Wiersze - Leopold Staff strona 28

Przychodzi do mnie nocą

 
 
Przychodzi do mnie nocą, bierze mnie w ramiona
I jest mi dobrze, cicho, choć nie wiem, kto ona...

Mówi, że są podniebne, zawrotne przełęcze,
Gdzie stopy tylko jasne opierają tęcze;

Że w skalne pustki schodzi głusza taka cicha,
Że słychać, jak rozgrzany głaz żar słońca wdycha;

Że pomiędzy leśnymi, dzikimi wykroty
Spoczywa zakopany tajemnie skarb złoty;

Że są wody umarłe pod zieloną pleśnią
W ostępach tak zapadłych, że o wichrach nie śnią;

Że nocą ponad ciemne, grząskie trzęsawiska
Błękitny lata ognik, migota i błyska;

Że nie wszystko odarto z tajni i uroku
I jest gdzie duszą błądzić o wieczornym zmroku.

Szeptem swym mnie usypia u białego łona
I jest mi dobrze, cicho, choć nie wiem, kto ona...

Przyjście

W lipowe kwiaty, w lipowe liście
Próg ustroiłem na twoje przyjście.

Jabłkami, winem, jako przy święcie,
Stół zastawiłem na twe przyjęcie.

Zasłałem płótnem białym posłanie
Na twoje przyjście, na twe witanie.

Ust pocałunki, ramion uściski
Chowam dla ciebie na dzień nasz bliski.

Po dniach rozłąki, po dniach w obłędzie,
Na dnie witania, których nie będzie

Rozkaz

 
 
Ten łan po prawej, Panie, bratu memu
Daj pod pszenicę. Ten z lewej pod żyto
Daj mojej siostrze. Żyzność czarnoziemu
Da im plon bujny i zbiórkę obfitą.

Niech pobudują chaty pełne słońca
I niech tam z szczęściem i potomstwem siedzą.
A mnie, o, Panie, co nie znam dróg końca,
Obdarz biegnącą wśród tych łanów miedzą.

Bowiem jest wąska, jako trumna zwłokom.
Lecz dla niemrącej duszy biegnie prosto,
Jako tęsknota ku górnym obłokom,
Gdzie mnie głód nieba gna wieczystą chłostą.

Daj im, o, Panie, łan z prawej i lewej,
Mnie jeno miedzę. Na krótkie postoje
Dość mi jej. Muszę iść w kraj mej spodziewy,
Nie z tego świata jest królestwo moje.

Nocą cień wielki jawi się koło mnie:
Lewicę kładzie na mem biednem, człeczem
Sercu litośnie - lecz prawą niezłomnie
W gwiazdy wskazuje, jako rozkaz mieczem.

Rób coś

Zewsząd tak ciasne widoki.
Trudno rozszerzać horyzont,
Więc zaokrąglam horyzont!
Zaokrąglam!

Rzęsa

W starym, zapuszczonym parku
Stałem nad stawem
Pokrytym grubym kożuchem rzęsy.
Myśląc,
Że woda była tu kiedyś przejrzysta
I dziś by być taka powinna.
Podjętą z ziemi suchą gałęzią
Zacząłem zgarniać zieloną patynę
I odprowadzać do odpływu.

Zastał mnie przy tym zajęciu
Mędrzec spokojny
O czole myślą rozciętym
I rzekł z łagodnym uśmiechem
Pobłażliwego wyrzutu:
"Nie żal ci czasu?
Każda chwila jest kroplą wieczności,
Życie mgnieniem jej oka.
Tyle jest spraw arcyważnych".

Odszedłem zawstydzony
I przez dzień cały myslałem
O życiu i o śmierci,
O Sokratesie
I niesmiertelności duszy,
O piramidach i pszenicy egipskiej,
O rzymskim Forum i księżycu,
O mamucie i wieży Eiffla...
Ale nic z tego nie wyszło.

Wróciwszy nazajutrz
Na to samo miejsce,
Ujrzałem nad stawem,
Pokrytym grubym, zielonym kożuchem,
Mędrca z czołem wygładzonym,
Który spokojnie,
Porzuconą przeze mnie gałęzią,
Zgarniał z powierzchni wody rzęsę
I odprowadzał do odpływu.

Wkolo szumiały cicho drzewa,
W gałęziach śpiewały ptaki.

‹‹ 1 2 25 26 27 28 29 30 31 34 35 ››