki śle.
Sam idzie.

GOSZCZYŃSKI
Gdzie?

l PODCHORĄŻY
We mgle.
Ku koszarom kawalerii na bój.
Chce ich dopaść uśpionych co tchu.
Gdzie twoi?

GOSZCZYŃSKI
Czekają tu.

l PODCHORĄŻY
To wszyscy?

GOSZCZYŃSKI
Tylu wystarczy.

l PODCHORĄŻY
A reszta?

GOSZCZYŃSKI
Czekać daremne.

1 PODCHORĄŻY
Ja drogę wam wskażę do domu.

2 PODCHORĄŻY
(nadbiega).

1 PODCHORĄŻY
Wysocki przydzielił nas dwóch.
My znamy przejścia pałacu.
Strzec bacznie wszystkich wyjść,
by Książę sam po kryjomu
nie uciekł.

GOSZCZYŃSKI
Patrzaj, drga we wichrze liść
i drzewa grają szumem.
A przyniosłeś naboje, ładunki?

2 PODCHORĄŻY
W tej puszce - rozdzielcie, bierz.

GOSZCZYŃSKI
Więc Wysocki dobędzie koszary?

l PODCHORĄŻY
By ino wpadł znienacka do leż.

NABIELAK
Gotowi?

GOSZCZYŃSKI
Gotowi.

1 PODCHORĄŻY

Za mną!
(Pada strzał w pobliżu).

GOSZCZYŃSKI
Słychać strzał!

2 PODCHORĄŻY
To Wysocki już wyszedł z ogrodu.
Wystrzałem sygnał wam dał.

GOSZCZYŃSKI
A pokłońmy się białemu królowi...

2 PODCHORĄŻY
Gotowi?!

NABIELAK
Gotowi!

CHÓR
Gotowi!
(wybiegają).


DEMETER
(wchodzi)
Gdzieżeś, córo, co byłaś mi ptakiem,
radosnym letnim śpiewakiem - ?
Zda mi się, jeszcze płacz twój słyszę
i słuchem gonię w głuchą ciszę,
i zapłakana żalem dzwonię,
i w skardze słucham własnych jęków,
jakoby twoich, córko, lęków.
A tyżeś może tam wesoła - ?
Płoniesz Hymenu płomieniami - ?
Cóż będzie, córo, z mymi dniami?
Cóż będzie z długą ciemną nocą
dla mnie, gdy cale światłem ninie
oczy twe dla mnie nie migocą
i jeden dzień za drugim spłynie,
i noc za nocą spadnie,
a ciebie przy mnie nie będzie - ?
Tyżeś już zaszła w te otchłanie,
gdzie Orkus straszny władnie,
skąd moc cię moja nie dobędzie - ?



(nawołująca)

Hekate, córko Tytana Taurydy; światłonośna niewiasto, dzierżąca
pochodni dwoje - zjaw się, ty czujna wszelkim skargom i żalom; ty, co
obecna jesteś, gdy matki rodzą; ty, co samotnych strzeżesz pustkowi i
drogom rozstajnym stróżujesz. Zjaw się!

(Spod ziemi wychodzi:)
HEKATE
(pochodni dwoje dzierży w ręku)
Oto stoję!

DEMETER
Córkę mi wydarto, porwano i uwięziono; straciłam ją sprzed oczu,
pięknolicą i młodzieńczą. Gdzie jest, gdzie zanikła, zatraciłam pamięć i
nie wiem, i przeto ciebie wzywam, leć, goń, szukaj; o ty, która odgadujesz
tajemnice bogów i ludzi przywodzisz do utraty rozumu i do szału, leć ty i
świeć dwojgiem świateł głowni płonących, i odnaleź córkę moją najmilszą.
(oddala się w ogród).

HEKATE
Do mnie, Eumenidy lotne; wy, które zamieszkujecie Tartaru rozległe
pustkowia skalne. Dalej! wy, kroczące w mroku i chmurą otoczone ciemną.
Przybądźcie! Krzywda się stała!

EUMENIDY
(wychodzą spod ziemi).

HEKATE
Wy, wylęgłe z kropel krwi, padłych na ziemię czarną; ze krwi
mordowanego zrodzone, a przeto krwawymi łzami płaczące.
Porwano oto pełne życie
w pełni świeżości kras
i uwiedzione w noc i grób,
i uwiedzione na rozdroża i łęgi zapadłe.
Patrzajcie, krzywda się stała:
Oto wszystko widzicie umarłe,
powiędłe i zgasłe, i zbladle;
ziemia się stalą jako trup,
drzewa obnażone z szat,
zdeptany owoc i kwiat.
Hej, wy Eumenidy lotne,
do zemsty! do zemsty, mściwe!
Krzywdy się stały straszliwe.
Zburzona spokojność chat
i cichość małżeńskiego łoża.
Szałem obejmujcie dusze,
niechaj w obłędzie krwią poją się ciała
i duch się świetli zbrodniami,
pognany w męczarń katownie.
Do zemsty! Krzywda się stała!
Zapalcie czerwone głownie!!

