Wiersze - Leopold Staff strona 27

Podwaliny

Budowałem na piasku
I zwaliło się.
Budowałem na skale
I zwaliło się.
Teraz budując zacznę
Od dymu z komina.

Pokój wsi

Pochwalona wieś dobra, wóz, konie i grabie,
Gumna, cepy i kosy ostrzone u bruska,
Wszystkie narzędzia, których chwałą zbiór i zwózka,
Rola, miedza, ściernisko, późne lato babie;

Wiatrak, co w modłach wznosi swe ramiona rabie:
"O, przyjdź, wietrze, przyjdź, zboże! Odpadnie twa łuska!"
Ręce chłopa i dziewki i jej chusta ruska,
Śpiewanki, dymy perzów i rechoty żabie;

I żmudna młóćba, zimy zasobnej znachorka,
I woły, jarzma, pługi i brony, i orka,
I jesień, i pogoda piękna jak niedziela,

I chaty kurne, pełne święconego ziela,
i ten zmierzch rozczulony, gdy wozy w spichrz zwożą
Ziarno, a ludzie w serca swe spokojność bożą...

Polsko, nie jesteś ty już niewolnicą

 
 
Polsko, nie jesteś ty już niewolnicą!
Łańcuch twych kajdan stał się tym łańcuchem,
Na którym z lochu, co był twą stolicą
Lat sto, swym własnym dźwignęłaś się duchem.

Nie przyszły ciebie poprzeć karabiny
Ni wiodły za cię bój komety w niebie,
Ni z Jakubowej zstąpiły drabiny
W pomoc anioły. Powstałaś przez siebie!

Dzisiaj wychodzisz po wieku z podziemia,
Z ludów jedyny ty lud czystych dłoni,
Co swych zaborców zdumieniem oniemia,
Iż tym zwycięża jeno, że się broni.

Ducha wspomnieniem ich ci nie rozsierdzę,
Żyłaś miłością, nie zaś zemsty żołdem,
Choć serce twardsze masz niż Flandrii twierdze,
Co ci przyznano nowym pruskim hołdem.

Ty, broniąc siebie wbrew wszelkiej nadziei,
Broniłaś jeno od czarnej rozpaczy
Wiary, że wolność, prawo, moc idei
Nie jest czczym wiatrem ust, ale coś znaczy.

Duchową bronią walczyłaś i zbroją,
O którą pękał każdy cios obuchem.
Więc dziś myśl każdą podłóż ziemią swoją
I każdą ziemi swej piędź nakryj duchem.

Żadne cię miana nad to nie zaszczycą,
Co być nie mogło przez wiek twą ozdobą!
Polsko, nie jesteś ty już niewolnicą!
Lecz czymś największym, czym być można: Sobą!

Północ

Smutek mając za druha, pustkę za sąsiada,
A samotność za siostrę, co wiecznie mi bliska,
W izbie swej u komina patrzę w żar ogniska,
Co płonie, fantastycznie jak krwawa ballada.

Za oknem noc milcząca i czarna, jak zdrada,
Do ślepych szyb murzyńską, płaską twarz przyciska,
Gdy na wietrze jesiennym głucho wyją psiska,
Jakby węsząc śmierć, która dom okrąża, blada...

Sprzęty, z którymi zżycie się wiąże mnie wspólne,
Zda się, kupią się bliżej mnie w grono zatulne,
Gdy dreszcz chłodny przebiega wzdłuż grzbietu jak mrówki...

I spoglądam z zapartym tchem w zegaru lice,
Gdzie na północ zbiegają się nieme wskazówki,
Już zaciskane z wolna złej Parki nożyce...

Praca

PRACA
Ręce w kieszeni, w ustach papieros, 
Chodzę po świecie, władca i heros.
Niby przez monokl w oka orbicie,
Przez kółka dymu patrzę na życie.
Gorszy cię byt mój bez trudu, celu,
Obywatelu, mój przyjacielu.
Próżniaczych moich dni nie pochwalasz?
Wiedz, żem robotnik, zaciekły malarz.
O głodzie, chłodzie, w ducha swobodzie
Maluję sufit w Saskim Ogrodzie.

‹‹ 1 2 24 25 26 27 28 29 30 34 35 ››