Wiersze - Leopold Staff strona 2

Poczucie pełni

Wszystko, co we mnie trwożne, poddańcze, pokorne,
Zgniotłem brutalną, dziką pięścią wielkoluda,
Bom ubóstwił potęgi szalejącej cuda,
Orkany rozkiełznane, butne i niesforne!

I rozdzwoniłem serce swe w rozgrane tętno,
Rozbujałem swą duszę niezłomną i hardą
W pieśń mocy wielką, prostą, surową i twardą,
W pieśń burzy i swobody zuchwałą, namiętną.

Znalazłem siebie w wichrów rozuzdaniu ślepem,
W ryku gromu, co wstrząsa oceanów łożem,
W błyskawicy, co pomrocz rozdziera północną!

Teraz jestem bezbrzeżnym, wolnym, dzikim stepem!
Teraz jestem huczącym, rozpętanym morzem
I burzą gwiezdnych wirów potężną, wszechmocną!

Bogowie zmarli

Moc zbudziła w nim butę i dumny gniew wraży,
Iż nie ścierpiał nad sobą dłoni bóstw ciemięskiej.
Wchodzi w świątynię, w sile swej potęgi męskiej,
By tych, co nad nim władną, postrącać z ołtarzy.

Czul swą wielkość i wiedział, że sam sobie starczy
Być bogiem światowładnym, bo moc w duszy chował.
I posągi potrzaskał, obalił na pował -
Nie padł grom z twarzy bóstwa skamieniałej, starczej.

Bogi zmarły... Powraca ku drzwiom świętokradca
I lęk go zdjął, że kiedy otworzy wierzeje,
Ujrzy świat przerażony... bo tam skonał Władca!

Przestwór w rozpacznym szale zgrozy skamienieje!...
Rozchyla drzwi... otwiera oczy trwogą mętne...
Patrzy: Wszystko, jak było... zimne... obojętne...

Echo

Wśród swawolnej gonitwy w boru gęstwie starej
Usłyszał faun rozkoszne słowo obietnicy
Z gorących ust rusałki nagiej, śniadolicej
I pobiegł swą radością huknąć w mroczne jary.

I tchnął z swej piersi szczęścia szaleństwo ucieszne
W fletnię, a dźwięk wylata szklaną, barwną kulą,
Spada w jar, gdzie do stromych ścian karły się tulą
I patrzą długobrode, zadziwieniem śmieszne.

Chwytają bujające dziwo, cud tęczowy,
I jeden go drugiemu niby piłkę ciska...
Kula grzmi echem, tłukąc się o skał urwiska,

I łoskotem rozbudza uśpione parowy...
A faun wziął się pod boki, porwany zachwytem,
I hucząc śmiechem, w ziemię uderza kopytem...

Ja - wyśniony

Wyolbrzymiałem w bezmiar! Moc pierś mi przenika!
Stopy wsparłem o ziemię, co wobec mnie małą,
Drobną się zdaje kulą. Ogromne me ciało
Równowagę wciąż chwyta gibkim ruchem żbika.

Stoję wielki, olbrzymi, nagi, cyklopowy,
Jak posąg na cokole... W krąg mnie światy gonią...
Zagarniam złote gwiazdy, jak motyle, dłonią...
Jak wino, szał się we mnie pieni dionizowy!

Sprawia mi radość przeciw wytyczonym drogom
Ciskać światy na przekór starczym, dawnym bogom!

Zuchwały śmiech mój szumi jak potok spieniony!
Stopy me toną w kwiatach ziemi. Na skroń bladą
Gwiazdy calunki tajni zwierzonych mi kładą...
Jestem wielki - bóg pjanym weselem szalony!

Afisz

Nie do zniesienia męka l ohyda:
Spowiadać ciągle swoją treść nie Bogu,
Lecz byle lutra, katolika, żyda
Oczom obnażać się na każdym rogu,

Nie móc nic ukryć, przemilczeć, zataić,
Tylko jaskrawą, bezwstydną przechwałką
Ciągle zalecać się, namawiać, raić,
Milczeniem warczeć i bić w łeb jafc pałką.

Oczy przechodnia zahaczam harpunem,
Kąsam jak kłami i smagam Jak biczem,
Aż zmyty deszczem, jak ptak z wiatrem frunę,
Aby lec w błocie zmiętą szmatą, niczem.

Rajfur bezczelny, stręczyciel kuszący,
Natręt zaczepny jestem, a bezbronny...
Wiecznie i wszędzie o wszystkim krzyczący,
A beznadziejnie zawsze jednostronny

‹‹ 1 2 3 4 5 34 35 ››