EUMENIDY


(Już zapalają swoje żagwie
i nagle w blasku łun czerwonym
oczy ich świecą krwią ociekłe.
Na głowach węże, w splot wiązane,
czoła im bolem prężą,
a one bolem, raną wściekłe,
wsłuchane w słowa te wołane).


HEKATE
Nie spoczniem, aż trzykroć razy
księżyc się odmieni złoty.
Poprzysięgnijcie loty
nie spocząć, wy niestrudzone,
aż krzywdy będą pomszczone.
Wojna, wojna, wam żer i wasza obiata!
Na świat, na świat, wy mściwe!
Upadajcie ludziom na pierś i kark
i ssajcie ze serca krew,
niech znają Boży gniew.
Wężami przegońcie park
i dalej, dalej i dalej,
lotami sięgnijcie świata!
Rózga niech mściwa obali!
Ziemia oto we skardze zadrżała:
Krzywda, krzywda się stała!!!!

EUMENIDY
(rozbiegają się po ogrodzie).


HEKATE
(zapada się).

Noc Listopadowa - Scena 4

SALON W BELWEDERZE

(Ciemno. Na ogrodzie noc księżycowa).

GENDRE
(pijany, leży na kanapie).

LUBOWIDZKI
(chodzi po salonie).

GENDRE
Przynosisz wiadomości - ? - Masz relacje czyje?

LUBOWIDZKI
Gdy pora się nadarzy - wszystko mu odkryję.

GENDRE
Patrz - by nie było późno. - I cóż wiesz nowego?

LUBOWIDZKI
Wiem dla samego Księcia. Cóż tobie do tego?

GENDRE
Nie wiesz nic.

LUBOWIDZKI
Wiem dla siebie.


GENDRE
To i schowaj sobie.


LUBOWIDZKI
Dla Książęcia pracuję. - Zysku zazdrość tobie - ?

GENDRE
A może by partyjkę?

LUBOWIDZKI
Nie mam dzisiaj głowy.


GENDRE
To szkoda, że bez głowy wychodzisz na łowy.
Książę, choćby cię nawet przyjął najłaskawiej,
rogi, jak rogi - głowy nie przyprawi.

LUBOWIDZKI
Gadaj zdrów - chcesz wyłudzić ode mnie pieniędzy.

GENDRE
Masz dukata, łajdaku - tuczysz się na nędzy.


LUBOWIDZKI
(goni za dukatem)
Dukat zawsze dukatem, piechotą nie chodzi.

GENDRE
Najlepiej go ocenisz ty, książęcy złodziej.

LUBOWIDZKI
(odrzuca dukat w kierunku Gendra)
Przestań, pijaku, bo to mnie już nudzi.

GENDRE
Pyskuj ciszej - bo Książę jeszcze się obudzi...
(głuchy łoskot)


LUBOWIDZKI
Cóż to? Biją do bramy?! Rozwalają wrota?!

GENDRE
A cóż mnie to obchodzi? - To twoja robota.

LUBOWIDZKI
Trzeba obudzić Księcia!

(wpada do sypialni).


KAMERDYNER FRIEZE
(wpada ze drzwi w głębi)
Trzeba Księcia budzić!
(wpada do sypialni).

GENDRE
Niech Książę śpi spokojnie - na co ma się trudzić?
Co ma być, niechaj będzie. -

FRIEZE
(ze sypialni)
(wywleka W. Księcia półubranego)
(wlecze go po ziemi przez salon)
(do drzwi w głębi)
(gdzie znikają).

LUBOWIDZKI
(w sypialni)
Ha! na pomoc! Zbóje!!


PODCHORĄŻY
(w sypialni)
Masz, łajdaku! - Już uciekł!!

SPRZYSIĘŻENI
(w kilkunastu wpadają ze sypialni na salon)
(przebiegają do innych pokoi w głębi).


NABIELAK
Któż to tu wartuje?
(nastaje na generała Gendra).


GENDRE
(powalony)
Ja niewinowat - - -

NABIELAK
Milcz, ty synu wraży.

GENDRE
A czy wy wiecie, wy - czyja śmierć znaczy?
Może ta moja śmierć szalę zaważy
i napiętnuje was piętnem siepaczy - ?

GOSZCZYŃSKI
Jeśliś niewinny, winujesz się słowem.

GENDRE
Wot, słowo u was - dym. Zabij, gotowem.

NABIELAK
Chcesz, by rozważać twą śmierć - rozważyłem.
(uderza bagnetem).


GENDRE
Nieszczęście!

GOSZCZYŃSKI
Sława!

GENDRE
Przeklnij Bóg -

NABIELAK
Łajdaki.
Ty kartowniku, złodzieju...

GENDRE
Rycerzu.
Ty mordujesz; czy myślisz, że z Bogiem w przymierzu?
Znajdzie się na was sąd.

NABIELAK
Sądu nie będzie.
Od dzisiaj my jesteśmy sądem i my sędzię,
a wam się znaczy kres. - Ty wziąłeś swoje.

GOSZCZYŃSKI
Pójdź - dalej - musim przebiegnąć pokoje.
Tamci tam już pobiegli - my w te drzwi - bacz pilnie,
byśmy jak w labiryncie błędnym nie zbłądzili.

(przy drzwiach u przodu z lewej)
Drzwi zaparte.

NABIELAK
Poszarpnij.

GOSZCZYŃSKI
Ktoś trzyma.


NABIELAK
Ciąg silnie.


GOSZCZYŃSKI
Czekaj. Księżnej pokoje - może - ?


NABIELAK
Pchnijmy razem.
Słyszysz - tamci wracają - ? Czasu nie ma chwili.
Jeśli tam zdołał umknąć - ?

SPRZYSIĘŻENI
(wbiegają ze drzwi w głębi z lewej)
(przebiegają ku sypialni).-


GOSZCZYŃSKI
Patrzaj, ktoś mię sili.

NABIELAK
Kolbą we drzwi - uderzaj!

GOSZCZYŃSKI
Już klucz przekręcony
i zasuwka zapadła - osób kilka słyszę - -
odbiegają - -

NABIELAK
Uderzaj!

GOSZCZYŃSKI
Ha!


NABIELAK
Któż jest na progu - ?
(Drzwi się roztwierajq)
(pada przez nie światło świec).

JOANNA
Jestem Książęcia żoną.

GOSZCZYŃSKI
Polka.


JOANNA
Wy morderce.


NABIELAK
A jeśli łotra żoną ty - ranionaś w serce.

JOANNA
Ustąpcie - tam po moim trupie!

GOSZCZYŃSKI
Egzaltowana lalko - lwico sentymentu,
bierz uczucie pogardy.

JOANNA
Bierz uczucie wstrętu.


NABIELAK
Ukryłaś tchórza - dosięgniem - dzierż siłą.

JOANNA
Precz stąd - to podłość.

GOSZCZYNSKI
Milcz - odejdziem sami.
Niechże dla cię ostanie - twój mąż; - ty kobieta,
jeśli nie wiesz, że miłość podła ciebie plami,
żebyś piękniejsza była ty: Judyta.

JOANNA
Ja Polka - i jeżeli Bóg miłość rozpali,
to ja kocham i bronię, choć dwór mój się pali.

GOSZCZYŃSKI
Tu jest człowiek raniony.

JOANNA
(podbiega, gdzie leży Gendre)
Boże.


NABIELAK
Był omdlały.


JOANNA
A to ten - był pijany -



(Słychać strzały).


NABIELAK
Co to?


GOSZCZYNSKI
Padły strzały.


NABIELAK
Jakiś tętent...?

JOANNA
To jadą Księcia kirasjerzy.

NABIELAK
My jesteśmy tu sami - już nasi uciekli.

(biegnie ku drzwiom z prawej, w głębi).


GOSZCZYŃSKI
(biegnie za nim).

JOANNA
Nie tamtędy -

GOSZCZYNSKI
Chcesz szydzić - ?!


JOANNA
Ha, bądźcie wy wściekli,
rycerze czynu - - - ocalę rycerzy.
Przez te drzwi!

(wskazuje drzwi sypialni).

NABIELAK
Więc tam nie ma!?


JOANNA
Spiesznie!


GOSZCZYŃSKI
Już w podwórzu!
(wybiegają).

JOANNA
Ha, trup we drzwiach sypialni.

W. KSIĄŻĘ
(wbiega z głębi, z lewej)
(przypada jej do nóg)
Polka - Polka!


JOANNA
Tchórzu!


W. KSIĄŻĘ
Wolałabyś ty mnie zagrać notturno
sentymentalne nad popiołów urną,
gdyby ja padł - ?

JOANNA
Jak padł twój wierny.

W. KSIĄŻĘ
Mój wierny pies - - zsiniały, tak już - czerny.
Ha - a! - Wywlec go precz!

LOKAJE
(wynoszą ciała Gendra i Lubowidzkiego).

JOANNA
Zawiążcie mu rany.


W. KSIĄŻĘ
Pomarł już - takoj sczezł - wot, posiekany.
Tak bym ja byt... Wyrzucić - trup - trup - zimny, siny.
Poszedł. A diabeł tam spisuje jego winy.
Przegrał! - Ja jeszcze gram - stawka ostatnia.


OFICER KIRASJERÓW
(wchodzi)
(salutuje)
Wasza Wysokość. Wsio buntowszczyki uciekli.

W. KSIĄŻĘ
Uciekli!! - Cha cha cha. - A on - ten z posągu?
Uciekł takoj? - A!

(głos mu się łamie).

OFICER
Kto? Wasza Cesarska?

JOANNA
O kim ty mówisz?

W. KSIĄŻĘ
Wot - koń jego parska
pianą i wyrzuca mnie krew na koszulę.
On na koniu, sam śnieżny król - wskazał buławą,
a koń kopytem w pierś - w pierś moją bije -
tratuje mnie - na moje wdarł się loże!
A rycerz, król z kamienia krzyknął: Heliodorze!!!

(przypada do ziemi)
Ratunku!

KURUTA
Do stu diabłów.

JOANNA
Jezus Maria! mdleje!


W. KSIĄŻĘ
Czujecie wy woń siarki w powietrzu? Wonieje - -

LOKAJE
(przynoszą ubiory W. Księcia).

1 LOKAJ
(podając)
Wasza Cesarska Mość....

2 LOKAJ
(podając)
Wasza Wysokość....

1 LOKAJ
Niech Wasza Miłość wdzieje - rękaw - drugi...

2 LOKAJ
(podając)
Ineksprimable Waszej Wysokości...

1 LOKAJ
Wstęgi...

2 LOKAJ
Gwiazda.


l LOKAJ
Szpada.


W. KSIĄŻĘ
Kto wy jesteście - ?

1 LOKAJ
My pokorni...

2 LOKAJ
Sługi.


W. KSIĄŻĘ
Myślałem - że koło mnie szatański śmiech gada.

JOANNA
Uspokój się -

W. KSIĄŻĘ
(kładzie na głowę pióropusz)
Spokojna ty! - Żmijo - cudowna!
Ty byłaś w zmowie z nimi.

JOANNA
Z kim? - Pleciesz, głupcze.


W. KSIĄŻĘ
Z nim! - Ty byłaś w zmowie! - Z białym królem.

JOANNA
Ach, drwisz szydersko - gdy pierś moja bólem
się pełni, za ten czyn spełniony -
że to są moi.

W. KSIĄŻĘ
Bracia!!!

JOANNA
Ty szalony.

W. KSIĄŻĘ
Szalony ja. - Wiesz, z kogo ja szaleństwo wziął?
(dobywa szpady)
Ja wyjął dzisiaj miecz - - i będę klął!

SZWADRON WOJSKA
(wchodzi do salonu).


W. KSIĄŻĘ
(komenderuje)
Stać tam!

JOANNA
Wydaj rozkazy!

W. KSIĄŻĘ
Polska czarownico.
Któż to piekielnym ogniem ogrzał twoje lico?
Nadzieja! Węże, żmije w oczach twych się prężą.
Ty może myślisz, że oni.....

JOANNA
Zwyciężą!


W. KSIĄŻĘ
Polska... ty polska krwi, przeklęta jędzo!
Ty myślisz może, że oni mnie.....

JOANNA
Wypędzą!!


W. KSIĄŻĘ
Ha! -

(biegnie ku niej)
(by uderzyć ręką).


JOANNA
(mdleje)
(opadając na ręce panien).

W. KSIĄŻĘ
Vraiment - c'est une dame.
Je deviens Polonais - i chcę bić, jak cham.


KURUTA
(salutując)
Generał Potocki - na czele swego pułku - jest - otoczył domek - i
sprowadził działa.

W. KSIĄŻĘ
(w przerażeniu)
Otoczył!! Staś Potocki?!

KURUTA
(śmieje się)
Nie - idzie z pomocą.


W. KSIĄŻĘ
Z pomocą? - Podły - ach, charmant garcon.


STANISŁAW POTOCKI
(wchodzi)
Bon soir, mon ami, cher prince?

W. KSIĄŻĘ
Que dit-on
de moi? - - Varsovie va se taire!
On parlera de vous aupres de 1'empereur!
Donnez l'ordre! mon vieux-beau - que la Pologne meurt!
Marchez - sur Varsovie - et massacrez tout!

POTOCKI
(milczy)
(posępny).


W. KSIĄŻĘ
Comment? - Tu restes muet?

(drży)
(patrzy na Joannę)
(przerażony)
(krzyczy:)

Zbudźcie ją ze snu!!

‹‹ 1 2 5 6 7 8 9 10 11 ››